Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

lipca 26, 2014

Rozdział 1

   W poczekalni szpitalu w sektorze Batalla siedziała młoda dziewczyna. Po chwili do pomieszczenia wszedł chłopczyk w towarzystwie kobiety. 
-June!- wykrzyknął do dziewczyny-Myślałem, że Daniel nigdy się nie obudzi! To chyba najlepszy dzień w moim życiu!
-Cześć, Eden. Usiądź- wskazała mu dłonią miejsce obok.- Musimy porozmawiać. 
-O co chodzi?- Spytał siadając. 
-Chodzi o Twojego brata. Zakazuję ci mówić o mnie w jego towarzystwie. 
-June, to kiepski żart. 
-Day mnie nie pamięta- wyrzuciła z siebie a w jej brązowych oczach pojawiły się łzy. 
-Ale... Możesz mu o sobie przypomnieć?
-Mogę ale nie chcę tego robić. Tak będzie lepiej. Wiem, że swoją obecnością ciągle bym go krzywdziła. Zbyt wiele przez mnie stracił. 
-Z czasem na pewno by to minęło...
   Dziewczyna zamyśliła się. Po chwili powiedziała ledwie słyszalnym szeptem:
-Po ranie zostaje zawsze blizna... Blizna w przeciwieństwie do rany zostaje na zawsze... A każda blizna przypomina o ranie jaką nam zadano... 
-Jednak nie czuje się bólu, nie?- chłopczyk spojrzał na nią błagalnym wzrokiem- Daniel cię kocha...
-Przykro mi, Eden. Znałam Day'a. Daniela nie. To Day mnie kochał. Nie Daniel. 
  Zapanowała cisza. Nagle dziewczyna wstała:
-Bądźcie szczęśliwi. Gdziekolwiek będziecie i cokolwiek się z wam będzie dziać. Myślę, że powinieneś iść przywitać się z Day'em... To znaczy z Danielem. 
-Co chcesz zrobić?
-Zacząć od nowa?- Dziewczyna wzruszyła ramionami.- Najlepiej byłoby zapomnieć. Ale są rzeczy o których nie można zapominać.



~^~
  Nie wiem kim ona jest. Jednak mam wrażenie, że skądś ją znam. Może ze snu. Taak, to musiał być jakiś cholerny sen. Kiedy wyszła spoglądam w sufit. Przywołuję w pamięci jej twarz. Była smutna. Ciekawe czemu? Straciła kogoś bliskiego podczas wojny? A może chciała mojej śmierci i zdołował ją fakt, że żyję? 
 Nie miałem zbyt wiele czasu na tworzenie przeróżnych teorii na jej temat bo do mojego pokoju wszedł Eden. Zaśmiałem się na jego widok. 
-DANIEL!- krzyknął i mocno mnie przytulił.-Cieszę się, że żyjesz!
-Ekhem... Jeśli mnie nie puścisz, to prawdopodobnie znowu będzie mnie czekać śmierć. 
-Przepraszam- powiedział puszczając mnie.- Ale przez jakieś pół roku byłeś w śpiączce. Wiesz... Trochę się stęskniłem. 
Śmieję się po raz kolejny- Ja też się cieszę, że żyję. Jak skończyła się wojna? 
-Pomogła nam Antarktyda. Podpisano sojusz... I ogólnie... Jest dobrze! 
-A jak spędziłeś czas, gdy ja leżałem w szpitalu?
-Przychodziłem do ciebie prawie codziennie. Lucy się mną zajmowała.
-Lucy?
-Em... To nasza opiekunka... A czasem odwiedzała mnie też Ju... jakaś kobieta wysłana przez Elektora. Polubiłem ją. Jest bardzo miła. 
-Kogo?
-Tę kobietę. 
-Jak ma na imię?
-Jun... Jennifer. 
-Jun...?
-Em... To nazwisko. 
Spojrzałem na niego zamyślony. Kłamał. Ale nie potrafiłem rozgryźć, co chce ukryć.
-Może... Może wracamy do domu?- Zaproponował po chwili niepewnym tonem mój brat. 
-Do domu... Jasne. Jestem wykończony! Muszę się przespać- odparłem ziewając. 
-Przespać?! Spałeś jakieś pół roku! 
-Tak! Jak myślisz, czy jeśli prześpię kolejne pół roku przestaniesz być taki zgryźliwy?
-Tak.
-Serio? No to na co ja jeszcze czekam!- Opadłem na poduszkę i udawałem, że śpię. Przez pół przymknięte powieki widziałem Edena który trząsł się ze śmiechu.
  Zapomniałem już całkowicie o tej dziewczynie. Teraz liczył się tylko Eden. Wreszcie będziemy mogli normalnie żyć. Będziemy mogli być w końcu rodziną.