Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

marca 19, 2016

Rozdział 46

-JUNE!- Słyszę jak ktoś krzyczy jej imię a potem dociera do mnie, że to ja. Nogi automatycznie ruszają w kierunku strzałów. Nie, błagam, nie...
Na podłodze leży kilka kolesiów z siniakami i ranami. Nie wiem, czy żyją ale chyba tak. Nie ma tu June.
Biegnę dalej i ląduję na najwyższym poziomie. Widzę jak June znika w toalecie dla personelu. Podchodzę do drzwi.
-June?! Jesteś tam?
Cisza. Pukam. Nic.
Otwieram drzwi i to nie jest jakaś obskurna toaleta tylko tunel. Słyszę jak ktoś ciężko dyszy i biegnie przede mną.
Biegnę za June aż nagle docieram do wielkich drzwi. Otwieram je i znajduję się na zewnątrz. Zauważam June przede mną. Na dźwięk otwieranch wrót odwraca się i celuje we mnie.

***

Gdy wydostaję się na zewnątrz słońce chyli się ku zachodowi tworząc niezwykłe barwy. Tafla jeziora przybiera odcień ognia. Mam godzinę by dostać się na lotnisko. 
Słyszę jak ktoś wychodzi za mną. Odwracam się a mój palec ląduje na spuście gotowy by zabijać. 
Daniel. 
Przez chwilę się po prostu w siebie wpatrujemy. Przygląda mi się uważnie a ja robię to samo.  Nie wiem dlaczego ale dłonie odmówiły mi posłuszeństwa i nie chcą opuścić broni. 
W następnej chwili Daniel już na mnie nie patrzy. Rozgląda się w około jakby próbował rozpoznać co jest prawdziwe a co nie. 
-Zachody słońca- mówi w końcu cicho.- Tak wyglądają prawdziwe zachody słońca. 
-Pewnie, a jak inaczej miałyby wyglądać? 
-June...
-8 kilometrów z tą czeka na mnie Kyung. Za godzinę wylatuje. Muszę iść. 
-June...
-Chodź- mówię odwracając się.
-Ju- zaczyna Daniel ale nie kończy. Jeszcze raz powiedziałby "June" to jestem pewna, że bym mu przywali...
-DANIEL!
Daniel leżał na ziemi i się trząsł. Podbiegła do niego i próbowałam uspokoić. 
-Daniel! Co ci jest?!- Mówię zdenerwowana.
-Boli...
-Co?!
-Wszystko- w chwili gdy biorę go za rękę na chwilę się uspokaja ale w jego oczach widzę ból.- Kolory są zbyt jasne, zbyt prawdziwe. A od tych wszystkich zapachów kręci mi się w głowie. Ziemia jest strasznie miękka, jak ty potrafisz stać? Jun...
-Zamknij się, dobra?!- Krzyczę na niego.- Teraz wstaniesz i pomogę ci dostać się na lotnisko. Przewieziemy cię do szpitala i nic ci nie będzie, dobra?! 
-A...
-NIE. WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE.  
Pomagam mu wstać i żałuję, że jesteśmy tylko my sami. Daniel ledwo stoi i jest znaczniej silniej zbudowany niż ja. No i jestem wykończona po ciągłym tym bieganiu. 
Mój mózg wytacza najszybszą trasę i idziemy. Staram się iść najszybciej jak tylko mogę ale co chwilę się potykam. 
Odliczam w głowie minuty... 3,6,20... Gdy dochodzę do 40 nie jesteśmy nawet w połowie drogi. Ta chwila rozproszenia sprawia, że upadam. Słyszę trzask i zaciskam wargi. Próbuję wstać ale zwichnięta kosta skutecznie mi to utrudnia. 
-Daniel.
-Co?- Pyta krzywiąc się z bólu. 
-Dasz radę pójść trochę sam? 
-Chyba tak.
-No to idź. 
-A ty?
Wzruszam ramionami. 
41...
-Chodź June, idziemy- mówi wstając. 
-Nie mogę- przyznaję się i wskauzję na kostkę.
-Damy radę.

***
Więc biegniemy. Mimo bólu mimo wszystko. Musimy. Musimy robić wiele rzeczy by przetrwać, czasem nawet wbrew sobie.
Wszystko mi się zamazuje, boli a June utyka. Ale po kilku minutach docieramy na lotnisko.
-Kyung, startuj!- usłyszałem jak June woła z oddali a potem odpłynąłem.

 Do końca: 3 Rozdziały+ Epilog
 Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze ♥