Budzi mnie kolejny
wybuch. Jęczę cicho i przyciskam twarz mocniej do klatki piersiowej
Daniela.
Z moich obliczeń
wynika, że jesteśmy pod ziemią już dwa tygodnie. Wybuchy mają
miejsce kilka razy dziennie o niestałych porach. Nie wiem też kto
nas bombarduje.
Z tego wszystkiego
robi mi się nie dobrze.
Nie chcę spędzić
tu reszty mojego życia.
***
Gdy ponownie się
budzę widzę nas sobą zmartwioną twarz Daniela. Marszczę brwi i
próbuję wstać. I wtedy rozumiem jego zmartwienie.
Wszystko mnie boli.
Jestem zlana zimnym potem. Mam dreszcze ale jednocześnie czuję się
bardzo rozgrzana. Kręci mi się w głowie. A w moim brzuchu tocz się
bitwa.
Historia lubi się
powtarzać.
***
-Czujesz się trochę
lepiej?- Pyta Daniel obejmując mnie troskliwie.
Kręcę głową.
Minęły chyba trzy godziny a ja mdlałam i wymiotowałam chyba sto
razy.
-Dobra. Nie chcę
cię zostawiać ale jak jutro ci się nie polepszy wychodzę na górę
i sprowadzam Tess. Albo kogokolwiek kto zna się na medycynie
bardziej niż ja.
-Ale bombardowanie-
zaczynam ale mi przerywa.
-Zrobię wszystko by
ci pomóc. A jeśli mam zginąć to zrobię to na górze próbując
ci pomóc.
Chcę go pocałować
ale 1. Nie chcę go zarazić jeśli jeszcze nie jest i 2. Wciąż
czuję w ustach wszystko co zwróciłam ostatnim razem.
Więc się
uśmiecham. Posyłam mu najbardziej promienny uśmiech na jaki mnie
stać.
Kocham cię, myślę.
Daniel się uśmiecha
bo dobrze to wie.
Zamykam oczy i mocno
się do niego przytulam.
Może nie będziesz
musiał iść jutro na powierzchnię, myślę, może jedyne co rano
zostanie to moje lodowate ciało.
Staram się nie
płakać gdy próbuję się pogodzić z tą myślą.
W końcu, mimo
wszystko, to chyba happy end. Po tysiącach ciemnych dni mojego życia
zjawił się Daniel i je rozświetlił.
Kochałam go od
samego początku. Moje serce automatycznie to zrozumiało gdy
wyciągnął do mnie dłoń po walkach Skiz.
I oto jestem.
Siedzę głęboko
pod ziemią czekając na koniec w ramionach chłopaka który mnie
uratował. Ratuje mnie każdego dnia.
***
Kiedy się budzę
June słodko śpi tuż obok. Dotykam jej czoła i stwierdzam, że
wciąż jest bardzo ciepłe. Przynajmniej się nie pogarsza.
Odgarniam jej kilka
kosmyków z czoła i wstaję.
Wyciągam z schowka
jedzenie, wodę i jakieś lekarstwa. Układam je w stosik na
podłodze. Na końcu wyciągam kartkę i piszę, że ją kocham.
Ubieram się, biorę
kilka noży, pistolet. Zanim wychodzę spoglądam na nią po raz
ostatni chcą zapamiętać każdy szczegół.
Gdy znajduję się
na powierzchni nieruchomieję. Gruzy są wszędzie w zasięgu wzroku.
LA zostało obrócone w proch.
Nie mam czasu aby
się tym martwić więc puszczam się biegiem.
Przecież muszą być
jacyś ocaleni. Po kilku minutach biegu jestem przy gruzach Batalla
Hall. Jest tutaj kilka namiotów które służą za szpitale.
Próbuję zwrócić
uwagę kilku lekarzy ale wszyscy mnie ignorują. Podchodzę więc do
telefonu i wystukuję numer Edena. Odebrał niemal natychmiast.
-Halo?- Spytał
przerażony.
-EDEN!-Wrzeszczę.
-Daniel! Ty żyjesz!
Słyszeliśmy o bombardowaniu! Są plotki o promieniowaniu…
-Daj mi Tess.
Potrzebuję jej… June jej potrzebuje.
-Co jest z June?
-Po prostu daj mi
Tess!
Po drugiej stronie
słyszę jak Tess coś mówi do Edena ale po chwili mówi już do
mnie.
-June mnie
potrzebuje? Co się stało?
-Jest źle… Bardzo
źle… Tess ona… Potrzebuję twojej pomocy… I to jak najprędzej.
-Już jadę na
lotnisko. Przylecę pierwszym samolotem.
-Dziękuję.
-Jeszcze nie ma mi
czego dziękować. Trzymajcie się.
Chciałem jej coś
jeszcze powiedzieć ale jakiś wojskowy wyrwał mi słuchawkę i się
rozłączył.
-Nie jesteś
umierający. Co ty tu robisz? I dlaczego rozmawiałeś przez telefon?
Wszystkie inne telefony zostały odcięte a to chyba jedyny
działający telefon w Republice. Jest na nim dokładnie 30 minut
rozmowy- wrzeszczy wściekły.
-Hej- przerywa mu
ktoś z ludzi w szpitalu- to Day!
-To ten który
kiedyś uratował Republikę?
-Day pomożesz nam w
walce?
Wojskowy patrzy na
mnie jakby próbował mnie skojarzyć z Dayem. Moje włosy ostatnio
urosły a nie miałem czasu ich przyciąć więc kilka kosmyków
opada mi na ramiona. Ubrania mam potargane i zabrudzone. Jestem
posiniaczony i poobijany. Powinienem zginąć w bombardowaniu ale
przeżyłem.
Bardziej przypominam
Daya niż Daniela.
-Proszę, proszę…
Day dołączy do naszych szeregów. Jeszcze dzisiaj- mówi w końcu
wojskowy.
-Nie, nie mogę…
Muszę…
-Zapóźno.
I już kilka minut
później jadę na front z innymi żołnierzami.