Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

kwietnia 02, 2016

Epilog


Minął rok od śmierci Daniela. Wszystko jest inaczej. 
Daniel nie miał pogrzebu. Ja nie chciałam go grzebać, a lekarze mieli "coś do załatwienia" z jego ciałem. 
Początkowo informacje o jego śmierci próbowali wszyscy zataić. Ale niczego nie można ukrywać w nieskończoność. Pewnego dnia na wszyscykich JumboTronach pojawiło się jego zdjęcie i podpis:

DAY DANIEL ALTAN WING NIE ŻYJE.  

Wywołało to zamieszki. Ludzie zaczęli wychodzić na ulice i krzyczeć "Day! Day! Day!". Sektor Lake rozbłysnął tysiącami świec. Tak jak i niebo: w nocy prawie wszyscy wypuścili lampiony. Na domach wypisywano hasła typu Legenda nigdy nie zniknie, Chłopiec który chodził w świetle jest z nami czy Śmierć jest suką. Wróć do nas, Day!

Z czasem wszystko się jednak uspokoiło. Ludzie pogodzili się z faktem, że śmierć czeka nawet na najlepszych i wrócili do swojego życia. A ja zaczęła budować moje. 
Zmieniłam nazwisko. June Wing, to beztroska żona i kochająca mama. June Iparis to wojowniczka, której potrzebowałam. 
Zaczęła pracować jako... Trener psów wojskowych. Metias i John pogodzili się z faktem, że mają tylko mnie. Ale w głebi serca pewnie mają nadzieję na to, że pewnego dnia tata wróci z pracy i opowie jakiś kawał...

Dzień jak każdy inny dzień. Dochodzi pierwsza. Właśnie skończyłam trening z nowym psem, Lordem. Idę w kierunku przedszkola po Johna i Metiasa. nagle zadzwonił telefon. Nie znałam numeru który dzwonił, ale mimo to odebrałam.
-June Iparis?- Spytał głos.
-Kto mówi?
-Profesor Marcus Faye- chwilę potrzebuję żeby sobie przypomnieć kim jest. To jego program zabił Daniela. Już chcę coś powiedzieć pod wpływem emocji ale zanim mi się to udaje, Faye zaczyna mówić:
-Spotkaj się dzisiaj ze mną o 8:00 w tej restauracji przy sektorze Lake?
-Tą z widokiem na jezioro? 
-Dokładnie. 
-Po co? 
-Po prostu to zrób. Proszę.  
I się rozłącza. A ja stoję w miejscu przez pięć minut i nie potrafię go rozgryźć.

***

Wiruję między przechodniami próbując rozoznać jakąś twarz, ale wszystkie są obce, zamazane, odległe. Słońce już zaszło i na ulicach panuje mrok. Łapię się na tym, że szukam w tłumie Daniela. 
W końcu trafiam do restauracji. Ulubionej restauracji Daniela z widokiem na jezioro. A z balkonu widokowego widać morze. Bez trudu znajduję Marcusa. Siedzi i sączy szampana przy stoliku w samym rogu. 
-Dobry wieczór, June- wita się. 
Kiwam lekko głową i siadam. Rzucam mu wyczekujące spojrzenie. 
-Wiem, co sobie myślisz- zaczyna ostrożnie.- Ale nie mieliśmy pojęcia, że to będzie mieć takie skutki. Poza tym, nie ja dowodziłem. Owszem, to był mój problem, ale ja nim nie kierowałem... Większość programu została zniszczona ale... Część postanowiliśmy zachować. Przeprowadzić eksperymenty. Na Danielu. 
-Przecież on już dawno nie żył!
-Żył, June, żył. Jego stan się nawet polepszył...
-Co?!- Wrzeszczę na całą restaurację. 
-Ale nie wystarczająco. Uspaliśmy go i przewieźliśmy go do laboratorium... Próbowaliśmy... Sztucznego życia...
-Co to znaczy? 
-Że większość jego ciała to metal i program. Ma sztuczne serce, sztuczne płuca, kości... 
-Zrobiliście z niego cholernego cyborga?!
-Idź się przewietrzyć, June. I nie krzycz, bo cię wyrzucą.
Odchodzę od stołu i wbiegam do windy. Wciskam przycisk na taras widokowy. Muszę się przewietrzyć. Muszę...

***
Obudziłem się w dziwnym białym pomieszczeniu. Myślałem, że to Niebo i zaraz przyjdzie Bóg i zacznie mi wypominać jak to 5 kwietnia 2121 pyskowałem nauczycielce. 
Ale tak się nie dzieje a ja zaczynam rozumieć jakie to było głupie. Naprawdę, Daniel? Naprawdę? Ile ty masz lat? Pięć? Pięć i pół... 
Kłócę się sam ze sobą w myślach kiedy do pomieszczenia wchodzi jakaś kobieta. Ma na sobie biały fartuch i stetoskop. A może Bóg jest kobietą... 
-Witaj, Daniel. Nie, nie umarłeś- mówi z lekkim uśmiechem. 
-To co ja tu robię? Gdzie June?- Pytam. 
-Chcesz żyć? 
-No, ba. Chcę żyć. 
-W takim razie zostaniesz z nami przez chwilkę. 
-Chwilkę? 
-Małą chwilunię. 

Ta chwilka trwała blisko rok. Codziennie robili mi milion testów, operacji, zabiegów. Przyjmowałem niezliczną ilość leków. Przez większość czasu byłem na haju i wąchałem kwiatki. 

Po roku przyszedł do mnie Faye. Powiedział coś o sztucznym sercu, ale średnio go słuchałem bo kilka minut wcześniej dostałem naprawdę silne środki przeciwbólowe, mój mózg zaczął reagować gdy usłyszał imię. June.
-...June- Powiedział z uśmiechem. 
-Przepraszam, możesz powtórzyć? Macie silne środki przeciwbólowe. 
-Chyba twoja egzystencja nie ma już żadnych przeszkód. Będziesz mógł się spotkać z June i... żyć. 
-Dobra- mówię i wstaję ochoczo. 
-Ale nie teraz- ruchem dłoni każe mi wracać na miejsce.- Myśli, że nie żyjesz. Wszyscy tak myślą. To będzie... szok. Dlatego twoje istninie będzie takim małym sekretem. Poza tym, nie możesz pójść tak. Powąchaj kwiatki na pożegnanie. Widzimy się za 15 godzin. 

Już od dwóch godzin stoję w na tym głupim tarasie widokowym. Owszem, widoki są piękne, ale robi się zimno i zgłodniałem. Poza tym, chcę zobaczyć June. Faye nie obiecał mi, że ona przyjdzie. Muszę mieć nadzieję, że jednak przyszła...
Przyszła! 
Właśnie usłyszałem znajomy podniesiony ton głosu. June. A potem widzę jak winda rusza na dół a potem znowu w górę. 
-Cześć, June- mówię jak wysiada. 
-Cześć, Daniel- odpowiada. 
Jej twarz eksplodowała tysiącami emocji. Od strachu, złości i smutku po szczęście. 
Jej oczy płonęły oświetlając cały świat.

***

Spoglądam mu w oczy. To dwa, piękne oceany. Przyjemnie jest wpatrywać się w ocean ale jednocześnie jest to trochę krępujące: możesz zrobić miliony rzeczy ale dla oceanu będziesz tylko kolejnym trupem który może spocząć na jego dnie.
Ale gdy jego oczy spoglądają na mnie wygląda to inaczej: chce mnie utopić na swoim dnie i chronić do końca świata a nawet dłużej.
Nie zmienił się. Jego serce może być zimne jak metal, ale wciąż bije tym samym rytmem. Jego płuca mogą być sztuczne, ale wciąż dobrze pracujące. Wygląda jak Day z wiekszą ilością blizn i z doświadczeniem w oczach. Znowu ma długie włosy i ten łobuzerski uśmiech. Chyba się domyślam jak długo czekał, żeby w końcu mi go posłać. Nie obchodzi mnie co takiego w nim zmienili. Nie obchodzi mnie, że jego serce jest sztuczne. Bo pracuje. Pompuje krew. Daniel żyje. 
Jego dusza wciąż jest ta sama. Jego myśli, jego uczucia. Jego dusza jest chłopakiem który pomógł wstać nieznajomej dziewczynie a następnie ją ukrył i troszczył się o nią. Jego dusza jest duszą Republiki. Jego dusza jest tak piękna, że nie chcieli jej nawet w Niebie.  
Kocham go. To moje światło.
Wreszcie zrozumiałam  sens słów Daya, złodzieja który ukradł mi serce.
Każdego dnia jest dzień. Zawsze następuje następny, następny i następny. Po nocy słońce wschodzi i próbuje rozświetlić nam drogę. Każdy dzień to okazja by zacząć od nowa, naprawić błędy. Nigdy nie jest na to za późno. Każdy z nas ma tylko jeden dzień. Nie ma dodatkowych dni. Życie jest naprawdę fair.
Każdy z nas otrzymał po jednym dniu. Możesz być umierający, biedny, najszczęśliwszy na świecie, władcą ludzkości ale jeden dzień to jeden dzień. Nie dostaniesz dodatkowego dnia. Nie kupisz go. Jeden dzień na jeden dzień jak wszyscy.
A co za tym idzie: każdy z nas otrzymuje nowe 24 godziny które mogą zmienić wszystko jeśli się tylko zechce.
Daniel kładzie mi dłoń na policzku. Spoglądam na horyzont za nim. Słońce właśnie wschodzi. Nie wiem jakim cudem. Przed chwilą dopiero zaszło. Będziemy musieli chodzić w świetle.
Day swoją postawą kryminalisty nauczył mnie co to znaczy "chodzić w świetle".
Najlepiej kradnie się po zmroku. Gdy twoje ciało zlewa się z cieniem, wszyscy śpią a ty skradasz się jak myszka. Każdy blask światła jest twoim wrogiem. My, ludzie stajemy się bardzeij otawrci w nocy. Boimy się, że ktoś zobaczy nasze łzy.
Mniej więcej tak to wygląda: musisz tylko tkwić w ciemności a wszystko będzie super.
Otóż,nie.
Życie polega na chodzeniu w świetle. Jest to naprawdę bardzo ciężkie. Wszyscy widzą twoją twarz, twoje emocje. Musisz wszystkiemu stawić czoła. Nie ma ucieczki w cień.
Próbujesz chodzić w świetle.
Mój wzrok wędruje z powrotem do jego oczu.
Day to moje światło. Po śmierci mojego brata wyciągnął mnie z ciemności. Pokazał mi jak żyć w świetle.
-Dziękuję- mówię przez łzy.
Życie to miliony dni, biliony godzin. Ale liczba przeżytych dni o niczym nie świadczy. Świadczy o nas liczba dni w które naprawdę żyliśmy. Bo właśnie o to chodzi.
Gdy uciekasz przed wrogiem, gdy ktoś celuje Ci w plecy myślisz tylko o tym, by przeżyć i zapominasz o tym, by żyć.
Przeminęły kolejne 24 godziny. Ale nic nie szkodzi bo zaraz dostaniemy następne. Kolejne 24 godziny. Tylko dla każdego z nas.



I żyli długo i szczęśliwie...
Koniec