Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

października 03, 2015

Rozdział 24

Nie wiem. Nie wiem co mam zrobić. Na taką sytuację nie możesz się przygotować, nie dostaniesz instrukcji obsługi.
Mam ochotę ją pocałować. Naprawdę. Nasze usta były oddzielne przez dziesięć lat. Ale... Ja ją kocham. Ale czy ona wciąż mnie kocha? A może jestem już tylko wspomnieniem, dawnym przyjacielem którego utraciła?
Więc po prostu się w siebie wpatrujemy. Patrzę w jej oczy jakby nic innego nie istniało. A potem do akcji wkracza Eden...
-Um... Daniel?- Pyta niepewnie.
Nasze oczy uciekają od siebie w tempie natychmiastowym.
-Tak, Eden?- Zwracam się do brata.
-Pamiętasz June? Pamiętasz... Wszystko?
-No... Chyba- uśmiecham się do June.
-Dzięki Bogu. Nie wiem jak długo dałbym rade to jeszcze ukrywać- uśmiechnął się do June.- Cześć, June.
-Cześć, Eden. Dziękuję, że nic nie powiedziałeś.
Eden zasalutował a June wybuchnęła śmiechem. Prawdą było, że naprawdę rzadko się śmiała lub uśmiechała, więc tym bardziej tęskniłem za jej śmiechem.
-Idziemy do Tess?- Spytała po chwili posyłając mi uśmiech.
-Wiesz June- zaczynam gdy ruszamy.- Nie powinnaś się martwić tym, że możesz mieć zmarszczki od uśmiechu. A nawet jeśli miałabyś zmarszczki... To i tak pewnie byłabyś piękna.
Chociaż jest ciemno to widzę jak się rumieni. Obejmuję ją przyjacielsko a ona się śmieje. Boże, jak ja za nią tęskniłem.
***
-DANIEL!- Krzyczy Tess na mój widok. Ściska mnie tak mocno, że chyba słyszę jak coś mi trzaska w żebrach.
-Zaraz mnie udusisz, siostrzyczko.- mówię ale przytulam ją równie mocno.- Ah, tęskniłem za tobą!

Tess prowadzi nas do salonu w którym siedzi Pasco, Baxter i kilka innych ludzi których nie znam. Usiedliśmy i wspominaliśmy wszystko przez chwilę. Tess zniknęła w kuchni by po chwili pojawić się z tortem.
-Sto lat, sto lat- zaczęła śpiewać stawiając ciasto na stole. Włączyliśmy się wszyscy do śpiewania. Spojrzałem na June. Wydaje się być trochę wytrącona z równowagi. Nie jestem pewien, czy od śmierci Metiasa świętuje w ogóle urodziny. Tańczące płomyki odbijają się w jej pięknych oczach. Gdy kończymy Pasco woła:
-Pomyśl życzenie, June!
Spoglądamy na nią w milczeniu. June patrzy na wszystkich po kolei. Jej wzrok zatrzymuje się na mnie. Po sekundzie zamyka oczy i zdmuchuje świeczki.
Bijemy brawo a Tess zaczyna rozdawać każdemu po kawałku ciasta.
***
Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Chyba wszyscy się świetnie bawili. Nawet June śmiała się co chwilę i opowiedziała kilka śmiesznych historii. Koło północy June oznajmiła, że musi iść bo ma budzik na szóstą. Gdy wyszła trochę spochmurniałem. Chciałem iść za nią... No i znalazłem dobry powód by za nią pobiec. Biorę jej klucze i życzę wszystkim dobrej nocy. Wybiegam z mieszkania Tess i uderza mnie zimno nocy. Idę w pierwszą lepszą uliczkę mając nadzieję, że tam tędy poszła. Jej sylwetka ukazuje mi się kilka chwil później.
-Hej, kopciuszku!- Wołam za nią.
Odwraca się i uśmiech się na mój widok.
-Czemu nazwałeś mnie ko- pokazuję jej klucze.- O. Dziękuję.
-Nie ma za co- stoimy przez chwilę w milczeniu.- Jak już i tak ulotniłem się z imprezy, mogę cię odprowadzić?
-Jasne.
Ruszamy i próbujemy jakoś skleić naszą rozmowę. Opowiadam jej trochę o Antarktydzie a potem ona mówi mi trochę co działo się w tym czasie w Republice. Gdy temat się wyczerpał nastała niezręczna cisza. Tkwimy w tej ciszy przez dobre kilka minut.
-Dziękuję...- Szepcze po chwili June.
-Nie ma za...
-Nie, nie tylko za klucze- przerywa mi.- Za... Za wszystko.
Uśmiecham się i ściskam jej dłoń.
-Jak już powiedziałem... Nie ma za co.
June uśmiecha się. Znowu zapada cisza. Ale ta jest w jakimś sensie inna od poprzedniej. Jej wzrok pada na pierścionek ze spinaczy.
-Przez cały...- Zaczyna unosząc głowę i marszcząc brwi.- Przez cały ten czas?
-Zawsze.
***
-No to... Dobranoc- mówi June wchodząc do swojego mieszkania.
-Czekaj, June!- Wołam za nią
June pojawia się przede mną z powrotem.
-Może spotkamy się kiedyś- mówię.
-Jasne- uśmiecha się.- Może... Może jutro rano spotkamy się na bieżni? I tak nie mam z kim biegać.
-Przecież masz Olliego- mówię co było błędem. June pochmurnieje i spuszcza wzrok.
-Nie, już go nie mam...- szepcze.
-O... June... Przepraszam... Nie powinienem...- Mówię i przyciągam ją do siebie. June tuli się do mnie i trzyma jakbym był ostatnią rzeczą we wszechświecie. Może dla niej jestem. Jedyną rodziną June byli Metias i Ollie.
-To... Jutro?- Pytam ją cicho.
-Jutro wydaje się być zbyt odległe... Nie chcę czekać tak długo.
-To może dzień przed jutrem?- Pytam. June się śmieje.
***
-Masz siedzieć cicho, dobra?- Rozkazuje szczeniakowi którego niosę w pudle gdy zbliżyliśmy się do bieżni.
-Spóźniłeś się, Wing- mówi lodowatym tonem June na mój widok. Po chwili się jednak śmieje na znak, że tylko żartowała.
-Cóż, panno Iparis... Nie jestem pewien, czy zasłużyłaś na prezent.
-Prezent?- June pyta zdziwiona.
Przechylam głowę. June kręci głową ale w końcu całuje mnie w policzek.
-Co za dyskryminacja- mówię obracając głowę w drugą stronę.
Uśmiecham się szeroko gdy jej usta lądują na moim drugim policzku.
Kładę pudło na ziemi i je otwieram. Z wnętrza wyskakuje szczeniak.
-Daniel... - zaczyna głaszcząc psa.- Nie musiałeś...
-Nie dawałem ci żadnego prezentu od 10 lat...
-Wystarczającym prezentem było to, że oddychasz.
-June... - Zaczynam. Ale co mam powiedzieć? Więc po prostu ją przytulam. To ona trzymała mnie przy życiu, to ona mnie prowadziła przez świat ciemności.


The End?
Jak się podoba? Ktoś chciałby, żebym pisała co dalej? Założyć nowego bloga czy zrobić kilka zmian na tym? Mam nadzieję, że Wam się podobało co do tej pory napisałam, kuzyni.
Chodźcie w świetle ♥
...
.
.
.
Ile mamy rozdziałów? ♥ xD
..
..
.
.
Yup, jestem Potterhead  i mam nadzieje, ze Jo się nie obrazi za to, że ukradłam jej tekst :( ♥