Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

grudnia 31, 2015

Rozdział 38

O dziwo, June nie ma nic przeciwko.
-Ale masz dzwonić- mówi mi w Sylwestra.- I przyjeżdżać na weekend. Okay?
-Okay.
***
Gdy tylko wsiadam do samolotu zaczynam tęsknić za June, Metiasem i Johnem oraz Alex. Jutro przychodzi do nich Lucy.
W chwili gdy moja stopa stanęła na pokładzie podchodzi do mnie jakaś kobieta i prowadzi do jakiegoś pomieszczenia. W środku są dwie osoby: jakiś mężczyzna zgolony na łyso i...
-Pasco?! Co ty tutaj robisz?
-Mógłbym cię spytać o to samo- odpowiada z uśmiechem. 
- Antarktyda 2.0?
Pasco kiwa głową i wskazuje na faceta obok:
-To jest Will. 
-Jestem Da...
-Wiem kim jesteś- przerywa mi i się uśmiecha. 
-Hej, Will- odzywa się Pasco siadając.- Zapomnij, za wysokie progi. Ja też próbowałem a jestem zajebiście fajny, więc ty tym bardziej nie masz szans. Poza tym... Jak twoja żona, June?
-Mamy dwójkę dzieci. 
-Och, super. Jak się nazywają? Pasco1 i Pasco2? 
-Nie... John i Metias.  
-Och. W każdym razie, gratulacje. 
-Dzięki. 
***
-Witajcie moi drodzy- wita się z nami profesor Faye na lotnisku.- Ten projekt jest ściśle tajny. W chwili gdy wejdziecie do bazy zostaniecie odcięci od świata. Gdy skończymy pracę i bedziecie mogli opuścić bazę, będziecie musieli złorzyć przysięgę. Musicie mi również oddać swoje telefony. 
-Zaraz, nie będę mógł dzwonić do June?
-Raz na jakiś czas pod okiem ochrony będziesz mógł z nią rozmawiać.
-Ale dlaczego?
-Bo Antarktyda 2.0 jest projektem tajnym. Nikt nie może wiedzieć nad czym pracujemy. 


Krótki rozdział ale może coś jeszcze napiszę dzisiaj albo już jutro :)
Do siego roku!
Życzę abyście poznali kogoś kto będzie Was kochać tak mocno jak Day June
Spełnienia wszystkich marzeń
I wytrwałości w postanowieniach noworocznych!
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze

grudnia 30, 2015

Rozdział 37


Kiedy już ochłonąłem ruszyłem za June. Oczywiście wiedziałem gdzie poszła.
Ujrzałem ją pośród gruzów. Płakała.
Podszedłem do niej i mocno przytuliłem. Poczułem jak się uspokaja, jak łzy znikają z jej oczu.
-Daniel?
-Mhm?
-Zabierz mnie do domu.
***
Nasi synowie urodzili się w Wigilię. John urodził się jako pierwszy o 21:15 a Metias o 21:36.
Byli niemal identyczni. Jasne włosy, duże, niebieskie oczy.
*** 
-John, nie gryź brata!...
Schodzę na parter do kuchni by zrobić sobie kawy. Kilka godzin snu przez kilka tygodni to za mało.
-Dzień dobry- mówię beznamiętnie uruchamiając ekspres.
-Bardzo dobry- odpowiada June.
Zaglądam do pokoju w którym jest z dziećmi. Metias i John bawią się na dywanie a June składa pranie. Przeskakując przez wszystkie zabawki porozrzucane na podłodze docieram do chłopaków.
-Cześć John. Cześć, Metias.
John nie przestaje się bawić klockami ale Metias unosi głowę i się śmieje.
John i Metias są jedynymi istotami w tym domu które się wysypiają. No może jeszcze Alex.
Statystyczny człowiek potrzebuje osiem godzin snu. Od kilku miesięcy spałem najwyżej cztery godziny. Rekord June to trzy.
June usiadła obok Metiasa. Próbuję znaleźć na jej twarzy ślady nieprzespanej ale wszystko maskuje szeroki uśmiech.
-Daniel?- Pyta po chwili.
-Hm?
-Dzwonił ten facet z Antarktydy.
-Jaki facet?
-Profesor Faye czy jakoś tak. Masz się do niego odezwać w ciągu najbliższych dni.
Kurde. Zapomniałem o nim.
-Mówił może czego chce?
-Nie, masz tylko do niego zadzwonić. Mówił, że to pilne.
-Dobra. Dzięki.
Zapadła cisza którą szybko skończyłem:
-June... Ja...
Nie mogłem skończyć bo Alex zaczęła szczekać i ktoś zadzwonił do drzwi.
-Ja otworzę- zwróciłem się do June i podeszłem do drzwi. Uchyliłem je lekko i zobaczyłem Tess i Edena.
-Co wy tutaj robicie?!
-Ciebie też miło widzieć, braciszku- Eden wyszczerzył do mnie zęby.
-Eden, Tess?- Słyszę głos June.
June podeszła do mnie i razem spojrzeliśmy na naszych gości.
-Wpuścicie nas?
-To zależy- zaczyna June. O, nie. Znam ten ton głosu.
-Będziemy się opiekować Metiasem i Johnem dzisiaj i jutro więc będziecie mieli wolny wieczór?- Proponuje Tess.
Spoglądam na June.
-Kusząca propozycja. Co robimy?
-Wchodźcie.
***
-Daniel? Co robimy?- Pytam go gdy w końcu wychodzimy z domu. Nie do końca ufam Tess i Edenowi ale Daniel im ufa. A ja ufam Danielowi. 
-Zawiążę ci oczy- mówi wyciągając czarną chustkę. Chcę protestować ale nie znajduję siły na kłótnię.- Będziesz zachwycona- słyszę jego głos.
Daniel bierze mnie za rękę i prowadzi. Po kilku minutach wchodzimy do jakiegoś budynku. Daniel każe mi zaczekać G miejscu i puszcza moją dłoń. Nie wiem gdzie jesteśmy. Słyszę chyba windę. Po chwili Daniel wraca i bierze mnie na ręce.
-Będą schody- ostrzega. 
Po schodach skręcamy w lewo. Daniel otwiera jakieś drzwi i stawia mnie na ziemi. Ściąga mi chustkę. Pokój w hotelu.
-Zarezerowałeś pokój?- Pytam Daniela.- Myślałam, że idziemy na spacer czy coś...
-Nie podoba ci się? Możemy spacerować całą noc ale osobiście to chyba wolę iść spać. 
Przez chwilę się w siebie wpatrujemy w ciszy a potem wybucham śmiechem i go całuję. 

***
Gdy June zasypia dzwonię do profesora Faye. Odbiera natychmiast. 
-Dobry wieczór, Daniel- słyszę jego głos troskliwego dziadka.
-Profesorze. 
-A więc... Mam nadzieję, że pamiętasz nasz projekt Antarktyda 2.0.
-Tak, oczywiście.
-Cóż... To już nie jest projekt. Za miesiąc zaczynamy testy. Wszystko jest już gotowe. Potrzebujemy jeszcze kilku ludzi i zgód... No i potrzebujemy ciebie. Daniel, czy wciąż jesteś zainteresowany moją ofertą?
Spoglądam na June która spokojnie śpi. Wiele się zmieniło od złożenia mi tej oferty.
-Za miesiąc startujemy?- Upewniam się.
-Tak, wraz z rozpoczęciem nowego roku. Więc... Daniel... Twoja decyzja?
-Proszę mi mówić Day.


