Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

sierpnia 25, 2015

Rozdział 10

Miesiąc później wypisano mnie ze szpitala. Dostałem miesięczny urlop. Wróciłem więc do naszego starego apartamentu. Willow wciąż tkwiła w śpiączce, ale jej stan stał się już bardziej stabilny. Był sobotni wieczór gdy Alice mnie odwiedziła.
-Cześć- przywitałem się i wpuściłem ją do środka.- Chcesz coś do picia?
-Dlaczego ludzie zawsze pytają się, czy ktoś chce coś do picia? Dlaczego nie, czy chcesz coś do jedzenia?- Uniosła brew i usiadła na kanapie.- Woda wystarczy.
-Chcesz coś do jedzenia?- Spytałem nalewając jej wody do szklanki.
-Nie, po prostu chciałam się podzielić z tobą moją teorią.
Usiadłem naprzeciwko niej i podałem jej szklankę. Alice upiła trochę.
-Jak sprawy w cukierni?- Spytałem.
-Haker padł. Zero działań z jego strony w sieci. Sama też nie dostałam żadnej wiadomości. Jakby dał sobie spokój.
-Chyba, że to cisza przed burzą.
-Oby nie...- Zamyśliła się na chwilę.- Jak ten cyborg go nazwał?
-Janu...
-Janu..?
-Janu.
-Janu...?
-JEZUS MARIA. Powiedział: JANU. Nic więcej.
-A potem bum?
-Bum.
-Janu to pewnie tylko część imienia. Masz komputer?- Pyta.
Wstaję i idę do mojej sypialni z której wyciągam laptopa. Załączam go i podaję Alice.
-Masz dostęp do Internetu?- Pyta i klika na ikonkę przeglądarki.
-Mam.
-Świetnie.
Gdy strona główna już się załadowała Alice wpisuje w wyszukiwarkę JANU.
-Jan, Janus, Janus SA, Janu SA, Janus Capital Group, Janu imię zwierzaka z Azji, Janu ród w Indiach, Janu czeskie nazwisko- Alice przebiegła wzrokiem po pierwszej stronie.
-To chyba nigdzie nie prowadzi.
-Przeciwnie. To Janu albo Janus. Ale dłuższa nazwa. Albo skrót.
-Czyli wiemy tyle co wcześniej.
-Zamknij się.
***
Tydzień później Willow obudziła się ze śpiączki. Tak jak podejrzewali, została sparaliżowana od pasa w dół. Trzy tygodnie później została wypisana ze szpitala.
W międzyczasie wróciliśmy już do swoich zajęć. Siedzieliśmy i jedliśmy obiad gdy na jadalnie wszedł Łysy Sernik. Wstaliśmy.
-Chodźcie za mną- polecił. Poszliśmy za nim. Sernik zaprowadził nas do ogromnej auli. Zajęliśmy miejsca z przodu. Po chwili na wózku wjeżdża Willow. Zatrzymuje się obok nas i się uśmiecha.
-Przynajmniej żyję, nie?- Mówi swoim słodkim głosem. Wszyscy się śmiejemy, choć niektórzy mają w oczach łzy. Przytulamy się do niej.
-Cisza- ucisza nas Sernik.
Gdy już wszyscy ucichli kontynuuje:
-Zazwyczaj używamy tej sali, gdy kończymy jakąś skomplikowaną sprawę. Albo gdy się poddajemy. Żegnamy bohaterów. Albo zdrajców. Lub gdy nowa grupa adeptów awansuje na wyższy poziom. Wiecie, gdy wszyscy są wystrojeni i pada masa tych głupich mówi po których wszyscy biją brawo i płaczą- robi pauzę.- Dzisiaj zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać się z Willow Dianą Moore. Willow była naszym słoneczkiem. Pamiętam gdy twój tata wziął ciebie i twoją siostrę tutaj do pracy gdy miałyście siedem lat. Tylko, że... Ty była TAJNA organizacja. A małe dzieci i pijani ludzie zawsze mówią prawdę. To był twój pierwszy dzień tutaj. To tutaj dorastałaś. Czasem twój tata brał cię na spotkania. Wtedy siedziałaś i rysowałaś po jego wykresach albo zadawałaś głupie pytania. Nie jestem pewien, czy mogę... Pamiętasz Thomasa? Na początku tylko go biłaś. Nienawidziłaś go. Miałaś wtedy... 12 lat a on 14? To była twoja pierwsza misja. Twoja pierwsza... Jego ostatnia. Gdy został postrzelony skopałaś tyłki pięciu starszym, większym i bardziej wyszkolonym gościom od ciebie. A potem rozgryzłaś siatkę szpiegowską i wsadziłaś ich do paki- spojrzałem na Willow. Z jej oczu leciały łzy ale się uśmiechała.- Nazwałaś go wtedy bohaterem, ale ty też nim jesteś. Zawsze byłaś. Mimo wszystko zawsze byłaś pełna życia. Pożegnanie się z tobą będzie bardzo, bardzo trudne- Sernik zszedł ze sceny i stanął przed Willow.- Order Zorzy Polarnej. Jedno z najwyższych odznaczeń.
***
Steve zaproponował, że odwiezie Willow do domu. Staliśmy przed cukiernią i się żegnaliśmy.
-Kim był Thomas?- Pytam.
-Moim pierwszym chłopakiem. No może nie do końca chłopakiem. Wiesz o co mi chodzi. Szczenięce sympatie.
-Gdzie teraz jest?
-Tam, gdzie ludzie trafiają po śmierci- uśmiecha się smutno.
-Przepraszam... Nie wiedziałem...- Willow mnie całuje. Na początku jestem trochę zdezorientowany ale w końcu tez ją całuję.
-Chyba będę za tobą tęsknić- wyznaje.
-Tak, ja chyba też- odpowiada.- Gdyby nie ty byłabym teraz zwęglona.
Śmieję się i patrzę jak Steve pomaga jej wsiąść do auta. Willow macha nam. Samochód odjeżdża i znika nam z oczu. Chwile później odzywa się mój telefon. Wiadomość od Willow.
Wiem kim jest Janus.
Ale samochód już odjeżdża. Próbuję do niej zadzwonić ale nie odbiera. Podchodzę do Alice i pokazuję jej wiadomość.
-Cholera- krzyczy Alice.- Dlaczego nie powiedziała nam wcześniej?
-Może nie wiedziała.
-Myślisz, że...Steve? Dzwoń do niego!
Wybrałem jego numer. Odebrał po dwóch sygnałach.
-Czy ty jesteś Janusem?
-Cooo...? Kim? To jakiś bóg Grecki? Bawimy się w teatrzyk? Co...- Typowy Steve.
-Jest z tobą Willow?
-Wysadziłem ją jakieś pięć minut temu. Stoję na światłach, będę za jakąś minutę. A co?
Alice wyrywa mi telefon z ręki.
-Masz po nią w tej chwili wracać i ją tu przywieźć.
***
Wszyscy siedzieliśmy jak na szpilkach w jadalni.
-Janus to rzymski bóg. Jest bogiem bram, wrót, początków i końców. Pomysły?- Pyta Alice.
Cisza.
Cisza.
Cisza.
Nagle do jadalni wpada Steve. Jest spocony, blady i wyraźnie czymś poruszony.
-Pojechałem tam. Wbiegłem do jej mieszkania. Całkowita demolka- tłumaczy.- Na podłodze była krew. I... To- Wyciąga coś z kieszeni.
Chusta którą Willow miała dzisiaj na głowie.




