Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

lipca 19, 2016

One-shot (#1)

Cześć :) Miałam "wenę" na napisanie one-shota, czyli krótkie opowiadania. Pewnie spodziewacie się czegoś o June i Danielu, heh.
Nic bardziej mylnego! ♥

Dobranoc, Kapitanie.  

Parring: Thomas Bryant x Metias Iparis
Czas akcji: przed oraz początek "Legendy"
Spoilery: Tak (Legenda-Patriota)
Słów: 2238
Długość:5 stron w wordzie
Uwagi: Większość dialogów i zdarzeń zostało napisanych przez Marie Lu, jedynie je przekształciłam. 



6:50
 Ubieram sportowe szorty. Resztę ubrań wciskam do szafki. Wychodzę z pomieszczenia i wchodzę na bieżnię. Rozglądam się za Metiasem. Rozgrzewa się przy strzelnicy. Truchtam w jego kierunku:
-June już w szkole?- Pytam go. Swoje przydługie włosy upiął w kucyk. Ciało było spięte, oczy skupione. 
-Pierwszy wykład ma dopiero o 9- informuje mnie Metias i lekko się uśmiecha.- Mam całą wieczność. Rozgrzewaj się, Tommy. O 7:00 się ścigamy.
Na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. W pośpiechu wykonałem kilka ćwiczeń na rozgrzewkę i punkt 7:00 stanęłem z Metiasem ramię w ramię na bieżni. 
Spojrzałem na niego. On się tylko uśmiechnął i ruszył do przodu. Pobiegłem za nim i wkrótce się zrównaliśmy. 
Wszechświat zaczął się rozmywać. Zapomniałem o tym, że włamał się do bazy zmarłych cywili. Że być może zdradzi Republikę. Nasze kroki dudniły, oddechy przyśpieszyły równocześnie. 
Nie wiem, ile okrążeń zrobiliśmy, ale Metias w końcu zwolnił. Spojrzałem na zegarek. 7:28. 
Poćwiczylismy przez pół godziny na strzelnicy. Potem kupiliśmy trochę chińszczyzny i zjedliśmy ją na trybunach, jakbyśmy znowu wrócili na studia, czy coś. W końcu Metias wstaje. 
-Widzimy się o 9:20 pod tym starym hotelem "Costia Miracle" w sektorze Alta, Bryant. 
-Tak jest, Kapitanie. 

