Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

września 23, 2015

Rozdział 17

Droga powrotna zajmuje mi cztery dni. Piątego dnia w nocy docieram do jeziora. Mam je po prostu obejść ale jakieś światła zwracają moją uwagę. Zdawało mi się też, że słyszałem znajomy głos. Podchodzę bliżej i zauważam trzy rozbite namioty na plaży. Zostawiam ciało Alice pod drzewem i podchodzę do jednego z nich. Gdy od wejścia dzieli mnie kilka centymetrów ze środka wypada Chris
-DANIEL?!- Krzyczy.
-Tak... Co wy... Co wy tu robicie?- Pytam gdy z pozostałych namiotów wychodzą Steve, Elizabeth i Anastasia.
-Tak jakby po prostu nas puścili- zaczyna Elizabeth.- A gdzie TY byłeś? I co to była za akcja w stylu ninja?!
-Uciekłem za granice... I...
-Byłeś na pustyni?- Pyta podnieconym głosem Chris.
-Tak. Zgadnijcie kto tam jeszcze był.
-Sernik- odpowiadają chórem.
-I nie tylko- kręcę głową.
-Kto?
-Willow?
-Alice?
Spuszczam głowę i biorę na ręce ciało Alice.
***
-A gdzie... Gdzie jest Marek?
-Powiedział, że nie potrafi zasnąć więc poszedł popływać- odpowiada ponuro Chris świecąc latarką na jezioro w miejscu gdzie widać mała postać.
Prawie wszyscy zasnęli chwilę potem. Byli zbyt zszokowani, zbyt smutni żeby rozmawiać. Bawiłem się latarką Chrisa świecąc po jeziorze. Marek zauważył mnie i zaczął płynąc do brzegu. Gdy od lądu dzieliło go zaledwie 15 metrów zanurzył się pod wodę. Spodziewałem się, że wypłynie kilka metrów bliżej ale nic takiego się nie dzieje.
-Marek? Marek!
Cisza. Budzę Chrisa i razem wbiegamy do wody.
Przeszukujemy przez chwilę jezioro aż po chwili Chris natrafia na jego rękę. Wyciągamy go z wody. Ciągniemy go za sobą a potem zauważamy, że nie jest sam. Do jego nogi jest coś przywiązane. Nie, nie coś. Ktoś.
Willow.
***
Może już dawno to wiedziałem, więc dziwnie nie boli. Pozostaję obojętny na ból. W moich oczach nie pojawia się ani jedna łza. Serce mi pęka, ale ciało pozostaje obojętne.
Zasypiam.
-Wiesz co? Powinniśmy częściej przychodzić na plażę- słyszę mój głos. Przede mną stoi ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach w bikini. To trochę dziwne, przed chwilą znaleźliśmy ciało Willow a w moim śnie pojawia się inna dziewczyna. Jeśli mam być szczery, to zdaje mi się, że jestem w jakiś sposób powiązany z tą dziewczyną ze snu.
-Naprawdę?- Pyta kładąc się obok mnie.- Nigdy nie sądziłam, że lubisz leżeć cały dzień w słońcu albo pływać.
-Jeśli mam być szczery... To chyba bardziej chodzi mi o widok.
Dziewczyna się śmieje a jej śmiech sprawia, że i ja się śmieję. Całuję ją, najpierw delikatnie ale potem decyduję się sięgnąć po więcej.
-Co ja robię?- Pytam siebie po chwili.
-Błądzisz- odpowiada. Wstaje i podaje mi rękę. Dziewczyna prowadzi mnie do lasu. Idziemy przez chwilę. Nagle coś czuję. Ujmuję twarz dziewczyny i całuję ją.
-Chyba cię kocham- mówię.
-Nie- odpowiada spoglądając na mnie smutnymi oczami.- Nawet mnie nie znasz.
-Masz rację. Kocham cię.
Dziewczyna otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć. Ale tylko mnie całuje. Całujemy się przez chwilę.
-Ja chyba też cię kocham- odpowiada cicho.
Całujemy się jak w jakieś komedii romantycznej. Stoimy na starym moście w środku lasu. Na moście jest wiele kłódek par, które przyrzekały sobie być na zawsze.
Najwyraźniej zawsze nie trwa tak długo.