Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

października 23, 2015

Rozdział 30

Tess wychodzi po jakieś godzinie. Załączam laptopa i siadam na krawędzi łóżka. Jedną ręką wpisuję hasło do Internetu a drugą głaszczę June po włosach. Wypisuję objawy jakie posiada i czekam na wyniki.
Spędzam godziny buszując w Internecie. Niektóre informacje wydają się wyssane z palca, inne są całkiem prawdziwe. Niektórzy twierdzą, że to po prostu szok a ktoś napisał, że tak umarła jego babcia.
Nie wiem kiedy zasypiam, ale zasypiam. Budzi mnie trzask drzwi. Spoglądam na puste miejsce June. Zrywam się i biegnę za nią.
June jak w transie wchodzi po schodach w górę.
-June!- Wołam ją. Brak reakcji. Idę za nią.
Wchodzi na ostatnie piętro a z tamtą po drabinie wchodzi na dach.
-June?- Pytam wchodząc za nią.
Gdy tylko znajduję się na dachu uderza mnie chłodny wiatr. Rozglądam się za June i znajduję ją na krawędzi dachu.
-JUNE!
June się odwraca.
-Day?- Pyta nieprzytomnym głosem. Po moich plecach przebiega dreszcz gdy słyszę to słowo. Już dawno nikt tak mnie nie nazywał.
-June co ty robisz?! Odsuń się z od krawędzi!
-To ja go zabiłam...
-Kogo?! O czym ty gadasz, nikogo nie zabiłaś!
-Metias- imię jej brata przez chwilę unosi się w powietrzu.- Powiedziałam mu, że już go nie potrzebuję... A on mnie posłuchał.
-Nie, to Thomas zabił Metiasa. June co ty...
-I twoją mamę. Zaufałeś mi. A ja cię wykorzystałam. Zabiłam twoją mamę, przez mnie robiono eksperymenty na Edenie...
-Do jasnej cholery zamknij się!- Wrzeszczę na nią. Mam wrażenie, jakby ktoś właśnie rozcinał mi wszystkie blizny, te o których zapomniałem.
-Wsadziłam cię do więzienia... I twojego brata... A potem cię uwolniłam a twój brat został rozstrzelany zamiast ciebie. Nie można mieć ciasta i zjeść ciastko...
-JUNE. W TEJ CHWILI MASZ SIĘ ZAMKNĄĆ. PRZESTAĆ PIEPRZYĆ I PODEJŚĆ TU DO MNIE.
June śmieje się pustym głosem. Po chwili śmiech przeradza się w płacz.
-Podjęłam w życiu złe decyzje...
-Tak, jak każdy z nas. A ta jest szczególnie zła- robię kilka kroków w jej stronę.
-Day...
Jej nogi zsuwają się z dachu. Moje ciało automatycznie rzuca się w dół. Spadam w dół i próbuję złapać June. Przyciskam ją mocno do siebie i staram się chronić jej głowę. Wiem, że za kilka sekund moje ciało rozwali się na ziemi. Modlę się, aby to przeżyła. By wylądowała na mnie, bym mógłbym złagodzić jej ból...
Uderzam o ziemię. Wszystko mi się miesza, nie potrafię złapać powietrza. Moje serce wali jak oszalałe.
-Daniel...?!- Słyszę jej głos. Podnoszę moje obolałe ciało. Skupiam wzrok na jej oczach które leczą moje rany szybciej niż najlepszy lek.
-DANIEL?!
-June...
-O mój Boże... Co? Co się stało? Dlaczego ty?! Nie, nie umierasz, prawda?! NIE MOŻESZ.
-June...
-Ty nie...
-Nie, June. Nie umieram- mówię tuląc ją do siebie. Ale tak naprawdę nie wiem. Umieram?
-Dlaczego... skoczyłeś?
-Ty skaczesz... Więc ja też skaczę.
***

