Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

marca 30, 2016

Rozdział 49


Próbuję tak o tym nie myśleć. Że jego serce już nigdy nie zabije. Nigdy mnie już nie doktnie. Nie pocałuje. Nigdy nie usłyszę jego głosu. Że jego oczy już nigdy nie będę oglądać świata. Że uśmiech na zawsze zniknął z jego twarzy. 
Próbuję o tym myśleć jak o wakacjach, urlopie. Będę sobie żyć przez jakiś okres czasu. Robić to wszystko co każdy normalny człowiek robi. Może kogoś znajdę. 
Nigdy nie znajdę kogoś takiego jak Daniel.
Ale może na tym świecie jest ktoś, z kim będę chociaż w połowie tak szczęśliwa jak z nim. 
A potem ja też umrę i znowu się spotkamy. Znowu mnie dotknie, znowu mnie pocałuje,uśmiechnie się i spojrzy jak nikt inny. 
Lekarze proponują, żebym zobaczyła ciało. 
NIE. Nigdy nie spojrzę na martwe ciało osoby którą kocham. Nie widziałam ciał moich rodziców, nie rozpaczałam po ich śmierci. Widziałam ciało Metiasa i słońce zniknęło za wielką czarną chmurą. Może jak serce nie zobaczy, nie uwierzy i nie pęknie. 

***

-Gdzie jest tata?- Pytają chłopcy. Cholera. 
Wasz tata jest martwy, już nigdy go nie zobaczycie. Lezy tam, możecie wejść i przytulić trupa. 
-Tata musiał wyjechać- kłamię. 
-Znowu?!- Denerwuje się Metias. 
-Kiedy wróci?- Dopytuje John. 
-Cóż, tata musiał wyjechać. Nie chciał ale musiał...
-Zawsze tak mówisz! On nas już nie lubi, prawda?- Krzyczy Metias.
-Nie, to nieprawda. Tata nas kocha. Hej, ja się nigdzie nie wybieram!- Próbuję się uśmiechnąć. Metias odchodzi ze złością, pewnie idzie poszukać Tess i z nią o wszystkim porozmawiać. 
-Mamo, ale przecież mogłaś go powstrzymać- próbuje mnie pouczyć John. Ha, mój własny syn mówi mi jak mam żyć! 
-Wiesz, czasem nie masz na nic wpływu. 
-Dla chcącego nic trudnego! 
-To tylko takie głupie powiedzenie. Są rzeczy których nie potrafimy kontrolować. Nie podlegają nam. Tylko my podlegamy tym rzeczom. Człowiek nie jest władcą wszechświata. 
-To kto jest? 
-Wszechświat sam się sobą rządzi. Wiesz o co mi chodzi? 
-Nie. 
-No, ja też nie wiem. Chodź, idziemy znaleźć Metiasa.

***

Ludzie odchodzą i przychodzą. Poznajemy nowe twarze, inne zapominamy. Kazdego dnia ktoś umiera, by ktoś inny mógł się narodzić. Rodzisz się i umierasz. A w międzyczasie uczysz się żyć.
Zamykam oczy i przyglądam się zachodowi słońca. Nawet najpiękniejszy zachód słońca nigdy nie będzie równie piękny jak poprzedzający go dzień.

Możesz być tysiąc mili ode mnie. Możesz być w innym świecie. Możesz mnie niepamiętać, nie znać mojej twarzy. Możesz mnie nienawidzić za krzywdy które ci wyrządziłam. Ja zawsze będę cię kochać. Nawet jeśli już nigdy się nie zobaczymy. A jeśli jednak się kiedyś spotkamy, w innym świecie, w innych wcieleniach, wśród gwiazd. Będę cię kochać i wtedy. Gdziekolwiek jesteś. Cokolwiek robisz. Z kimkolwiek. Jakkolwiek. Może cię nie być. Śmierc może być tylko śmiercią, wieczną pustką, nigdy nie spotkamy swoich bliźnich, nie znajdziemy się w niebie lub piekle.
Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz: będziesz na zawsze ze mną.

Trzymając się tej myśli jak rozbitek na morzu koła ratunkowego wychodzę w mrok ulic Los Angeles.
Opanowałam chodzenie w świetle.
Teraz gdy zostałam tego światła pozbawiona, muszę nauczyć się chodzić w mroku.   

Brawo, ja. 
To był najtrudniejszy rozdział jaki miałam napisać w tym ff. Końcówkę (od "ludzie odchodzą") napisałam już jakiś miesiąc wcześniej. Początek rozdziału poszedł mi ładnie, szybko, słowa same się pisały. Ale po pierwszych gwiazdkach pojawiła się ogormna luka w mojej głowie
Ale... 
Tak oto kończy się ostatni rozdział mojego fanfika. 
OSTATNI ROZDZIAŁ. 
Naprawdę ostatni.
Został tylko epilog. 
Jesteście gotowi? 
 

Chodźcie w świetle