Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

września 27, 2015

Rozdział 21

-Ruszcie swoje grube, tłuste cztery litery!-Wrzeszczę na grupę rekrutów.
Normalnie pracuję w terenie ale jeden z trenerów wylądował w szpitalu (te dzieciaki naprawdę nie potrafią celować!) więc muszę go zastępować.
-Biegniecie pięć kółek, potem strzelamy do celu- rozkazuję.
Przeczesuję dłonią włosy i rozglądam się wokół.
Jest słoneczny dzień na kampusie Ross City College. Stoję na bieżni, w oddali widać budynki uczelni. Grupka studentek i studentów siedzi na widowni i plotkuje o czymś szalenie gestykulując. Spoglądam z powrotem na bieżnie. W moją stronę truchta Amy.
Amy Hayes wykłada historię wojska w RCC. Poznaliśmy się całkiem przypadkiem cztery lata temu. Jesteśmy razem 3,5 roku i jest... Naprawdę dobrze. Amy jest ładna, z pozoru jest szarą myszką ale jest niezwykle energiczna i szalona.
-I jak?- Pyta podchodząc do mnie.
-Znośnie. Dzisiaj będę ich uczyć strzelać... Celnie... W tarcze... A nie w trenerów...
-Napisałeś testament?
-Gdzieś tam leży. Nie martw się. Umierałem już z tysiąc razy i wciąż żyję!- Całuję ją w policzek i biegnę do tarcz przy których zebrali się studenci.
Każę im odłożyć pistolety. Rozlegają się ciche protesty ale wszyscy ostatecznie wykonują moje polecenie. Podchodzę do worka który przyniosłem wcześniej. Wręczam każdemu adeptowi pistolet do paintballa.
-To są nasze pistolety?- Odzywa się jakaś dziewczyna.
-Dopóki upewnię się, że wszyscy są bezpieczni to tak.
***
Gdy kończę przebieram się z dresu i jadę do centrum handlowego. Wchodzę do jakiegoś sklepu jubilerskiego i spoglądam na pierścionki zaręczynowe.
Jestem na Antarktydzie już prawie dziesięć lat. Chris i Anastasia wzięli ślub dwa lata temu i mają malutką córeczkę. Elizabeth niedawno rozwiodła się z jakimś facetem. Steve oświadczył się swojej dziewczynie kilka dni temu. A Marek jest w trakcie planowania ślubu. Chyba czas na mnie, ale nie jestem pewien. Coś mi mówi, że to nie ta. Ale nie mogę zmarnować całego życia szukając tej jednej osoby. A może mogę.
Kręcę głową i pytam ekspedientkę o cenę jednego z pierścionków.
***
Czekam na Amy na moście w lesie. Na tym samym moście na którym kiedyś zabiłem Sernika. Został przemalowany na ciemny brąz. Czy to dlatego, że nie potrafili zmyć krwi?
Jest już ciemno a kłódki odbijają światło księżyca w ciemności.
Spoglądam na zegarek. Amy spóźnia się kilka minut.
Eden powiedział mi dzisiaj rano, ze dostał propozycję pracy w Republice. Oczywiście pojadę z nim. Może do naszego wyjazdu ożenię się z Amy i spędzimy tam miesiąc miodowy.
Kręcę głową. To głupie. Nie chcę spędzić reszty życia z Amy. Nie chcę jej zabierać do Republiki.
Wyciągam pierścionek zaręczynowy i wrzucam go do wody. Kosztował majątek ale teraz wiem, że miłości nie można kupić. Liczy się dar ze szczerego serca jak... Pierścionek ze spinaczy biurowych. Amy go nie lubiła. Uznała, że jest brzydki i psuje mój wygląd. Starałem się myśleć podobnie więc czasem go ściągałem i wieszałem na sznurku na szyi razem z kluczem który jednak niczego nie otwiera. Nigdy się go nie pozbyłem. Nie mogłem. Czułem, że to jakaś obietnica którą złożyłem wieki temu.
Wyciągam telefon. Dzwonię do Amy. Odbiera po kilku sekundach. W tle słychać warkot silnika. Gdy pyta mnie czy coś się stało milczę. Jak mam jej to powiedzieć?
-Amy- zaczynam w końcu.- Ja... Nie mogę.
-Daniel?
-Chciałbym... Nie chcę dłużej z tobą chodzić... ja...
Po drugiej stronie zapada cisza. A potem histeryczny śmiech.
-Obiecuję, że już nigdy się nie spóźnię. Będę za jakieś pięć...
-Nie. Zrywam z tobą. Nie jesteśmy dłużej razem.
-Dlaczego?
-Nie wiem. Chyba pomyliłem miłość z zauroczeniem. Jesteś świetną dziewczyną i w ogóle ale... Nie kocham cię tak jakbyś tego chciała... Ja...
-Wciąż ją kochasz, co?- Odpowiada lodowatym tonem.- Wiedziałam.
I się rozłącza.
Siadam na moście i wkładam pierścionek ze spinaczy na palec. Wyciągam też ten głupi klucz.
Chcę nim cisnąć do wody ale kątem oka dostrzegam, że do mostu przyczepiono też pudełko. jest raczej małe, zasłonięte milionami kłódek. Wkładam klucz do dziurki i otwieram pudełko.
W środku znajduję zeschnięte niezapominajki.
Ulubione kwiaty mojej mamy.
Oraz medalion który kiedyś dał mi mój tata.
Klucz nie miał nic wspólnego z Sernikiem. Nie był żadną wskazówką. Był prezentem. Ktokolwiek mi go wysłał, umieścił tutaj też te kwiaty i medalion.
Zakładam go na szyję, biorę niezapominajki do dłoni.
Przyciskam dłonie do oczu chcąc powstrzymać łzy.
Ktoś dał mi to w prezencie. Ktoś wie, jakie to ma dla mnie znaczenie. To ta sama osoba która zawsze ratowała mnie przed śmiercią. Trzymała mnie przy życiu i chroniła. Moje serce bije dla tej osoby, chociaż umysł nie wie kim jest.
Wyciągam telefon i wybieram numer Edena.
-O której wylatuje najbliższy samolot do Republiki?- Pytam gdy tylko odbiera.