Zdaniem Tess będę żyć i nic poważnego się nie stało. Zaproponowała mi noc na obserwacji w szpitalu ale odmówiłem. To nie o mnie muszą się teraz martwić.
June natychmiast wróciła spać. Tym razem naprawdę spać.
-A więc... skoczyła...- podsumowuje Tess.
-Dlaczego miałaby skakać?
-Bo nie chce więcej żyć?
-Ale... Ale ma mnie i... I Alex... I się kochamy... Jesteśmy szczęśliwi... Może kiedyś w przyszłości będziemy mieć dzieci i... Przecież jest szczęśliwa... Nie ma miedzy nami żadnych kłótni ani niczego... Kocham ją...
-Ty jesteś szczęśliwy... Ale czy ona jest?
Nigdy o tym nie myślałem. Bo po prostu wiedziałem, że tak jest. Widziałem jak w jej oczach pojawił się blask gdy się spotkaliśmy wtedy na stacji. Nigdy się nie kłóciliśmy. Spędziliśmy wiele szczęśliwych chwil. Wszystko było dobrze... A może tylko dla mnie? Może dla niej to klatka w której została zamknięta przez wyrzuty sumienia?
-To niemożliwe- mówię cicho.
-Daniel... Ja też tak myślałam no ale... Może wszyscy się myliliśmy...
-Nie... NIE.
Zapadła cisza. Spoglądam w kierunku naszej sypialni. Może Tess ma rację. Wstaję i uchylam lekko drzwi. June śpi spokojnie. Wydaje się być naprawdę zrelaksowana. Na jej twarzy pojawia się uśmiech. Uśmiecham się. Próbuję sobie wyobrazić co takiego jej się śni.
Może mnie tam nie ma. W jej śnie. Mój uśmiech znika. Podchodzę do niej i zauważam brak medalionu który jej dałem. Zaczynam myśleć, że Tess może mieć rację.
June jest świetną aktorką. Już raz udawała, że mnie kocha. Wychodziło jej to tak dobrze, że w to uwierzyłem. Może moja amnezja nie była dla niej taka zła. Mogła zacząć nowe życie, beze mnie. Szczęśliwa... Bez tej całej paskudnej przeszłości... Ale potem się zjawiłem i... Chyba nie mogła powiedzieć "Miałam nadzieję, że nigdy więcej się już nie spotkamy"? W takim razie dlaczego wciąż ze mną jest?
Odpowiedź nasuwa się sama.
Przecież nie jest już z Andenem a on umiera z zazdrości za każdym razem gdy nas widzi. Dlaczego June tak łatwo zgodziła się na ten wyjazd? Anden.
Kocham ją, poza moją matką to chyba jedyna osoba którą kocham aż tak mocno. Jestem w stanie zrobić dla niej wszystko by była szczęśliwa. Nigdy nie przestanę jej kochać... Nawet jeśli ona mnie nie kocha... To ja ją kocham i jeśli chce żebym zniknął z jej życia ponownie to... Mogę to zrobić. Upadek z dachu to żaden ból w porównaniu z tym jaki będę czuć ale to zrobię.
Wiem, że nigdy już nikogo więcej nie pokocham. Nie ma na tym świecie drugiej takiej osoby dla której byłbym w stanie to zrobić.
Chcę wyjść i próbować poskładać tysiące kawałków na które zostało rozbite właśnie moje życie. Ale coś mnie zatrzymuje.
Uśmiech znika z twarzy June. Spokojny oddech robi się coraz bardziej urywany. Jej oczy otwierają się gwałtownie i robią się duże jak nigdy przedtem. Łapczywie próbuje zaczerpnąć powietrza ale jej płuca odmawiają współpracy.

Dwa rozdziały tego samego dnia. Kto jest ze mnie dumny? XD
xoxo -Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze   