Ten rozdział jest tak beznadziejny, że aż mi się przysnęło jak go pisałam... xD
W każdym razie mam nadzieję, że się podoba
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze
PS. Damy radę 4000 do Nowego Roku?  

grudnia 24, 2015

Rozdział 36

-Okay- mówię do June wchodząc do salonu Edena i Tess.
June siedzi na kanapie i czyta jakąś książkę. Jest w siódmym miesiącu ciąży. Kilka tygodni temu dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć bliźniaki. No, hm, cóż... Chyba rzeczywiście bliźniaki.
-O, cześć Daniel- odkłada książkę na mój widok.
-No, cześć.
Zapada cisza. Nie wiem jak jej to powiedzieć.
Na działce na której kiedyś był dom moich rodziców rozpoczęła się budowa domu. Nie powiedziałem o tym June bo chciałem aby to była niespodzianka. Nasze stare mieszkanie zostało zrównane z ziemią. Poza tym byłoby za małe dla chłopców. A June całkiem spodobało się życie na Antarktydzie. No i nie wiem czy chce wracać do innego miejsca niż jej stare mieszkanie. Przeprowadziła się tam z Metiasem po śmierci rodziców. I nigdy by go nie zamieniła bo żył tam duch Metiasa oraz były tam wszystkie pamiątki po jej bracie. Tak więc przeprowadzka nigdy, przenigdy nie wchodziła w grę.
Więc po prostu podałem jej bilety.
-Czemu wracamy do LA?- Pyta.
-Bo to nasz dom...
-Mhm, może, ale teraz mieszkamy tutaj.
-Nie możemy tutaj mieszkać zawsze. Wracamy do domu.
-Nasz dom nie istnieje. Został zrównany z ziemią.
-Mamy nowy dom.
-Dom? Nie ma miejsca które mogę nazwać domem.
***
Ale po wielu godzinach w końcu udało mi się ją namówić. Całą podróż panowała cisza. June była na mnie wściekła i wiedziałem, że grozi mi śmierć nawet za zbyt głośne oddychanie. Zaparkowałem na podjeździe.
W miejscu tej starej rudery stoi teraz drewniany piętrowy domek z werandą i huśtawką. Za domem znajduje się ogród.
-Chodź, Alex- zawołała June naszego psa wchodząc do środka.
Drzwi wejściowe prowadziły do salonu z kominkiem który wciąż wymagał umeblowania. Obok znajdowała się kuchnia i jadalnia. Obok schodów na piętro znajdowała się biblioteka i gabinet. W bibliotece były schody do piwnicy. W piwnicy był magazyn na różne graty i siłownia.  Na piętrze cztery sypialnie i dwie łazienki. Większość wymagała jeszcze umeblowania ale było dobrze.
-I?
-Idź mi z tym- odpowiada z grymasem i zaczyna schodzić po schodach. Łapię ją za rękę.
-Daniel.
-June. Powiedz mi w takim razie jaki ty masz pomysł.
-Mój pomysł? Kupić mieszkanie w Ross City. Fantastyczny pomysł.
-Ale...
-Nie- wyrywa mi się.- Ja wracam. Ty rób co chcesz. Nie zależy mi.
I nim zdążę zaprotestować wychodzi nie zapominając trzasnąć drzwiami.
***
Idę najszybciej jak pozwalają mi na to chłopcy. Chodzenie w normalnym tempie wydaje się być trudne a co dopiero szybkie wychodzenie i trzaśnięcie drzwiami. Idę w tym tempie przez kilka ulic póki nie jestem pewna, że Daniel za mną nie poszedł. Zwalniam, opieram się o ścianę i próbuję złapać oddech. 
Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Nie, nie, proszę nie. 
Idę dalej bo wiem, że jak będę tak stać to zacznę płakać. Idę do sektora Ruby. Do domu. 
Jedyne co zostało to gruzy, gruzy, gruzy i gruzy. Nikt tu nie wrócił by to posprzątać. Nikt nie buduje nic od nowa. Gdzieś w tych gruzach leży Metias. Wszystkie pamiątki po nim schowałam do pudła i wsunęłam je pod łóżko. Gdy nikt nie patrzył lubiłam wyciągać różne rzeczy i udawać, że to Metias. Czasem zakładałam jego bluzy. Teraz to wszystko gdzieś odeszło. 
Moja dusza to wrak który powoli zaczyna opadać na dno. 
Nigdy nie chciałam mieć dzieci, nigdy. Bo wtedy kiedyś musiałabym je opuścić i złamać im serce, tak jak to zrobili moi rodzice. 
Wpuszczenie Daniela do mojego życia było błędem. 
"Nie zależy mi"
Słone łzy płyną po moich policzkach. 
Ależ zależy mi.
Kocham Daniela. Podoba mi się nasz nowy dom. Będziemy mieć dwójkę chłopców. 
Z mojego gardła wydobywa się wrzask.
To właśnie jest miłość: konsekwencje. Gdy kogosz pokochasz to zacznie ci zależeć. 
Daniel musiał zapomnieć, żeby mi wybaczyć.
Ja też chcę zapomnieć. Chcę zapomnieć, że Republika była paskudnym krajem która pozbyła mnie rodziny i zmuszała do robienia strasznych rzeczy. Chcę zapomnieć o wszystkich ludziach którzy musieli zginąć. Chcę zapomnieć jak się oddycha. 
I wtedy zaczynam beczeć, bo tak naprawdę nie chcę. 
Wrak którym jest moje serce właśnie dotknął dna. 
Płaczę, bo wszystko jest do dupy.
Płaczę, bo słońce zawsze wschodzi nastepnego dnia. 
Mam nadzieję, że i tym razem nastanie świt.



Wesołych Świąt! Jeśli obchodzicie. A jeśli nie: Wesołego wolnego od szkoły! 

Dobra, mam nadzieję, że wszyscy kochacie święta tak samo jak ja. Co znaleźliście pod choinką? Książkowo, fandomowo? Wybieracie się na pasterkę?

 Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze ♥

(Czy będziecie tacy super i do końca roku będzie 4000 wyświetleń? Xoxo )

grudnia 20, 2015

Rozdział 35


Właściwie to po kilkunastu dniach jest już po wszystkim. Zaatakowała nas grupa zbrojnych rebeliantów z Unii Europejskiej (chociaż trudno tu mówić o Unii bo Europa jest bliska upadkowi).
Jednak zniszczenia są ogromne.  Większość LA to gruzy. Trudno znaleźć budynek któr pozostał w nienaruszonym stanie. Część ludzi się uratowała, reszta została zmieszana z gruzami.
Muszę znaleźć June. Nie mam pojęcia gdzie jest i jaki jest jej stan. Muszę też znaleźć Alex, ale o nią nie martwię się aż tak- to sprytny i wytrzymały pies, pewnie uczepiła się jakiś ratowników i pomaga wyciągać ludzi.
Słońce szykuje się do zachodu gdy podbiega do mnie jakiś nastolatek.
-Jesteś Day, prawda?- Pyta.
-Tak, o co chodzi?
-Ktoś cię szuka.
Chłopiec prowdzi mnie do Batalla. Przy jednym z namiotów czeka na mnie Eden.
-Eden! Co ty tu robisz?
-June jest z Tess na Antarktydzie.
***
Szukając June Tess natknęła się na Alex. I to Alex znalazła June. Podobno Tess doatarła do niej w ostatniej chwili. Obecnie jest w jednym z szpitali w Ross City. Jej stan się powoli polepsza.

Lądujemy po klku godzinach. Eden sugeruje żebyśmy najpierw pojechali odpocząć ale zmuszam go by jechał prosto do szpitala.
***
-I jak?- Pytam Tess która własnie wyszła ze swojego gabinetu. Od godziny obserwuję śpiącą June przez szybę a Tess od godziny zakazuje mi tam wejść.
-Odpuść Day, nie teraz.
-Ale...
-Nie.
-Dobra. Jaki jest jej stan?
-Mogłabym użyć wielu fachowych pojęć których i tak byś nigdy nie zrozumiał ale skrócę to do minimum: jest lepiej.
-I tyle?
-Tyle- odpowiada i próbuje odejść ale łapię ją za ramię.
-Tess...
-Teraz nie mogę Day. Takie są przepisy ale poczekaj godzinę to załatwię ci przepustkę.
***
Więc czekam godzinę. I dokładnie po godzinie idzie w moim kierunku Tess i daje pozwolenie.
-Masz piętnaście minut. Tylko na tyle ci pozwolono.
Uśmiecham się do niej i wchodzę do pokoju June. Spuszczam roletę. Trochę prywatności.
Siadam na krześle obok jej łóżka.
June leży i oddycha gładko. Jej skóra ma już normalną barwę. Przez pięć minut patrzę jak śpi. Po pięciu minutach coś psuje spokój na jej twarzy więc jedną ręką gładzę ją po czole a drugą ujmuję jej dłoń chcąc przywrócić spokój na jej twarzy. Ale pod wpływem mojego dotyku June się budzi.
-Daniel?- Pyta słabo unosząc się lekko.
Nie odzywam się tylko mocno ją przytulam.
-Przepraszam, że cię zostawiłem. Chciałam wrócić. Przez cały czas myślałem tylko o tobie i czy w ogóle jeszcze żyjesz. Nie wybaczyłbym sobie gdybyś umarła tak. Sama na dole bez mnie. June tak bardzo...
-Cii- przerywa mi wtulając się w moje objęcia.
-Kocham cię- mówię całując ją w czubek głowy.
-Ja też cię kocham.
***
-Daniel?
-Hm?
-Ile masz jeszcze czasu?
-Dwie minuty.
-Okay- June siada na łóżku i wpatruje się we mnie.- Musimy porozmawiać.
-O?- Pytam starając się ignorować to jak mocno bije moje serce.
-No więc...
-Więc?
-Hmjestemwciaży.
-Co?
-Jestem w ciąży i będziesz tatą.
Przez chwilę panuje całkowita cisza a potem zaczynam się śmiać. Nie wiem dlaczego ale się śmieję. Cały pokój wypełnia mój donośny śmiech.
-Dlaczego po prostu nie zabili cię na froncie?- Pyta June unoszcąc oczy ku niebu.
Siadam obok niej i mocno ją przytulam wciąż się śmiejąc.
-Ale naprawdę?
-Mhm, naprawdę.
-Nie mogę się doczekać.
-Cóż, musisz poczekać jeszcze 7 miesięcy.
-7 miesięcy poczekam.



Przepraszam za taką dłuuuuuuuuugą nieobecność. Zepsuł mi się laptop i trochę to trwało zanim pogodziłam się z faktem, że muszę go oddać do naprawy. No ale idą święta więc będzie dużo pisania :D . 
A co do bloga to chciałam to zrobić już kilka rozdziałów wcześniej ale jakoś mi się nie kleiło. No więc... DUNE BĘDZIE MIEĆ DZIECI/DZIECKO, POWTARZAM, DUNE BĘDZIE MIEĆ POTOMSTWO! 
Wybaczcie capslocka ale #OTP 
A bad news jest taki, że mój fanfik jest bliżej końca niż początku... 
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze
PS. Wybaczcie mi błędy ale nie mam teraz języka polskiego na laptopie więc tak jakby wszystko mam podkreślone czerwoną falowaną linią xD  

listopada 21, 2015

Rozdział 34


Budzi mnie kolejny wybuch. Jęczę cicho i przyciskam twarz mocniej do klatki piersiowej Daniela.

Z moich obliczeń wynika, że jesteśmy pod ziemią już dwa tygodnie. Wybuchy mają miejsce kilka razy dziennie o niestałych porach. Nie wiem też kto nas bombarduje.

Z tego wszystkiego robi mi się nie dobrze.

Nie chcę spędzić tu reszty mojego życia.

***

Gdy ponownie się budzę widzę nas sobą zmartwioną twarz Daniela. Marszczę brwi i próbuję wstać. I wtedy rozumiem jego zmartwienie.

Wszystko mnie boli. Jestem zlana zimnym potem. Mam dreszcze ale jednocześnie czuję się bardzo rozgrzana. Kręci mi się w głowie. A w moim brzuchu tocz się bitwa.

Historia lubi się powtarzać.

***

-Czujesz się trochę lepiej?- Pyta Daniel obejmując mnie troskliwie.

Kręcę głową. Minęły chyba trzy godziny a ja mdlałam i wymiotowałam chyba sto razy.

-Dobra. Nie chcę cię zostawiać ale jak jutro ci się nie polepszy wychodzę na górę i sprowadzam Tess. Albo kogokolwiek kto zna się na medycynie bardziej niż ja.

-Ale bombardowanie- zaczynam ale mi przerywa.

-Zrobię wszystko by ci pomóc. A jeśli mam zginąć to zrobię to na górze próbując ci pomóc.

Chcę go pocałować ale 1. Nie chcę go zarazić jeśli jeszcze nie jest i 2. Wciąż czuję w ustach wszystko co zwróciłam ostatnim razem.

Więc się uśmiecham. Posyłam mu najbardziej promienny uśmiech na jaki mnie stać.

Kocham cię, myślę.

Daniel się uśmiecha bo dobrze to wie.

Zamykam oczy i mocno się do niego przytulam.

Może nie będziesz musiał iść jutro na powierzchnię, myślę, może jedyne co rano zostanie to moje lodowate ciało.

Staram się nie płakać gdy próbuję się pogodzić z tą myślą.

W końcu, mimo wszystko, to chyba happy end. Po tysiącach ciemnych dni mojego życia zjawił się Daniel i je rozświetlił.

Kochałam go od samego początku. Moje serce automatycznie to zrozumiało gdy wyciągnął do mnie dłoń po walkach Skiz.

I oto jestem.

Siedzę głęboko pod ziemią czekając na koniec w ramionach chłopaka który mnie uratował. Ratuje mnie każdego dnia.

***

Kiedy się budzę June słodko śpi tuż obok. Dotykam jej czoła i stwierdzam, że wciąż jest bardzo ciepłe. Przynajmniej się nie pogarsza.

Odgarniam jej kilka kosmyków z czoła i wstaję.

Wyciągam z schowka jedzenie, wodę i jakieś lekarstwa. Układam je w stosik na podłodze. Na końcu wyciągam kartkę i piszę, że ją kocham.

Ubieram się, biorę kilka noży, pistolet. Zanim wychodzę spoglądam na nią po raz ostatni chcą zapamiętać każdy szczegół.



Gdy znajduję się na powierzchni nieruchomieję. Gruzy są wszędzie w zasięgu wzroku. LA zostało obrócone w proch.

Nie mam czasu aby się tym martwić więc puszczam się biegiem.

Przecież muszą być jacyś ocaleni. Po kilku minutach biegu jestem przy gruzach Batalla Hall. Jest tutaj kilka namiotów które służą za szpitale.

Próbuję zwrócić uwagę kilku lekarzy ale wszyscy mnie ignorują. Podchodzę więc do telefonu i wystukuję numer Edena. Odebrał niemal natychmiast.

-Halo?- Spytał przerażony.

-EDEN!-Wrzeszczę.

-Daniel! Ty żyjesz! Słyszeliśmy o bombardowaniu! Są plotki o promieniowaniu…

-Daj mi Tess. Potrzebuję jej… June jej potrzebuje.

-Co jest z June?

-Po prostu daj mi Tess!

Po drugiej stronie słyszę jak Tess coś mówi do Edena ale po chwili mówi już do mnie.

-June mnie potrzebuje? Co się stało?

-Jest źle… Bardzo źle… Tess ona… Potrzebuję twojej pomocy… I to jak najprędzej.

-Już jadę na lotnisko. Przylecę pierwszym samolotem.

-Dziękuję.

-Jeszcze nie ma mi czego dziękować. Trzymajcie się.

Chciałem jej coś jeszcze powiedzieć ale jakiś wojskowy wyrwał mi słuchawkę i się rozłączył.

-Nie jesteś umierający. Co ty tu robisz? I dlaczego rozmawiałeś przez telefon? Wszystkie inne telefony zostały odcięte a to chyba jedyny działający telefon w Republice. Jest na nim dokładnie 30 minut rozmowy- wrzeszczy wściekły.

-Hej- przerywa mu ktoś z ludzi w szpitalu- to Day!

-To ten który kiedyś uratował Republikę?

-Day pomożesz nam w walce?

Wojskowy patrzy na mnie jakby próbował mnie skojarzyć z Dayem. Moje włosy ostatnio urosły a nie miałem czasu ich przyciąć więc kilka kosmyków opada mi na ramiona. Ubrania mam potargane i zabrudzone. Jestem posiniaczony i poobijany. Powinienem zginąć w bombardowaniu ale przeżyłem.

Bardziej przypominam Daya niż Daniela.

-Proszę, proszę… Day dołączy do naszych szeregów. Jeszcze dzisiaj- mówi w końcu wojskowy.

-Nie, nie mogę… Muszę…

-Zapóźno.

I już kilka minut później jadę na front z innymi żołnierzami.

listopada 14, 2015

Rozdział 33

Dzisiaj jest ślub Edena i Tess. Z June przylecieliśmy dwa dni wcześniej. Zabraliśmy ze sobą Alex.
Nie nazwałbym tego jednak wakacjami- Eden i Tess są naprawdę niezorganizowani więc praktycznie wszystko robimy za nich. Już o szóstej pomagaliśmy dekorować i robić inne pierdółki. O ósmej zostałem wezwany na pomoc Edenowi
-Mówiłem ci, żebyś tyle nie pił...
-Wiem ale jakoś... Tak wyszło?
Przez następną godzinę próbowałem go doprowadzić go do stanu używalności i zatuszować wszelkie oznaki wczorajszej imprezy. O 9:15 wpatrzyła ekipa która miała zająć się jego ubraniami, fryzurą itp. Zostawiłem ich samych i poszedłem zobaczyć jak radzi sobie Tess i June. Jak się okazało: były na o wiele dalszym etapie niż Eden.
Tess miała już na sobie sukienkę i zrobioną fryzurę. June siedziała i robiła jej makijaż.
-Cześć Daniel- powiedziała Tess uśmiechając się szeroko.
-Tess jeszcze raz się poruszysz a przyrzekam, że włożę ci to prosto do oka. I nawet nie będę udawać, że to był wypadek- zagroziła June.- Cześć Daniel, jak Eden?
-Nie pytaj.
Przez następne kilka minut przyglądałem się jak June męczy się z Tess i jak Tess próbuje siedzieć nieruchomo. W końcu June posłała mi promienny uśmiech i oznajmiła, że już skończyła.
-I?- Spytała podając Tess lusterko.
-Chyba muszę ci wybaczyć to ile razy prawie pozbawiłaś mnie oka- mówi uśmiechając się do niej.
Tess objęła June i mocno przytuliła.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję za... za wszystko, June.
Uśmiechnąłem się. Przypomniało mi się, jak kiedyś nawet ledwo na siebie patrzyły. Podszedłem w ich stronę i je objąłem. Usłyszałem jak obie się śmieją więc też się zaśmiałem.
-Daniel?- Odezwała się Tess po chwili.
-Hmm?
-Poprowadziłbyś mnie do ołtarza? To znaczy, wiem, że to powinien robić ojciec ale...
-Mam dla ciebie prezent ślubny, siostrzyczko- powiedziałem uśmiechając się lekko.- Wiem, że kiedyś wspomniałaś, że mimo, że cię zostawili... Twoja rodzina to twoja rodzina i chciałabyś chociaż być z nimi na "dzień dobry" więc...
Otworzyłem drzwi i wpuściłem do środka rodziców Tess oraz jej rodzeństwo.
-Daniel... Ty...
-Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i na to zasługujesz.
***
Następnego dnia rano około dwunastej musiałem się zbierać. Naprawdę nie chciałem wstawać otwierać oczu i wypuścić June z moich objęć. Ale miałem ustalone spotkanie.
Wskoczyłem do pociągu i pojechałem do centrum Ross City. Wszedłem do umówionego budynku. Przywitała mnie z uśmiechem miła blondynka około trzydziestki i zaprowadziła do pokoju numer 13 gdzie miałem się spotkać.
-Profesor Faye pana oczekuje, sir- mówi otwierając drzwi.
Wchodzę do środka. Znajduję się w małej sali konferencyjnej. Na środku jest ustawiony stół na sześć osób. Na stole leży laptop i projektor. Powietrze jest duszne i panuje półmrok. Na jedynym z krzeseł siedzi facet po sześćdziesiątce. Ma na sobie czarny garnitur, jego siwe włosy są gęste i stoją w wszystkich kierunkach. Nosi okulary.
-O dzień dobry panie Wing- podnosi się z krzesła i wyciąga dłoń na mój widok. Jego głos przypomina mi typowy głos  dziadka o wnuków.
-Profesorze- mówię potrząsając jego dłoń- miło mi pana poznać.
-A mnie miło poznać ciebie. Kawa? Herbata? Coś do jedzenia?
-Nie, dziękuję.
-Dobrze w takim razie usiądź.
Usiadłem.
-Pozwól, że przejdę od razu do rzeczy- załączył pilotem projektor i już po sekundzie ujrzałem pierwszy slajd. Niebieskie tło i biały tytuł. Antarkyda 2.0
-Interesujące- mówię.
-A widzisz... Wydarzenia ostatnich lat zmusiły mnie do tego projektu. Podkreślam: projektu. Co najmniej trzy lata zajmie nam doprowadzenie go do prób testowych a jeszcze więcej do wprowadzenie go w życie. Mamy przecież symulacje i wszelkie gry w których bierzemy udział... Właściwie to całe nasze życie to gra. Ale to wciąż nie jest to... Mamy Internet, prawda? Co powiesz na Internet w realnym życiu?
-Co profesor ma na myśli?
-Mam na myśli... Tworzenie życia w życiu. Bez ograniczeń...
-Hm... waszym celem jest zrobienie z Antarktydy prawdziwej gry? Takiej z kilkoma życiami, super mocami, tajnymi kodami i w ogóle?
-To tylko podstawowe czynności.
-Podstawowe?
-Na razie nie możemy panu powiedzieć zbyt wiele.
-A jaka jest moja rola w tym wszystkim?
-Byłbyś głównym testerem. Mówiłbyś, co jest do poprawy, z czym spasować, jakie są błędy i niebezpieczeństwa.
-Czyli... Reasumując: waszym celem jest stworzenie nowego, idealnego państwa bazując na grach wideo i wirtualnym świecie a następnie zamienić go na prawdziwy świat?
-Dokładnie.


***
Zostaliśmy na Antarktydzie jeszcze kilka dni. Po powrocie wróciliśmy do rutyny. June wstawała godzinę przede mną, szła na bieżnię, odbierałem ją z bieżni i szliśmy zjeść śniadanie na mieście. Potem rozdzielaliśmy się i siedzieliśmy do szesnastej w pracy. Po pracy wychodziliśmy razem na miasto. Wieczorem kino, teatr, spacer ale po prostu zostawaliśmy w domu i cieszyliśmy się swoim towarzystwem.
Można by uznać to za monotonne i nudne ale dla mnie nie było. Podobało mi się to, że June przed wyjściem na bieżnie zostawiała mi liściki na lodówce. To, że zasypia w moich ramionach i mówimy sobie, jak bardzo się kochamy.
Ale coś było nie tak od kilku dni.
Wszystko było aż za spokojne.
Wracałem właśnie z June z kina. Byliśmy na maratonie jakiś starych filmów animowanych "Scooby- Doo" czy jakoś tak.
Tak, wiem. Filmy animowane dla dzieci? Były przecenione bilety a poza tym kinowe łazienki są strasznie przytulne.
Przyciągam ją do siebie i czuję jak June się uśmiecha.
Wszystko jest idealne. Ta chwila. June. Świat.
Nie mów hop póki nie przeskoczysz.
Nagle wszystko zaczyna drgać. Świat i BOOM. A potem kolejne i kolejne...
Łapię June za rękę i ciągnę ją do miejsca gdzie powinien być schron. Kilka metrów od nas wybucha bomba.
Schodzimy pod ziemię i biegniemy przez jakiś czas w głąb ziemi. Odgłosy piekła jakie dzieje się na górze robią się coraz cichsze. W końcu gdy jedynym dźwiękiem jest bicie naszych serc i tupot naszych stóp,  opieram się o ścianę ciężko dysząc.
-Jesteś cała?
-Mhm... Ty?
-Też.
-To dobrze.
Siadam na ziemi i kręcę głową z niedoważenia.
"Scooby Doo" wydawał się bez sensu, ale teraz ma sens. Na świecie nie ma potworów, duchów, zjaw, demonów, diabłów. Są tylko ludzie. I to oni robią najwięcej złego.




#PrayForPeace #PrayForFrance #PrayForJapan #PrayForBaghdad #PrayForMexico #PrayForWorld [*]


Jest na tym świecie wciąż dobro? Jest jakaś nadzieja?


Cichy rozdział ale nawet lata ciszy nie naprawią tego co dzieje się na świecie.
-Iparis

października 30, 2015

Rozdział 32

(https://www.youtube.com/watch?v=v98cFsRXi8I <- Dodam tą piosenkę do playlisty jak zrobię edit ♥ )


Zagłębiam się w jej złotych oczach. Otwartych. Pełnych życia.
Tydzień temu June się obudziła. I to nie ta June, nie-June tylko June jako June. Wczoraj wróciła do domu.
Uśmiecha się do mnie i wstaje. Padam na łóżko i zamykam oczy. June to jedyna osoba którą potrzebuję na całym świecie. Nie, wróć. June to cały mój świat.
Nie wiem czemu, ale przypomina mi się to co powiedziała Tess. Nagle zaczynam mieć wątpliwości, nie wiem dlaczego.
***
-O co chodzi, Daniel?- Spytała June po raz piąty w ciągu kilkunastu minut. Jesteśmy w parku na spacerze a jej oczy mnie bacznie obserwują.
-Nic, nie ważne...
-Właśnie, że ważne... Przecież możesz powiedzieć mi wszystko... Naprawdę wszystko.
Zapadła cisza. Czułem jak cały czas się we mnie wpatruje. Ma w sobie taką niezwykłą siłę perswazji, że wystarczy jedno spojrzenie a ty skoczyłbyś w ogień.
 -Gdy... To się działo... To pomyślałem, że może... Tomożedlategożejużmnieniekochasz.
-Szybciej nie potrafisz?
-... To może dlatego, że już mnie nie kochasz...
Cisza. Nie mam odwagi na nią spojrzeć. Gdy mija wieczność w końcu to robię.
Nie potrafię dokładnie odczytać wyrazu jej twarzy. W oczach tańczą jej łzy, ma zaciśnięte wargi i pięści.
-Nienawidzę cię- powiedziała ostro.- Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć?
-June ja...
-Nienawidzę cię, rozumiesz? Myślałam, że to wiesz ale... Trudno- uśmiechnęła się gorzko.- Nie można tak po prostu kogoś przestać kochać.
-Ja...
-Po prostu zapomnij- chłód jej głosu zmroził mi krew w żyłach.
Odwróciła się na pięcie i zaczęła szybko iść w przeciwnym kierunku.
***
-June, poczekaj!- Krzyknąłem za nią.
Brak jakiejkolwiek reakcji. Zacząłem za nią biec. Gdy ją dogoniłem złapałem za ramię i obróciłem w moim kierunku.
-Czego chcesz, Daniel?
-June... Przepraszam... Nie powinienem nigdy tak myśleć... Ja... Zachowałem się jak idiota...
-Jak mogłeś pomyśleć, że cię nie kocham? Daniel... To twój głos mnie obudził. Wymawiałeś moje imię a ja po prostu szłam za twoim głosem i... Nie byłam sobą przez ostatni rok...
-Naprawdę mnie kochasz?
-Kochałam cię... Kocham... I będę cię kochać... Bez względu na całą resztę...
-Tak?
-Tak... Nie wiem dlaczego... Ale cię kocham... Po postu to czuję... Nie wiem czemu ty, ale wiem, że cię kocham.
-Ja też nie wiem czemu ty... Wiesz, nawet nie jesteś specjalnie ładna- zażartowałem.
-Dobra. W tej chwili kupujesz mi kwiatki na przeprosiny.
Śmieję się i idę do kwiaciarni. Kupuję jedną, skromną czerwoną różę i wręczam ją June.
***
[15/21]


-Dobra, June jest już June. To dobrze- powiedziała Tess z uśmiechem siadając na kanapie w naszym mieszkaniu.
-Tak, June to zdecydowanie June- przyznał jej rację Eden gdy June zaczęła bawić się z Alex zamiast zwracać uwagę na ludzi.
-Po prostu ją uwielbiam i strasznie się za nią stęskniłam- uśmiechnęła się lekko.
-Czemu zawdzięczamy waszą wizytę?- Spytałem.
-No więc za dwa miesiące wrażam na Antarktydę...
-Woaa, ale to interesująca informacja- przerwałem mu.
-...I Tess przeprowadza się razem ze mną...
-TO jest interesująca informacja- powiedziała June.
-I bierzemy ślub.
-Nie, TO jest interesująca informacja- powiedzieliśmy z June równocześnie.- Gratulacje.
-To nie koniec niespodzianek- uśmiechnęła się Tess.
-O mój Boż...- June zakryła usta dłońmi.- Naprawdę?
-Nawet nie wiesz co chciałam powiedzieć- powiedziała z wyrzutem Tess.- Kontynuując... Na Antarktydzie powstaje nowy projekt... "Nieskończoność życia"... I jego szef chce żeby przy okazji naszego wesela go odwiedził. Co prawda będzie go można testować dopiero za kilka lat ale już werbują ludzi...
-Co to za projekt?
-Nie znamy szczegółów. Facet powiedział, że przedstawi ci zarys jak się spotkacie.
Uśmiecham się. Mam nadzieję, że tym razem będzie to ktoś normalny a nie psychopata.




Tak, długo nie pisałam :c
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze  

października 24, 2015

Rozdział 31

Umrze? Boże, pozwól jej żyć. Zrobię wszystko byś oddał mi ją z powrotem.


Tak, June żyje. Jest pod stałą obserwacją w szpitalu psychiatrycznym. Nikt nie wie co z nią jest nie tak. Próbowano wszystkiego, nawet egzorcyzmów. Są dni gdy normalnie rozmawiamy. June zachowuje się jak June. Czasem jest tak samobójcza, że zamykają ją w izolatce. A czasem całe dnie robią na niej badania lub usypiają ją dla jej dobra.


Dzisiaj mija dokładnie rok. Lekarze stracili nadzieję i chcą się pozbyć problemu. Próbowałem ich przekonać, żeby dali jej jeszcze trochę czasu ale "nie widać żadnych postępów w leczeniu". Dlatego dzisiaj zabieram ją do domu. Nie wiem co mam robić. Naprawdę nie wiem.


Idę do jej pokoju.
-Cześć, Pchełko- mówię całując ją w czoło. Na szczęście dzisiaj June to June.
Wsiadamy do auta. Ruszam wolno przez centrum miasta. June siedzi zamyślona.
-O czym myślisz?- Pytam.
June nie odpowiada. Skupiam się na drodze. Nagle gwałtownie nabiera powietrza, krzyczy coś i wyrywa mi kierownicę. Nim zdążę zareagować uderzamy w coś.


Przez chwilę nie wiem co się dzieje. Potem uderza mnie rzeczywistość. Leżę na asfalcie kilka metrów od naszego samochodu wbitego w tira.
-JUNE!- Krzyczę i zrywam się w stronę auta. Ludzie próbują mnie odciągnąć ale ich odtrącam. Spoglądam do środka wraku auta. June siedzi z głową odchyloną do tyłu. Z jej ust kapie krew. Wyciągam ją z auta. Jej oddech robi się urywany.


Chwilę zajmuje mi zorientowanie się gdzie jestem. W następnej biegnę już w stronę szpitala dwie ulice dalej.


***
-I?- Pytam Tess po wieczności oczekiwania.
-Jeszcze nic nie wiem. Wciąż nad tym pracują. Co się stało?
-Po prostu wyrwała mi kierownicę z dłoni. W jednej sekundzie jedziemy spokojnie w następnej uderzamy w tira.
-Tak mi przykro, Daniel- mówi cicho kręcąc głową.- Nie wiem czy im się uda...
-Tess! Musi się udać. Zrobię wszystko... Wszystko... June potrzebuje nowego serca? Może wziąć moje... I...
-Daniel... Sekundy dzieliły ją od śmierci jak tutaj z nią przybiegłeś... Robią wszystko co w ich mocy ale... Ale to nie tylko o to chodzi...
Zakrywam oczy dłońmi. Mówię sobie, że wszystko będzie dobrze ale to tylko wszystko pogarsza.
-Zaraz przyjdę- informuje mnie Tess.


Wraca po kilkunastu minutach.
-Przenieśli ją na OIOM. Możesz do niej wejść ale lekarze nie są pewni czy im się udało i...
Nie słucham już jej tylko wchodzę na OIOM. Podchodzę do łóżka na którym leży June.
Nie jestem ekspertem z medycyny ale potrafię stwierdzić, jak wygląda umierający człowiek. I takim jest June.


Siadam na krześle i mówię o tym jak bardzo jej potrzebuję. Mówię jej o wszystkich rzeczach jakie czekałby nas w życiu. Nie może teraz odejść bo straci naprawdę wiele. Potem mówię ją o tym jak pierwszy raz ją zobaczyłem. Jak niemal natychmiast moje serce dopasowało się do rytmu bicia jej serca. Dlatego jej serce nie może teraz przestać bić. A potem... A potem słyszę jak nagle wszystko robi się ciche. Ochroniarze odciągają mnie od jej ciała. Tess próbuje mnie pocieszyć tym, że może im się uda. Szczerze? Chyba w to nie wierzę.
***


Gdy otwieram oczy otacza mnie biel. Wszystko jest białe. Wstaję i przecieram oczy dłońmi. Pojawiają się bardzo stare drzewa. Ale wciąż jest biało. Tak jakby ktoś wziął białą kardę papieru i po prostu narysował drzewa.

Biorę głęboki wdech i idę przed siebie. Po kilku minutach, godzinach, dniach może nawet miesiącach, nie wiem, widzę coś innego. Zieloną polanę. Normalny las, ptaki, zwierzęta, niebo, słońce. Zaczynam biegnąc i zatrzymuję się gdy spomiędzy drzew wychodzi jakiś cień. Moje serce robi fikołka a z mojego gardła wydobywa się jego imię.

-METIAS!

Biegnę jak najszybciej potrafię. Metias jest tuż tuż. Widzę jego oczy, takie same jak moje. Uśmiecha się do mnie.

I niespodziewanie uderzam tak jakby w szybę.

-Metias?!- Pytam zszokowana.

-Cześć, Pchełko- odpowiada podchodząc do mnie.

-Dlaczego nie mogę się tam dostać? Umarłam?

-Nie wiem, June. Ale jestem pewien, że nie umarłaś. Wiedzielibyśmy.

-Wy…?- Urywam i spoglądam z powrotem na las.

Do Metiasa podbiega Ollie. Za nim idzie kobieta i mężczyzna. Prawda jest taka, że moi rodzice umarli jeszcze zanim nauczyłam się mówić „mama” albo „tata”. Ale takie rzeczy po prostu się wie.

-Mama? Tata?

-Cześć June- moja mama uśmiecha się do mnie.

-Jesteśmy z ciebie tacy dumni- dodaje mój tata.
 
-Jesteście tutaj wszyscy... Razem... Dlaczego?
-Bo jesteśmy rodziną.
-Ale... Ale ja też jestem częścią tej rodziny! DLACZEGO....
-June- mówi łagodnie moja mama.- Jako jedyna z naszej rodziny wciąż jesteś żywa. Masz teraz własną rodzinę...
-ALE JA CHCĘ BYĆ Z WAMI.
-June. Posłuchaj. Kocham cię i też byśmy chcieli być z tobą. Ale ty wciąż należysz do świata żywych...
-Świetnie. Jak umrzeć?
-Pchełko- wtrąca się Metias.- Zachowujesz się samolubnie. Chcąc umrzeć nie jesteśmy pewni, czy będziesz z nami...
-Jak to?
-Nie wiesz dopóki nie umrzesz i...
-Ale wy jesteście razem...
-Bo nie mieliśmy wyboru. Ty możesz zostać albo odejść...
-June- odzywa się mój tata.- Zostań.
-Dlaczego miałabym zostawać na ziemi? Świat jest zły.
-Dla Daniela. Kochasz go. Prawda?
-Ale czy on też mnie kocha? Nie, nie kocha mnie.
-Mylisz się.
-Wróć- dodaje moja mama.
-Mamusiu...- mówię i czuję jak łzy wędrują po moich policzkach. Używam tego słowa pierwszy raz w moim życiu.- Ja... Jestem zmęczona... Mam dosyć tych wszystkich błędów jakie zrobiłam... Tego że krzywdzę tak dużo osób... Tego co się ze mną dzieje... Wszyscy widzą mnie jako kogoś idealnego ale ja... Nie jestem...
-Oczywiście, że nie jesteś. Jesteś tylko człowiekiem. Każdy z nas miewa chwile załamania, popełnia błędy...
-Chwile załamania- śmieję się gorzko.- Chyba całe dekady.
-Tyle złego się wydarzyło w twoim życiu- zaczyna mój tata- bo jesteś wystarczająco silna by mu zapobiec.
-Chciałabym aby tak było.
Zapada cisza. Chciałabym zostać. Ale chcę też żyć. Życie jest ciężkie a umieranie? Nie, nie jest.
-Kocham cię i zawsze będziemy cię kochać- słyszę delikatny, kojący głos mojej mamy.
Chcę coś powiedzieć ale nie daję rady. Wszystko robi się ciemne, brakuje mi tchu. Próbuję oddychać ale powietrze ucieka z moich płuc jak z przekutego balona.
Ciemność. Ale potem widzę kropkę światła w oddali. Światełko w tunelu, myślę.

To koniec. Nie udało mi się. Zostawiłam Daniela i całe moje życie. Na początku jak spotkałam moich rodziców to chciałam tak zrobić, ale teraz... Nigdy nie będziesz potrafił czegoś docenić póki tego nie stracisz.

Światło jaśnieje i zdaje się mówić, żebym za nim szła. Znajomym głosem woła moje imię. Uspokajam się.

I ruszam za światłem które prowadzi mnie przez świat ciemności.


***


Mijają godziny, dni... I wtedy słyszę to, czego nigdy nie chciałem usłyszeć.
-Daniel...- Zaczyna Tess. Wiem co chce powiedzieć. Widzę jak w jej oczach połyskują łzy.- Właśnie... Kilka minut temu stwierdzono śmierć kliniczną... June... Nie żyje.


Coś w głębi mnie pęka. Wrzeszczę jej imię. Nie, nie, nie, nie, nie, nie!!!...
Dlaczego musiała tak wcześnie mnie opuścić? Byłem w stanie dać jej wszystko prócz czasu na więcej życia. Sprzedałbym moją duszę diabłu gdyby była taka możliwość.
Zaczynam się dusić, bo jak mam bez niej oddychać...
Ktoś coś mówi ale nawet nie próbuję słuchać.
Wbiegam do jej pokoju i widzę jej martwe, ziemne ciało.
Jej martwe ciało.
Łapię się na tym, że wyobrażam sobie jak nagle otwiera oczy i omiata świat swoim mądrym spojrzeniem.
Ale tak się nie dzieje.
Widzę jak ludzie zaczynają odłączać jej ciało od tych wszystkich rurek i pasków.
Chcą zabrać jej ciało do kostnicy ale wrzeszczę, żeby zostawili ją w spokoju. Tess uspokoją mnie i każe wyjść wszystkim z pokoju.
Jestem tylko ja i June.
Właściwe to tylko ja.
I...
I June.




!!!!!!!!!!Spoiler!!!!!!!!!!!!
!!!!!!!!June nie umarła. !!!!!!!!!!
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Zapraszam wszystkich na mój drugi blog: Dollhouse ♥ 
-Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze  

października 23, 2015

Rozdział 30

Tess wychodzi po jakieś godzinie. Załączam laptopa i siadam na krawędzi łóżka. Jedną ręką wpisuję hasło do Internetu a drugą głaszczę June po włosach. Wypisuję objawy jakie posiada i czekam na wyniki.
Spędzam godziny buszując w Internecie. Niektóre informacje wydają się wyssane z palca, inne są całkiem prawdziwe. Niektórzy twierdzą, że to po prostu szok a ktoś napisał, że tak umarła jego babcia.
Nie wiem kiedy zasypiam, ale zasypiam. Budzi mnie trzask drzwi. Spoglądam na puste miejsce June. Zrywam się i biegnę za nią.
June jak w transie wchodzi po schodach w górę.
-June!- Wołam ją. Brak reakcji. Idę za nią.
Wchodzi na ostatnie piętro a z tamtą po drabinie wchodzi na dach.
-June?- Pytam wchodząc za nią.
Gdy tylko znajduję się na dachu uderza mnie chłodny wiatr. Rozglądam się za June i znajduję ją na krawędzi dachu.
-JUNE!
June się odwraca.
-Day?- Pyta nieprzytomnym głosem. Po moich plecach przebiega dreszcz gdy słyszę to słowo. Już dawno nikt tak mnie nie nazywał.
-June co ty robisz?! Odsuń się z od krawędzi!
-To ja go zabiłam...
-Kogo?! O czym ty gadasz, nikogo nie zabiłaś!
-Metias- imię jej brata przez chwilę unosi się w powietrzu.- Powiedziałam mu, że już go nie potrzebuję... A on mnie posłuchał.
-Nie, to Thomas zabił Metiasa. June co ty...
-I twoją mamę. Zaufałeś mi. A ja cię wykorzystałam. Zabiłam twoją mamę, przez mnie robiono eksperymenty na Edenie...
-Do jasnej cholery zamknij się!- Wrzeszczę na nią. Mam wrażenie, jakby ktoś właśnie rozcinał mi wszystkie blizny, te o których zapomniałem.
-Wsadziłam cię do więzienia... I twojego brata... A potem cię uwolniłam a twój brat został rozstrzelany zamiast ciebie. Nie można mieć ciasta i zjeść ciastko...
-JUNE. W TEJ CHWILI MASZ SIĘ ZAMKNĄĆ. PRZESTAĆ PIEPRZYĆ I PODEJŚĆ TU DO MNIE.
June śmieje się pustym głosem. Po chwili śmiech przeradza się w płacz.
-Podjęłam w życiu złe decyzje...
-Tak, jak każdy z nas. A ta jest szczególnie zła- robię kilka kroków w jej stronę.
-Day...
Jej nogi zsuwają się z dachu. Moje ciało automatycznie rzuca się w dół. Spadam w dół i próbuję złapać June. Przyciskam ją mocno do siebie i staram się chronić jej głowę. Wiem, że za kilka sekund moje ciało rozwali się na ziemi. Modlę się, aby to przeżyła. By wylądowała na mnie, bym mógłbym złagodzić jej ból...
Uderzam o ziemię. Wszystko mi się miesza, nie potrafię złapać powietrza. Moje serce wali jak oszalałe.
-Daniel...?!- Słyszę jej głos. Podnoszę moje obolałe ciało. Skupiam wzrok na jej oczach które leczą moje rany szybciej niż najlepszy lek.
-DANIEL?!
-June...
-O mój Boże... Co? Co się stało? Dlaczego ty?! Nie, nie umierasz, prawda?! NIE MOŻESZ.
-June...
-Ty nie...
-Nie, June. Nie umieram- mówię tuląc ją do siebie. Ale tak naprawdę nie wiem. Umieram?
-Dlaczego... skoczyłeś?
-Ty skaczesz... Więc ja też skaczę.
***

Zdaniem Tess będę żyć i nic poważnego się nie stało. Zaproponowała mi noc na obserwacji w szpitalu ale odmówiłem. To nie o mnie muszą się teraz martwić.
June natychmiast wróciła spać. Tym razem naprawdę spać.
-A więc... skoczyła...- podsumowuje Tess.
-Dlaczego miałaby skakać?
-Bo nie chce więcej żyć?
-Ale... Ale ma mnie i... I Alex... I się kochamy... Jesteśmy szczęśliwi... Może kiedyś w przyszłości będziemy mieć dzieci i... Przecież jest szczęśliwa... Nie ma miedzy nami żadnych kłótni ani niczego... Kocham ją...
-Ty jesteś szczęśliwy... Ale czy ona jest?
Nigdy o tym nie myślałem. Bo po prostu wiedziałem, że tak jest. Widziałem jak w jej oczach pojawił się blask gdy się spotkaliśmy wtedy na stacji. Nigdy się nie kłóciliśmy. Spędziliśmy wiele szczęśliwych chwil. Wszystko było dobrze... A może tylko dla mnie? Może dla niej to klatka w której została zamknięta przez wyrzuty sumienia?
-To niemożliwe- mówię cicho.
-Daniel... Ja też tak myślałam no ale... Może wszyscy się myliliśmy...
-Nie... NIE.
Zapadła cisza. Spoglądam w kierunku naszej sypialni. Może Tess ma rację. Wstaję i uchylam lekko drzwi. June śpi spokojnie. Wydaje się być naprawdę zrelaksowana. Na jej twarzy pojawia się uśmiech. Uśmiecham się. Próbuję sobie wyobrazić co takiego jej się śni.
Może mnie tam nie ma. W jej śnie. Mój uśmiech znika. Podchodzę do niej i zauważam brak medalionu który jej dałem. Zaczynam myśleć, że Tess może mieć rację.
June jest świetną aktorką. Już raz udawała, że mnie kocha. Wychodziło jej to tak dobrze, że w to uwierzyłem. Może moja amnezja nie była dla niej taka zła. Mogła zacząć nowe życie, beze mnie. Szczęśliwa... Bez tej całej paskudnej przeszłości... Ale potem się zjawiłem i... Chyba nie mogła powiedzieć "Miałam nadzieję, że nigdy więcej się już nie spotkamy"? W takim razie dlaczego wciąż ze mną jest?
Odpowiedź nasuwa się sama.
Przecież nie jest już z Andenem a on umiera z zazdrości za każdym razem gdy nas widzi. Dlaczego June tak łatwo zgodziła się na ten wyjazd? Anden.
Kocham ją, poza moją matką to chyba jedyna osoba którą kocham aż tak mocno. Jestem w stanie zrobić dla niej wszystko by była szczęśliwa. Nigdy nie przestanę jej kochać... Nawet jeśli ona mnie nie kocha... To ja ją kocham i jeśli chce żebym zniknął z jej życia ponownie to... Mogę to zrobić. Upadek z dachu to żaden ból w porównaniu z tym jaki będę czuć ale to zrobię.
Wiem, że nigdy już nikogo więcej nie pokocham. Nie ma na tym świecie drugiej takiej osoby dla której byłbym w stanie to zrobić.
Chcę wyjść i próbować poskładać tysiące kawałków na które zostało rozbite właśnie moje życie. Ale coś mnie zatrzymuje.
Uśmiech znika z twarzy June. Spokojny oddech robi się coraz bardziej urywany. Jej oczy otwierają się gwałtownie i robią się duże jak nigdy przedtem. Łapczywie próbuje zaczerpnąć powietrza ale jej płuca odmawiają współpracy.

Dwa rozdziały tego samego dnia. Kto jest ze mnie dumny? XD
xoxo -Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze   

Rozdział 29


-Wszystko dobrze?- Spytałem June.
-Tak, jest świetnie- odpowiedziała uśmiechając się lekko. Dwa dni temu wróciła ze szpitalu. Prawdę mówiąc zachowuje się trochę dziwnie. Ale nie mogę jej za to obwiniać. Jako jedyna przeżyła z swojego oddziału.
-Zrobię herbatę- zaproponowała. Przez chwilę siedziałem w milczeniu na kanapie gdy nagle powietrze przeszył jej krzyk.
-June!- Zawołałem wbiegając do kuchni. Na podłodze był rozlany wrzątek i stłuczone szkło. June siedziała po środku tego bałaganu z poparzoną noga i szkłem wbitym w ręce i twarz.
-O Boże- wziąłem ją na ręce i posadziłem na krześle. Zmoczyłem ręcznik zimną wodą i owinąłem go wokół jej nogi.
Wytarłem wrzątek i pozbierałem szkło. Usiadłem naprzeciwko June i spojrzałem na nią. Jeden z odłamków szkła wbił się tuż pod jej okiem. Z rany skapywała kropla krwi, co wyglądało tak jakby z jej oczu zamiast łez płynęła krew.
-June…- Szepnąłem wycierając kroplę. Wtem zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Mam waszego psa- powiedziała Tess. Weszła do środka i zawołała Alex.
Alex zaczęła warczeć i nie chciała wejść do środka.
-Dobra. Po prostu zostawmy otwarte drzwi. Wejdzie za chwilę. Tess… potrzebuję twojej pomocy.
Zaprowadziłem ją do kuchni June nie siedziała już na krześle. Jak gdyby nigdy nic nalewała wody do szklanki.
-O, cześć J...- powiedziała radośnie. Na dźwięk jej głosu June odwróciła się na pięcie.- JUNE! O MÓJ BOŻE! CO SIĘ STAŁO?!
***


-To do niej nie podobne- szepcze Tess. Siedzimy w kuchni a June leży na kanapie w salonie.

-To pewnie jakiś rodzaj traumy powypadkowej. W końcu tylko ona przeżyła… To znaczy, prawie wykrwawiła się na śmierć, sekundy dzieliły ją od kopnięcia w kalendarz ale… Żyje. Wróciła. Ale tak jakby to już nie była ona.

-Może jakaś terapia?

-Wątpię by to zadziałało. Wątpię by w ogóle na to poszła.

-Ale myślę, że to jedyne wyjście… Z jaką siłą musisz walnąć szkłem o ziemię aby rozbiło się na drobny mak?

-Chyba nie sugerujesz, że…

-Tak, właśnie to mam na myśli.

-June nigdy by się nie zabiła. Każde zło jakiego doświadczyła uczyniło ją silniejszą przez co jest niemal niezniszczalna.

-Każdy ma granice- Tess spogląda na mnie z śmiertelną powagą.- Nie wiemy co dokładnie stało się w Afryce. Może… Może June właśnie przekracza granice. Może coś ją zabija.

-Tess- zaczynam ale nie wiem co powiedzieć.

Zapada cisza. Nagle do kuchni wchodzi June.

-Nie umiem spać- skarży się wyciągając spirytus z szafki. Następnie wyciąga pudełko tabletek nasenny.

-June, to nie jest butelka z wodą- mówię poważnym głosem.

-Och, racja- śmieje się nerwowo.

-June, ja to zrobię. Mam doświadczenie- Tess wstaje, nalewa wody do szklanki i podaje jej jedną tabletkę.

-Jedna wystarczy?

-To BARDZO silny środek nasenny. Będziesz spać po nim jakieś osiem godzin.

June połyka tabletkę i idzie do sypialni. Odprowadzam ją i przykrywam kołdrą gdy się kładzie.

-Dobranoc- mówię całując ją w czoło.

Chciałbym, aby to była dobra noc. Chciałbym aby June była dawną June. Tess ma rację. Coś jest nie tak. Potrzebuję odpowiedzi nim dojdzie do czegoś naprawdę złego.

Króciuteńki rozdzialik... I tak wiem, że obiecałam dodać wcześniej ale cały poprzedni weekend czytałam instrukcje z Ikei a w tygodniu miałam kilka sprawdzianów, kartkówek itp. itd. dziennie + muszę jeszcze chodzić na różańce bo bierzmowanie xD... Ogólnie to chodziłam spać po północy a budzik miałam na 6:00-6:30 ;_;
Good news: Mam wenę i napiszę dzisiaj kilka rozdziałów. Może nawet dodam jakiś. I chyba zacznę pisać nowe opowiadanie... Inspirując się Pretty Little Liars... Nie fanfik o PLL tylko po prostu opowiadanie w ten deseń o kłamstwach itp. Ktoś tu lubi Kłamczuchy?
xoxo -Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze   


października 15, 2015

Rozdział 28


Rzucam lodowate spojrzenie Andenowi. Zaczynam być wściekła na siebie, że nie zastrzeliłam go wtedy w hotelu. Minimetry dzieliły mnie od pociągnięcia za spust.

-Uspokój się- nakazuję sobie w myślach.- On nie jest wart siedzenia w więzieniu.
***

Zawsze na misje jeździłam z pewna obojętnością. Jak wrócę to wrócę. Jeśli nie to zapiszę się w historii, moje imię zostanie zapisane w wielkiej księdze tuż przy imieniu Metiasa a ja (jeśli to w ogóle możliwe) spędzę resztę nie-życia z moją RODZINĄ.

Ale tym razem jest inaczej. Boje się, że mogę nie wrócić. Obiecałam Danielowi, że wrócę. Wrócę?

Mam nadzieję.
Muszę wrócić
***

O szóstej wszyscy oficerowie zostają zwołani na zbiórkę.

-Witam- przywitał nas Anden załączając projektor.- Jedynka idzie na patrol do miasta. Dwójka i trójka mają wolne. Piątka i szóstka, dla was mam pustynie. Czwórka… proszę was o zostawienie mnie sam na sam z czwórką.

Wszyscy opuścili namiot. Wbiłam spojrzenie w Andena.

-Idziesz przez miasto do ruin jednej z wiosek.

-Dlaczego nie mogłeś mi tego powiedzieć przy wszystkich?

-To nie o tym chciałem rozmawiać, Iparis.

-WING. W-I-N-G. Chcesz, żebym ci to zapisała?

-Nie, nie ma takiej potrzeby, Iparis. Chodzi o to, że…

-Co do twojego pomysłu… Lepiej iść przez ruiny antycznego miasta przez pustynie. Będzie szybciej i jest mniejsze prawdopodobieństwo tego, że ktoś nas wytropi.

-Nie przerywaj mi, Iparis. Jestem Elektorem. Powinnaś okazać mi szacunek.

-Okażę ci szacunek, jak na niego zasłużysz.

-Iparis. Rób jak chcesz. Wiedz tylko, że wysłałem już dwa odziały tą drogą. Coś tam jest. Nikt nie wrócił.

-Myślę, że po prostu od ciebie uciekli.

-Więc jak coś się stanie tobie i twoim ludziom… To twoja odpowiedzialność.
-Świetnie. Szykuj nam miejsce w alei sław
***

-A więc… To jest to miasto?- Odezwał się jeden z moich żołnierzy.

-Tak.

Było to stare miasto zbudowane tysiące lat temu, prawdopodobnie za czasów panowania Kleopatry. Było w połowie przykryte piaskiem. Na drugą stronę najbezpieczniej idzie przedostać się tunelem. Tunel ma około dwa metry szerokości i dwa wysokości. Musimy iść w pojedynkę. Jeśli coś jest w środku i nas zaatakuje mamy tylko jedną drogę ucieczki. Nie wiem czy wydostaniemy się na czas. Przypominają mi się słowa Andena. Jeśli to prawda, to wydarzyło się właśnie w tym tunelu.

-Dobra- odwróciłam się do mojego oddziału.- Nie wiem co tam jest. Ale musimy tam wejść. Jeśli się boicie i chcecie zrezygnować… To jest wasz wybór. Czy ktoś chce? Nikt? Świetnie. Zapalcie latarki, miejsce broń w pogotowiu. Pomyślcie zanim strzelicie. Tu może być ktoś z naszych. Ale równie dobrze może to być wróg…

-Terroryści?- Spytał ktoś.

-Albo jakieś inne zło… Niech odwaga was nigdy nie opuści. I… Jesteście ludźmi. Nie zapomnijcie tego.

Odwracam się. Świecę latarką przed siebie i wchodzę w ciemność.

Z moich obliczeń wynika, że tunel nie ma więcej niż 100 metrów długości. Po stu metrach nie ma wyjścia. Są schody w dół.

Gdy tylko moja stopa dotyka stopnia moja latarka migocze przez chwilę a potem gaśnie. Odwracam się. Światła w naszych latarkach gasną jedne po drugiej.

-Jak chcecie możecie zostać- mówię i schodzę w dół. Uderza we mnie lodowate powietrze. Mój oddech zmienia się w parę.

Korytarze nie mają końca. Idę i idę a jedynymi towarzyszami jest mój oddech i moje stopy uderzające o kamienną posadzkę. Chwila… Odwracam się i robię kilka kroków w tył. Macham rękami mając nadzieję dotknąć czegoś. Jedyne na co natrafiają moje dłonie to powietrze.

Zaczynam panikować. Wokół mnie jest ciemno, moja latarka nie działa, nie wiem gdzie jestem a mój cały oddech gdzieś zniknął. Moje serce zaczyna bić jak szalone. Powietrze zaczyna mnie przygniatać a do moich oczu napływają łzy. Czuję jak spływają po moich policzkach. Panikuję jak małe dziecko gdy zgubi swoich rodziców w supermarkecie.

Moje dłonie wędrują do medalionu Daniela- dał mi go dzisiaj jak wylądowaliśmy w Republice.

-Nic ci się z nim nie stanie. Będzie cię strzegł. Ja cię będę strzegł.

Moja dłoń wślizga się pod mundur ale natrafia na pustkę. Nie ma go. Moje wargi zaczynają drgać. Nie, nie, nie…

Mam ochotę zwinąć się w kłębek, zamknąć oczy i mieć nadzieję, że gdy otworzę je ponownie to będzie tylko zły sen.

-Myśl racjonalnie- upominam się. Myśl, myśl, myśl. Gdy wszystko zawodzi pozostaje jedynie logika.

Idę przed siebie mając nadzieję, że te piekielne korytarze się kiedyś skończą. I po jakimś czasie widzę światło. Zaczynam biec w jego kierunku karcąc się w duchu za to, że pozwoliłam moim uczuciom zawładnąć nad sobą w takiej sytuacji. Logika. Logika to klucz do pozbycia się słabości w sobie.

Skręcam w korytarz gdzie powinno być wyjście. I zamieram.

Całe moje ciało paraliżuje strach. Nakazuję sobie myśleć logicznie ale logika mnie zawodzi.

Nic nie mówię, nie ruszam się, nawet nie oddycham.

A potem krzyczę. Mój krzyk wypełnia korytarze.

Biegnę łamiąc wszelkie prawa fizyki. Czuję jak coś rozdrapuje moje udo. Ból przeszywa mnie i wrzeszczę. Czuję jak krew zaczyna cieknąc i kapie na ziemię. Chciałabym się zatrzymać. Chciałabym opaść na ziemię i pozwolić się zabić.

Mimo to wciąż biegnę. Potykam się o martwe ciała ludzi którzy jeszcze kilka godzin temu próbowali rozładować napięcie przed misją.

Wbiegam po schodach i rzucam się w stronę wyjścia.

Światło oślepia moje oczy. Potykam się i upadam.

Piasek jest ciepły od słońca. Otula mnie niczym silne ramiona Daniela. Chcę krzyczeć ale z mojego gardła nic się nie wydobywa. Mój wzrok skupia się na piasku który robi się coraz bardziej bordowy od mojej krwi. Wkrótce kolory zaczynają mi się mieszać. Moje serce zwalnia, jest wykończone i będzie musiało na chwilę przestać wykonywać swoją pracę.
Cliffhanger! Dobra wiadomość jest taka, że następny rozdział pojawi się w ciągu 2-3 dni... Może nawet jutro...
Btw. wpadłam na świetny pomysł! Tuż przy każdym rozdziale będzie w nawiasie numerek który (moim zdaniem) odpowiada piosence z mojej małej playlisty.
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze