Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

sierpnia 19, 2015

Rozdział 7

Topię się. Wrzeszczę i budzę się z snu. Chwila, co mi się śniło? Jestem zdezorientowany i potrzebuję chwili by wszystko sobie poukładać. Dostałem własny pokój. Wczoraj trochę popiliśmy. Leżę na podłodze koło mojego łóżka w rzygach. I właśnie zostałem oblany wodą. przez Alice. Czuję się... Jak trup.
-Dzień dobry, Daniel- mówi i wylewa na mnie kolejny kubeł lodowatej wody. Wstaję. Alice odkłada kubeł.-Masz pięć minut aby pozbierać się do kupy. Inaczej zapewniam cię, że na zbiórce zostaniesz zamordowany. Równo za pięć minut jestem tu i zabieram cię na poranny trening. Bez względu na to, czy będziesz jeszcze całkiem nagi pod prysznicem albo czy będziesz wyglądać... jak gówno które ktoś rozjechał czołgiem. Pięć minut- wskazuje na mnie palcem i wychodzi zatrzaskując za sobą drzwi.
Spoglądam na budzik. Jest za dziesięć piąta rano. Gdy zasypiałem była chyba trzecia albo czwarta. Kręcę głową i wchodzę pod prysznic. Woda jest lodowata więc nie pozwalam sobie na sterczenie w kabinie zbyt długo. Ubieram czyste ubrania i ściągam moje długie, całkiem mokre włosy w kucyk. rozglądam się za szmatą, by wytrzeć ten bajzel gdy do pokoju wpada Alice. Uśmiecham się blado i wychodzę z pokoju.
Na korytarzu są już wszyscy. Ubrani, umyci, bliźniaczki próbowały zakryć podkowy pod oczami makijażem. Cóż, niestety i tak można było je zobaczyć z daleka. Alice poprowadziła nas do wyjścia, następnie skręciliśmy kilka razy, przeszliśmy koło jakiś pokoi. Zatrzymała się przed starymi, metalowymi drzwiami. Ciągnie za nie i wychodzimy na jakąś uliczkę. Na niebie gwiazdy zaczynają blednąć a słońce jaśnieje daleko na horyzoncie. Alice nie zatrzymuje się i prowadzi nas na koniec przeciwległej ulicy. Cukiernia. Przed cukiernią stoi jakiś facet. Jest średniego wieku, łysy i ma parę kilo nadwagi. Łysy sernik? Mierzy nas wzrokiem.
-Macie półtorej minuty spóźnienia.
-Tak wiem, sir. Przepraszamy- Odzywa się Alice.- To się więcej nie...
-Daruj sobie, Anderson. Wszyscy wiemy, że to się powtórzy i to nie raz. Sprzątacie dzisiaj wieczorem cukiernię za karę.
-Tak jest, sir- Alice kiwa głową.
Facet patrzy na mnie krytycznym wzrokiem.
-To ty jesteś ten nowy? Day?
-Właściwie to Daniel, proszę pana.
-Niech ci będzie. I zrób coś z tymi włosami, błagam cię. To nie wybieg mody.
***
-Dobra. Mamy godzinę. Najpierw biegamy wzdłuż torów aż do jeziora. Z jeziora kierujemy się tunelem awaryjnym metra do centrum. Obiegamy park w około. Zostanie nam jeszcze trochę czasu. Pomysły?- Alice pyta gdy Sernik odchodzi.
No tak. Trening.
-Możemy na wieżowiec Carcarova. Wbiec po schodach. Na dach a potem na dół- sugeruje Willow. Albo Anastasia. Z tego co pamiętam wieżowiec został zbudowany dziesięć lat temu przez jakiegoś biznesmena i jest obecnie piątym najwyższym budynkiem w Ross City.
-W nagrodę, Willow, ty prowadzisz- Alice uśmiecha się i puszcza ją przodem. Willow zaczyna biec i wszyscy ruszamy za nią.
Tak wcześnie rano Ross City jest prawie opuszczone. Biegniemy kilkoma ulicami i spotykamy zaledwie 10 ludzi, w większości są to pracownicy wracający z nocnych zmian i jacyś turyści. Willow skręca w kierunku stacji kolejowej. Stacja jest pusta. Poza ochroniarzem który spał na ławce nie było tam nikogo. Żadnego pociągu. Przebiegliśmy na drugą stronę torów i wzdłuż nich biegliśmy w kierunku lasu oddalonego o parę kilometrów od miasta gdzie znajdowało się to jezioro. Biegłem, całkiem skupiony na odgłosach wydawanych przez moje buty. Asfalt, trawa, żwir, piach, asfalt... Gdy nagle obok mnie przejechał jakiś pociąg. Spojrzałem na niego i nie był to pociąg towarowy. Ludzie w nim budzili się albo wciąż jeszcze spali. Niektórzy wyglądali przez okno. Rzuciłem okiem na Ross City w oddali. Miasto zdawało się budzić powoli do życia. Gwiazdy rozmyły się a słońce wyraźnie szykowało się do wschodu. Skupiłem się z powrotem na biegu. Biegłem, i biegłem. Biegłem, budząc też do życia moje serce. Wszystko mnie wciąż bolało ale nie czułem się już kupą gówna.
Gdy wróciliśmy już do miasta, byłem zlany potem i nogi zaczynały mi się plątać. Ile my przebiegliśmy? 20 kilometrów? 30? 40?
Wbiegliśmy do wieżowca Carcarova. KLIMATYZACJA! Z wrażenia aż się zatrzymałem i jedyne co chciałem zrobić to paść plackiem na te lodowate kafelki pod moimi stopami. Christopher klepie mnie po ramieniu i mówi:
-Tak. Wiem o czym myślisz, nie zatrzymuj się, to nie będzie tak kusić- poradził i wyprzedził mnie truchtem. Chciałem skierować się prosto do windy gdy przypomniało mi się, że mamy biec schodami. Westchnąłem i zacząłem się wspinać.
***
-Jak na pierwszy raz, to całkiem dobrze ci poszło, Daniel- Pochwaliła mnie Alice gdy zjeżdżaliśmy na dół windą.
Wszyscy byli mokrzy i mieli zaczerwienione policzki.
-Gdy ja pierwszy raz biegłam, musieli mnie zdrapywać z piasku na tej plaży którą mijaliśmy przy jeziorze- wyznaje Anastasia ze śmiechem.
-O, tak. Sernik był wściekły. Ciesz się, że tylko przez miesiąc musiałaś wstawać godzinę wcześniej od innych i pomagać w cukierni. Mógł cię wywalić.
Wina oznajmia, że jesteśmy na parterze. Rozbrzmiewa ten śmieszny dźwięk który zawsze wydają windy i drzwi się otwierają. Ze zdumienia opada mi szczęka. Gdy wbiegaliśmy na górę kilkanaście minut temu, oprócz stróża, ochroniarza i śpiącej sekretarki nie było tu nikogo. Teraz było tu ze czterdzieści, albo i więcej biznesmenów i bizneswoman w swoich markowych ciuchach i z tymi małymi, śmiesznymi teczkami.
Opuszczamy budynek wolnym krokiem i wychodzimy na zewnątrz. Idziemy wolno w milczeniu pochłaniając pierwsze promienie słońca. Wchodzimy przez zaplecze cukierni do siedziby. Kierujemy się do naszego skrzydła.
-Dwadzieścia minut na prysznic i odpoczynek. Potem idziemy coś zjeść i na spotkanie- zarządziła Alice.
***
Z ulgą stwierdziłem, że woda pod prysznicem jest ciepła. Stałem opierając się o ścianę i pozwoliłem wodzie spadać na moje ciało. Byłem wykończony ale i jednocześnie pobudzony. Starałem uporządkować sobie fakty, to jakim cudem się tu znalazłem. Ale luki w mojej głowie na to nie pozwalały. Tak, dostałem kilka informacji ale to na pewno nie była CAŁOŚĆ, nie wiedziałem nawet czy to prawda.
Założyłem nowe ubranie i osuszyłem włosy. Posprzątałem bałagan zeszłej nocy i wyszedłem na korytarz. Chciałem sam pójść na stołówkę, ale jestem pewien, że bym się zgubił, więc cierpliwie czekałem na resztę.
***
-Więc- podjął rozmowę Christopher.- Chyba czas zmienić fryzurę.
Siedzieliśmy i jedliśmy śniadanie w dużej, raczej prostej stołówce. Oprócz nas przy innych stołach siedziało kilka innych pracowników organizacji. Z głośników płynęła jakaś okropna piosenka.
Zakrztusiłem się bułką.
-Możemy ci je również przefarbować- zasugerowała Willow.
Elizabeth uśmiechnęła się:- Mam jeszcze trochę farby. Może być różowy?
-O. A mogłabyś mi pożyczyć?- Spytał Chris.
-Oh, zamknij się dziecinko. Jesteś rudy, nic ci już nie pomoże.
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Chris. Jestem pewien, że tak naprawdę nie przeszkadza mu ten kolor.
Nagle Alice wstała i poleciła nam iść za nią. Weszliśmy do Gorzelni. Alice kazała mi usiąść na krześle przed lustrem. Willow wzięła do ręki nożyczki. Spojrzałem na jej odbicie w lustrze, na nożyczki i na moje włosy.
-Obcinałaś już kogoś kiedyś?- Spytałem.
-Tylko Stev- odpowiedziała i uśmiechnęła się do mojego odbicia. Spojrzałem na Stevea.
-Ale on jest łysy...
-No właśnie- powiedział Steve z udawaną rozpaczą.
Chciałem się zerwać z krzesła ale oni mnie przytrzymali. Przywiązali mnie do krzesła. Następnie zasłonili oczy czarną chustą. I nastała ciemność.
-Um. To wygląda strasznie- przyznałem.
-Nawet jeszcze nie zaczęłam!- Krzyknęła Willow i złapała za moje włosy.
Słyszałem nożyczki jeżdżące po moich włosach. Po chwili było już po wszystkim. Odwiązano mnie od krzesła. Ściągnąłem chustę i spojrzałem w lustro. Moje włosy kończyły się teraz na poziomie uszu. Mój wzrok padł na podłogę pełną blond kosmyków.
-I?- Spytała Willow.
-Może być.
No to chyba oficjalnie koniec z Dayem, najbardziej poszukiwanym przestępcą Republiki. Teraz jestem Danielem, tajnym agentem tajnej organizacji wyrywającej chwasty z systemu Antarktydy.