***
13:00

Metias każe mi iść ze sobą. Zostwiamy naszych pod przywódctwem Naomi Young. Ponoć mamy coś do zrobienia.
Wsiadam do samochodu na miejsce kierowcy. Metias siada obok. Jest wściekły. Trzaska drzwiami ze żłością.
-To przez Patriotów, czy...?- Zbieram w sobie odwagę, by go o to zapytać. 
-June.
-Oh- skupiam się na drodze. Metias nic więcej nie musi mi mówić. Jedziemy do Drake, do sektoru Batalla. June pewnie znowu ma kłopoty. Nie powinienem stawać w jej obronie, ale dziewczyna się pewnie nudzi. Ma dopiero 15 lat a jest dwa razy bystrzejsza od wszystkich wykładowców razem wziętych. Na jej miejscu również sięgałbym wyżej. 
Co zrobiła dzisiaj? Ukradła helikopter? Zbudowała bombę a potem samodzielnie ją rozbroiła? Ktoś stał przy tarczy z jabłkiem na głowie a ona do niego strzelała? Z zawiązanymi oczami? 
Parkuję, a Metias wyskakuje z samochodu. Po kilku minutach wraca z swoją młodszą siostrą. Jest na nią zły, ale nie jest to zła złość. To ten rodzaj złości, kiedy się wściekasz na kogoś na kim ci zależy. Metias zajmuje swoje miejsce, June siada na tylnim siedzeniu. Wybucha:
-Zawieszenie na tydzień? Wyjaśnisz mi to jakoś? Wracam po całym poranku użerania się z tymi buntownikami, Patriotami i co słyszę? Helikoptery dwie przecznice od Drake'a! Dziewczyna wspinająca się na drapacz chmur!
June uśmiecha się do mnie. ja też się uśmiecham. Wyglądają z Metiasem jak dwie krople wody. 
-Przepraszam- mruczy dziewczyna.
Metias odwraca się i spogląda na siostrę:
-Co ci odbiło, do ciężkiej cholery? Nie wiedziałaś, że opuściłaś teren kampusu?
-Wiedziałam.
-jasne. Przecież masz piętnaście lat. Wspięłaś się na czternaste piętro...- bierze głęboki wdech. Zamyka oczy i uspokaja się.- Byłbym ci głęboko wdzięczny, gdybyś choc raz pozwoliła mi wypełniać poranne obowiązki bez zamartwiania się, co tym razem wymyślisz. 
Skupiam się na drodze. Skręcam na autostradę i zostawiamy centrum LA daleko w tyle. W samochodzie panuje cisza. W końcu po kilku minutach przerywa ją Metias:
-Naprawdę mnie dzisiaj wystraszyłaś. Myślałem, że wezmą cię za Daya i zastrzelą. 
-Hej- June wychyla się i ciągni go za ucho.- Przepraszam, że znów dostarczyłam ci zgryzot. 
Metias parska wzgardliwym śmiechem. Chłopak krytykuje to, jak nudne muszą być lekcje w Drake. June jak zwykle prosi go o misję. jest jeszcze dzieckiem. Nic dziwnego, że służba jest jedynie dla niej zabawą. 
-No, mówi prawdę- odzywa się ponownie teatralnym szeptem Metias- w jakim czasie udało ci się wspiąć na czternaste piętro?
Mróczę pod nosem coś, że nie powinien jej zachęcać, ale Metias mnie ignoruje.
-Sześć minut i czterdzieści cztery sekundy! Co ty na to?
-To pewnie jakiś rekord. Choć dobrze wiesz, że nie wolno ci się brać za takie rzeczy. 
Zatrzymuję samochód tuż przed linią. Pojawia się czerwone światło. W pewnym sensie, solidaryzuję się z June, ale na miejscu jej brata, byłbym bardziej stanowczy. 
-Niechże pan przestanie, panie kapitanie- mówię.- June... Znaczy się panna Iparis nigdy się niczego nie nauczy, jesli będzie ją pan chwalił za łamanie zasad. 
Bo pewnego dnia pójdzie w twoje ślady i jej życie będzie wisiało na włosku, chcę dodać, ale nie mogę przy June. Życie Metiasa jest bardzo niepewne. Jeśli będzie musiał zostać stracony, nie chcę, by spotkało to i jego siostrę. 
-Wyluzuj, Thomas- klepie mnie w ramię. Mówi mi to już któryś raz w tygodniu. Nie wie, że Jameson ma na niego oko. jedno słowo i... 
Metias próbuje mi wytłumaczyć, że złamanie jednej zasady od czasu do czasu to nic takiego. Oczywiście, że się myli... Nie słucham reszty, bo zapala się zielone światło.
-Prawda- mówię, gdy Metias milknie.- Ale mimo to myślę, że powinien pan uważac, na to, do czego zachęca pan pannę Iparis, zwłaszcza po tym, jak zostaliście bez rodziców.
Zwłaszcza po tym, co zrobiłeś. Zwłaszcza po tym, że Jameson wie. Uważaj, Kapitanie. 
Metias zaciska usta. 

***

-Do zobaczenia, panno Iparis- mówię i salutuję. 
-Na razie, Thomas. Dzięki za podwiezienie- mówi i wyskakuje z dzipa. 
Dołącza do Metiasa. Spoglądam na nich w lusterku. Mówi coś, ale nie potrafię usłyszeć co. Chyba się żegna. Żegna się. Czyżby jego męczyło to, co męczy i mnie?
Oh, Metias. Gdybym mógł cofnąć czas, powstrzymałbym cię przed wszystkim. nigdy bym nie doprowadził do tego, byś był na muszce. Nigdy, Kapitanie...
W końcu wskakuje na swoje miejsce i odjeżdżamy. 

***

22:48
Metias stoi przy wejściu i gawędzi z jakąś pielęgniarką. Ja siedzę w dżpie i bacznie go obserwuję. Nagle słyszę odgłos przychodzącego połączenia. Wiem kto to i po co dzwoni.
-Dobry wieczór, Koman...- Zacząłem szeptem, ale ta mi przerywa:
-Zrobisz to dzisiaj. jeśli nie zareagujemy w porę, twój kapitan moe dopuścić się aktu zdrady przeciw Republice lub nawet Elektorowi- mówi Jameson. Ostatnie słowa mrożą mi krew w żyłach.- Wydaję panu bezpośredni rozkaz, poruczniku Bryant. Musi się pan znaleźć sam na sam z Kapitanem iparisem w ustronnym miejscu. Nie obchodzi mnie jak i gdzie się pan z nim spotka.
-Tak jest pani komandor- wyszeptałem.
-Dobrze. czekam na sygnał, gdy będzie pan gotów. nakażę reszcie oddziału przejść na inne pozycje. Proszę załatwić to szybko i po cichu.
Zaczęły mi się trząść dłonie. Akt zdrady Republiki. Akt zdrady Elektora. Nie mogę tego dopuścić. Nie mogę... Metias...
Próbowałem namówić Jameson na inny termin. Nie mogę tego zrobić dzisiaj. Potrzebuję więcej czasu. Jesteśmy zby blisko...
-jeśli pan tego nie zrobi, sama się tym zajmę- głos komandor jest lodowaty.- Proszę mi wieżyć, że nie okażę żadnej litości i nikt na tym nie skorzysta. Zrozumiano?
Przyglądałem się Metiasowi. Żegna się z pielęgniarką a potem odwraca się. Jego oczy blądzą po okolicy, aż w końcu zatrzymują się na mnie. Przywołuje mnie do siebie gestem.
-Zrozumiano, pani komandor- szepczem.
-Dasz radę Bryant. A jak ci się uda, masz awans na kapitana w kieszeni.
Rozłącza się.
Podchodzę do Metiasa. Uśmiecha się do mnie. Czuję się podle. Właśnie próbuję wykombinować jak go zabić, a on się uśmiecha.
-Kolejna długa noc, co?-Mówi.- Przysięgam, że jeśli będziemy tutaj musieli tkwić aż do świtu,poskarżę się komandor Jameson! Będę marudził jak nigdy dotąd!
Zmuszam się, by wybuchnąć śmiechem. Och, Metias. Gdybyś wiedział...
-Miejmy nadzieję, że nic się dziś nie wydarzy- mówię. Uderza mnie to, z jaką łatwością go okłamałem.
-Tak, miejmy nadzieję. Przynajmniej mogę liczyć na twoje towarzystwo.
-I vice versa- Metias spogląda na mnie. Jego złote oczy zbyt długo się we mnie wpatrują. Mam ochotę krzyknąć, by przestał tak na mnie spoglądać. Nie jestem osobą, za którą Metias mnie ma.

***

Przez kilka pierwszych minut nic się nie dzieje. Potem pojawia się chłopak z slumsów. Jest cały pokryty w błocie i krwii. Jego włosy są tłuste, kuleje.  Prosi pielęgniarkę, by się nim zajęła. Metias daje znak dwóm żołnierzom, by go przeszukali.
-Nie podoba mi się ten młody- nachylam się do Metiasa i szepczem.- Człowiek którego ktoś pochlastał nożem chodzi w nieco inny sposób.
-Zgoda- mówi Metias, gdy przybłęda znika w wnętrzu szpitala.- Miej na niego oko. Po naszej zmianie chętnie zamienię z nim kilka słów.
Zapanowała cisza a ja zrozumiałem, jak blisko siebie stoimy. Ramię w ramię, noga przy nodze, dłoń przy dłoni. Metias równiez to zauważa. Serce waliło mi jak szalone. W uszach dudni mi rozkaz Jameson. Klepię Metiasa w ramię.
-Panie Kapitanie, możemy zamienić kilka słów na osobności?- Pytam.
-Czy to coś pilnego?
-Nie, sir. Raczej nie. Ale... Ale wolałbym, by pan wiedział.
Metias spogląda na mnie zdezorientowany. Próbuje odgadnąć o co chodzi, a ja staram się skrywać wszystkie uczucia.
W końcu każe jednemu z naszych zająć nasze miejsce. Wchodzimy w ciemną uliczkę.
-Coś nie tak, Thomasie? Nie wyglądasz najlepiej.
Kapitan Metias Iparis. Dorastaliśmy razem. Trenowaliśmy razem. Zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Jako dzieci razem chcieliśmy chronić ten kraj. Kochaliśmy go równie mocno a potem... A potem Metias dopuścił się zdrady. Jak on mógł? To jego kraj, jego Elektor. To... Nasz kraj.
Przypominają mi się słowa Jameson. Mam zabić Metiasa. Zrobię to. Kładę dłoń na rękojeści noża.
-Wszystko w porządku- mówię. Metias wybucha śmiechem.
-Daj spokój- odparł.- Przecież przede mną nic nie musisz ukrywać. Dobrze o tym wiesz, prawda?
-Co się dzieje między nami?- mówię po chwile namysłu. Przekraczam granicę i nie mam zamiar wracać. Uśmiech znika z twarzy Metiasa.
-O co ci chodzi?
-Dobrze wiesz o co mi chodzi. O to właśnie. O to coś co trwa od wielu, wielu lat.
Metias mierzy mnie wzrokiem. Jego spojrzenie jest lodowate, ale udaje mi się dostrzec w nich ogniki.
-To coś- cedzi w końcu- nie może mieć miejsca. Jesteś moim podwładnym.
-Ale ma to jakieś znaczenie dla pana, sir? Nieprawdaż?
Na jego twarzy pojawiło się coś radosnego oraz coś tradicznego w tej samej sekundzie. Metias zrobił krok w moją stronę. W murze który nas dzielił zrobiła się szczelina.
-A dla ciebie?- Odpowida pytaniem na pytanie.
Serce wali mi jak młotem. Muszę go zabić, nie mogę się wycofać. Obiecałem. I tak czeka do śmierć. jameson zabije go w bardziej brutalny sposób. Być może będzie go czekać publiczna egzekucja!
czuję, jakbym to właśnie ja miał umrzec, a nie on. jakby ktoś wbił mi nóż w plecy i obracał nim.
Zrobiłem krok do przodu i go pocałowałem.
Metias zamarł. Oblał mnie paniczny strach. A jeśli źle zrozumiałem Metiasa? Jeśli jestem dla niego jedynie Thomasem Bryantem? A może... Może Metias wie, co planuję z Jameson.
Modliłem się w duchu, by mnie rozgryzł. Bym nie musiał tego robić. Razem udałoby nam się z tego wydostać. Lecz wtedy Metias pochylił się i mnie poałował. Wszechświat legł w gruzach.
Wtedy chciałem to zrobić. Idealny moment. Nim się zorientuje, będzie już po wszystkim. Kurczowo złapałem za rękojeść noża, ale nie mogłem wykonać ciosu. Nie mogłem oddychać.

***

Nagle rozległ się sygnał alarmowy. Odskoczyliśmy od siebie. Metias był zbity z tropu. Sygnał dochodził z środka.
Metias ubrał kostium Kapitana i ruszył do akcji.
-Do środka! Połowa oddziału do środka! Ustalić źródło zagrożenia! Reszta ma czekać przed wejściem na moje rozkazy. Szybko!
Pobiegłem w ślad za nim. gdy go dogoniłem, był czerwony z złości.
-Włamanie! To ten chłopak którego widzieliśmy przed chwilą! Jestem pewien! Bryant weź pięciu ludzi i zabezpieczcie boczną alejkę. Ja bedę czekać po drugiej stronie.
Popędził przed siebie. Zebrałem pięciu ludzi ale kazałem im iść do wschodniej części szpitala. To moja ostania szansa. Pot spływał mi po plecach, nogi miałem jak z waty.
Usłyszałem dźwięk tłuczonej szyby. Metias popędził w stronę źródła hałasu. Ruszyłem za nim.
-Na twoim miejscu szukałabym kolejnej okazji by go załatwić, poruczniku. I to szybko- warknęła mi do słuchawki Jameson.
Znalazłem Metiasa po kilku minutach. Był sam, próbował się podnieść z ziemi. Miał nóz wbity w ramię. Dookoła było pełno okruchów szkła i krople krwii. Kilka metrów od niego był odsunięty właz do kanałów. Uśmiechnął się blado na mój widok.
-To Day!- powiedział.- Uciekł kanałami! Pomóż mi wstać!
To moja jedyna szansa. Teraz albo... Albo Jameson się nim zajmie. Będzie go torturować i spróbuje wyciągnąć od niego więcej informacji. Zabije go kawałek po kawałku. Nie chcę tego. Będzie strasznie cierpiał.
Flaga Republiki powiewa na wietrze. Ślubuję wierność Republice i Elektorowi, gdy wstępowałem do oddziału Metiasa. Wierność, lojalność...
Złapałem Metiasa za kołnierz i wbiłem mu nóż w pierś, aż do rękojeści. Krzyczy. Albo to ja krzyczę. Może obaj krzyczymy.
Osunął się na ziemię ściskając mój nadgarstek. Jego oczy były szeroko otwarte, żywe.
-Przepraszam- wyszeptałem.
Klęczałem nad jego ciałem i przyglądałem się, jak uchodzi z niego życie.
-Nie miałem wyboru! To ty mnie do tego zmusiłeś!- Tłumaczę. Do oczu napływają mi łzy.
-Teraz już wszystko wiem- szepcze. Chodzi mu o pocałunek. Chcę krzyknąć, że się myli. To był jedyny sposób w jaki mogłem mu przekazać, że czuję to samo. Że mówię: do widenia...
-Dlaczego rozgniewałeś władze?- Wrzeszczę na niego.- Przecież wiedziałeś, że cię zniszczą, jeśli zawiedziesz ich zaufanie jeden raz za dużo! Ostrzegłem cię! Prosiłem, byś mnie posłuchał!
Metias kręci tylko głową. Jestem przekonany, że chciał mi w ten sposób przekazać, jak bardzo się mylę. Z ust cieknie mu krew.
-Nie skrzywdź June- ściska mocno mój nadgarstek.- Ona o niczym nie wie! Nie skrzywdź jej. Obiecaj!
-Będę ją chronił. Obiecuję!
Blask w jego oczach zgasł. Metias odszedł.
Rozsądek nakazywał mi uciekać, ale nie mogłem się zmusić by wstać. Odszedł i już nigdy nie wróci. Z mojej winy...
Nie!
Niech żyje Republika!
To coś pomiędzy nami... Nie miało miejsca. A Metias nie był nawet kapitanem, tylko przestępcą. Zasługiwał na o wiele gorszy los. Zdradził swój kraj, który go kochał i dawał schronienie.
Zaraz przyjdą tu żołnierze. Muszę wstać. Wykonałm robotę. Służę Republice, jestem jej wierny.
-Dobranoc, Kapitanie- szepczę. Ocieram policzki i wstaję. Wchodzę w ciemną uliczkę. Wypieram wszystko co łączyło mnie z Metiasem.
Jestem żołnierzem na służbie. 
Źródło