-Daniel Wing został oficjalnie wypisany ze szpitala- mówi spikerka jednej ze stacji telewizyjnych.- Ten to ma szczęście. Ile razy uznaliśmy go za martwego a on nagle się pojawiał i robił wielkie zamieszanie?
Wyłączyłam telewizor. Uśmiechnęłam się do pustego, czarnego ekranu. Cieszę się, że żyje.
Nagle zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pokazał się numer Andena.
-Anden?- Spytałam odbierając.
-Cześć, June- usłyszałam znajomy głos.- Chciałem się tylko upewnić, że dzisiaj aktualne.
-Tak. Gdzie idziemy?
-Chyba raczej gdzie lecimy.
-Gdzie lecimy?- Pytam i marszczę brwi.
-Ważne spotkanie z premierem Unii Europejskiej.
-Chwila, nasza RANDKA to spotkanie z premierem?- Staram się ukryć złość.
-Nie, nasza RANDKA to lot tam. Po przylocie mamy dla siebie godzinę w hotelu. Potem idziemy na spotkanie. Po spotkaniu możemy się przejść do jakieś restauracji bo mamy trzy godziny. Potem, jak sprawy dobrze się ułożą, lecimy do domu.
-A jeśli się nie ułożą?- Pytam ostro.
-To lecimy na kolejne spotkanie. Do Rosji.
-O której mam być na lotnisku?- Pytam chowając do szafy nową, szafirową sukienkę.
-Wyślę po ciebie kogoś za jakieś pół godziny.
-Okej. Pa.
-Pa. Kocham ci- nie daję mu dokończyć bo się rozłączam. Kiedyś istniały inne telefony. Chciałabym ich powrotu. Chciałabym cisnąć ze złością słuchawką. Zamiast tego biorę poduszkę i ciskam nią o ścianę. Przypadkiem zrzucam mój dyplom ukończenia studiów. Biorę głęboki wdech i liczę do stu.