Rozdział 29


-Wszystko dobrze?- Spytałem June.
-Tak, jest świetnie- odpowiedziała uśmiechając się lekko. Dwa dni temu wróciła ze szpitalu. Prawdę mówiąc zachowuje się trochę dziwnie. Ale nie mogę jej za to obwiniać. Jako jedyna przeżyła z swojego oddziału.
-Zrobię herbatę- zaproponowała. Przez chwilę siedziałem w milczeniu na kanapie gdy nagle powietrze przeszył jej krzyk.
-June!- Zawołałem wbiegając do kuchni. Na podłodze był rozlany wrzątek i stłuczone szkło. June siedziała po środku tego bałaganu z poparzoną noga i szkłem wbitym w ręce i twarz.
-O Boże- wziąłem ją na ręce i posadziłem na krześle. Zmoczyłem ręcznik zimną wodą i owinąłem go wokół jej nogi.
Wytarłem wrzątek i pozbierałem szkło. Usiadłem naprzeciwko June i spojrzałem na nią. Jeden z odłamków szkła wbił się tuż pod jej okiem. Z rany skapywała kropla krwi, co wyglądało tak jakby z jej oczu zamiast łez płynęła krew.
-June…- Szepnąłem wycierając kroplę. Wtem zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Mam waszego psa- powiedziała Tess. Weszła do środka i zawołała Alex.
Alex zaczęła warczeć i nie chciała wejść do środka.
-Dobra. Po prostu zostawmy otwarte drzwi. Wejdzie za chwilę. Tess… potrzebuję twojej pomocy.
Zaprowadziłem ją do kuchni June nie siedziała już na krześle. Jak gdyby nigdy nic nalewała wody do szklanki.
-O, cześć J...- powiedziała radośnie. Na dźwięk jej głosu June odwróciła się na pięcie.- JUNE! O MÓJ BOŻE! CO SIĘ STAŁO?!
***


-To do niej nie podobne- szepcze Tess. Siedzimy w kuchni a June leży na kanapie w salonie.

-To pewnie jakiś rodzaj traumy powypadkowej. W końcu tylko ona przeżyła… To znaczy, prawie wykrwawiła się na śmierć, sekundy dzieliły ją od kopnięcia w kalendarz ale… Żyje. Wróciła. Ale tak jakby to już nie była ona.

-Może jakaś terapia?

-Wątpię by to zadziałało. Wątpię by w ogóle na to poszła.

-Ale myślę, że to jedyne wyjście… Z jaką siłą musisz walnąć szkłem o ziemię aby rozbiło się na drobny mak?

-Chyba nie sugerujesz, że…

-Tak, właśnie to mam na myśli.

-June nigdy by się nie zabiła. Każde zło jakiego doświadczyła uczyniło ją silniejszą przez co jest niemal niezniszczalna.

-Każdy ma granice- Tess spogląda na mnie z śmiertelną powagą.- Nie wiemy co dokładnie stało się w Afryce. Może… Może June właśnie przekracza granice. Może coś ją zabija.

-Tess- zaczynam ale nie wiem co powiedzieć.

Zapada cisza. Nagle do kuchni wchodzi June.

-Nie umiem spać- skarży się wyciągając spirytus z szafki. Następnie wyciąga pudełko tabletek nasenny.

-June, to nie jest butelka z wodą- mówię poważnym głosem.

-Och, racja- śmieje się nerwowo.

-June, ja to zrobię. Mam doświadczenie- Tess wstaje, nalewa wody do szklanki i podaje jej jedną tabletkę.

-Jedna wystarczy?

-To BARDZO silny środek nasenny. Będziesz spać po nim jakieś osiem godzin.

June połyka tabletkę i idzie do sypialni. Odprowadzam ją i przykrywam kołdrą gdy się kładzie.

-Dobranoc- mówię całując ją w czoło.

Chciałbym, aby to była dobra noc. Chciałbym aby June była dawną June. Tess ma rację. Coś jest nie tak. Potrzebuję odpowiedzi nim dojdzie do czegoś naprawdę złego.

Króciuteńki rozdzialik... I tak wiem, że obiecałam dodać wcześniej ale cały poprzedni weekend czytałam instrukcje z Ikei a w tygodniu miałam kilka sprawdzianów, kartkówek itp. itd. dziennie + muszę jeszcze chodzić na różańce bo bierzmowanie xD... Ogólnie to chodziłam spać po północy a budzik miałam na 6:00-6:30 ;_;
Good news: Mam wenę i napiszę dzisiaj kilka rozdziałów. Może nawet dodam jakiś. I chyba zacznę pisać nowe opowiadanie... Inspirując się Pretty Little Liars... Nie fanfik o PLL tylko po prostu opowiadanie w ten deseń o kłamstwach itp. Ktoś tu lubi Kłamczuchy?
xoxo -Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze