Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

października 30, 2015

Rozdział 32

(https://www.youtube.com/watch?v=v98cFsRXi8I <- Dodam tą piosenkę do playlisty jak zrobię edit ♥ )


Zagłębiam się w jej złotych oczach. Otwartych. Pełnych życia.
Tydzień temu June się obudziła. I to nie ta June, nie-June tylko June jako June. Wczoraj wróciła do domu.
Uśmiecha się do mnie i wstaje. Padam na łóżko i zamykam oczy. June to jedyna osoba którą potrzebuję na całym świecie. Nie, wróć. June to cały mój świat.
Nie wiem czemu, ale przypomina mi się to co powiedziała Tess. Nagle zaczynam mieć wątpliwości, nie wiem dlaczego.
***
-O co chodzi, Daniel?- Spytała June po raz piąty w ciągu kilkunastu minut. Jesteśmy w parku na spacerze a jej oczy mnie bacznie obserwują.
-Nic, nie ważne...
-Właśnie, że ważne... Przecież możesz powiedzieć mi wszystko... Naprawdę wszystko.
Zapadła cisza. Czułem jak cały czas się we mnie wpatruje. Ma w sobie taką niezwykłą siłę perswazji, że wystarczy jedno spojrzenie a ty skoczyłbyś w ogień.
 -Gdy... To się działo... To pomyślałem, że może... Tomożedlategożejużmnieniekochasz.
-Szybciej nie potrafisz?
-... To może dlatego, że już mnie nie kochasz...
Cisza. Nie mam odwagi na nią spojrzeć. Gdy mija wieczność w końcu to robię.
Nie potrafię dokładnie odczytać wyrazu jej twarzy. W oczach tańczą jej łzy, ma zaciśnięte wargi i pięści.
-Nienawidzę cię- powiedziała ostro.- Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć?
-June ja...
-Nienawidzę cię, rozumiesz? Myślałam, że to wiesz ale... Trudno- uśmiechnęła się gorzko.- Nie można tak po prostu kogoś przestać kochać.
-Ja...
-Po prostu zapomnij- chłód jej głosu zmroził mi krew w żyłach.
Odwróciła się na pięcie i zaczęła szybko iść w przeciwnym kierunku.
***
-June, poczekaj!- Krzyknąłem za nią.
Brak jakiejkolwiek reakcji. Zacząłem za nią biec. Gdy ją dogoniłem złapałem za ramię i obróciłem w moim kierunku.
-Czego chcesz, Daniel?
-June... Przepraszam... Nie powinienem nigdy tak myśleć... Ja... Zachowałem się jak idiota...
-Jak mogłeś pomyśleć, że cię nie kocham? Daniel... To twój głos mnie obudził. Wymawiałeś moje imię a ja po prostu szłam za twoim głosem i... Nie byłam sobą przez ostatni rok...
-Naprawdę mnie kochasz?
-Kochałam cię... Kocham... I będę cię kochać... Bez względu na całą resztę...
-Tak?
-Tak... Nie wiem dlaczego... Ale cię kocham... Po postu to czuję... Nie wiem czemu ty, ale wiem, że cię kocham.
-Ja też nie wiem czemu ty... Wiesz, nawet nie jesteś specjalnie ładna- zażartowałem.
-Dobra. W tej chwili kupujesz mi kwiatki na przeprosiny.
Śmieję się i idę do kwiaciarni. Kupuję jedną, skromną czerwoną różę i wręczam ją June.
***
[15/21]


-Dobra, June jest już June. To dobrze- powiedziała Tess z uśmiechem siadając na kanapie w naszym mieszkaniu.
-Tak, June to zdecydowanie June- przyznał jej rację Eden gdy June zaczęła bawić się z Alex zamiast zwracać uwagę na ludzi.
-Po prostu ją uwielbiam i strasznie się za nią stęskniłam- uśmiechnęła się lekko.
-Czemu zawdzięczamy waszą wizytę?- Spytałem.
-No więc za dwa miesiące wrażam na Antarktydę...
-Woaa, ale to interesująca informacja- przerwałem mu.
-...I Tess przeprowadza się razem ze mną...
-TO jest interesująca informacja- powiedziała June.
-I bierzemy ślub.
-Nie, TO jest interesująca informacja- powiedzieliśmy z June równocześnie.- Gratulacje.
-To nie koniec niespodzianek- uśmiechnęła się Tess.
-O mój Boż...- June zakryła usta dłońmi.- Naprawdę?
-Nawet nie wiesz co chciałam powiedzieć- powiedziała z wyrzutem Tess.- Kontynuując... Na Antarktydzie powstaje nowy projekt... "Nieskończoność życia"... I jego szef chce żeby przy okazji naszego wesela go odwiedził. Co prawda będzie go można testować dopiero za kilka lat ale już werbują ludzi...
-Co to za projekt?
-Nie znamy szczegółów. Facet powiedział, że przedstawi ci zarys jak się spotkacie.
Uśmiecham się. Mam nadzieję, że tym razem będzie to ktoś normalny a nie psychopata.




Tak, długo nie pisałam :c
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze  

października 24, 2015

Rozdział 31

Umrze? Boże, pozwól jej żyć. Zrobię wszystko byś oddał mi ją z powrotem.


Tak, June żyje. Jest pod stałą obserwacją w szpitalu psychiatrycznym. Nikt nie wie co z nią jest nie tak. Próbowano wszystkiego, nawet egzorcyzmów. Są dni gdy normalnie rozmawiamy. June zachowuje się jak June. Czasem jest tak samobójcza, że zamykają ją w izolatce. A czasem całe dnie robią na niej badania lub usypiają ją dla jej dobra.


Dzisiaj mija dokładnie rok. Lekarze stracili nadzieję i chcą się pozbyć problemu. Próbowałem ich przekonać, żeby dali jej jeszcze trochę czasu ale "nie widać żadnych postępów w leczeniu". Dlatego dzisiaj zabieram ją do domu. Nie wiem co mam robić. Naprawdę nie wiem.


Idę do jej pokoju.
-Cześć, Pchełko- mówię całując ją w czoło. Na szczęście dzisiaj June to June.
Wsiadamy do auta. Ruszam wolno przez centrum miasta. June siedzi zamyślona.
-O czym myślisz?- Pytam.
June nie odpowiada. Skupiam się na drodze. Nagle gwałtownie nabiera powietrza, krzyczy coś i wyrywa mi kierownicę. Nim zdążę zareagować uderzamy w coś.


Przez chwilę nie wiem co się dzieje. Potem uderza mnie rzeczywistość. Leżę na asfalcie kilka metrów od naszego samochodu wbitego w tira.
-JUNE!- Krzyczę i zrywam się w stronę auta. Ludzie próbują mnie odciągnąć ale ich odtrącam. Spoglądam do środka wraku auta. June siedzi z głową odchyloną do tyłu. Z jej ust kapie krew. Wyciągam ją z auta. Jej oddech robi się urywany.


Chwilę zajmuje mi zorientowanie się gdzie jestem. W następnej biegnę już w stronę szpitala dwie ulice dalej.


***
-I?- Pytam Tess po wieczności oczekiwania.
-Jeszcze nic nie wiem. Wciąż nad tym pracują. Co się stało?
-Po prostu wyrwała mi kierownicę z dłoni. W jednej sekundzie jedziemy spokojnie w następnej uderzamy w tira.
-Tak mi przykro, Daniel- mówi cicho kręcąc głową.- Nie wiem czy im się uda...
-Tess! Musi się udać. Zrobię wszystko... Wszystko... June potrzebuje nowego serca? Może wziąć moje... I...
-Daniel... Sekundy dzieliły ją od śmierci jak tutaj z nią przybiegłeś... Robią wszystko co w ich mocy ale... Ale to nie tylko o to chodzi...
Zakrywam oczy dłońmi. Mówię sobie, że wszystko będzie dobrze ale to tylko wszystko pogarsza.
-Zaraz przyjdę- informuje mnie Tess.


Wraca po kilkunastu minutach.
-Przenieśli ją na OIOM. Możesz do niej wejść ale lekarze nie są pewni czy im się udało i...
Nie słucham już jej tylko wchodzę na OIOM. Podchodzę do łóżka na którym leży June.
Nie jestem ekspertem z medycyny ale potrafię stwierdzić, jak wygląda umierający człowiek. I takim jest June.


Siadam na krześle i mówię o tym jak bardzo jej potrzebuję. Mówię jej o wszystkich rzeczach jakie czekałby nas w życiu. Nie może teraz odejść bo straci naprawdę wiele. Potem mówię ją o tym jak pierwszy raz ją zobaczyłem. Jak niemal natychmiast moje serce dopasowało się do rytmu bicia jej serca. Dlatego jej serce nie może teraz przestać bić. A potem... A potem słyszę jak nagle wszystko robi się ciche. Ochroniarze odciągają mnie od jej ciała. Tess próbuje mnie pocieszyć tym, że może im się uda. Szczerze? Chyba w to nie wierzę.
***


Gdy otwieram oczy otacza mnie biel. Wszystko jest białe. Wstaję i przecieram oczy dłońmi. Pojawiają się bardzo stare drzewa. Ale wciąż jest biało. Tak jakby ktoś wziął białą kardę papieru i po prostu narysował drzewa.

Biorę głęboki wdech i idę przed siebie. Po kilku minutach, godzinach, dniach może nawet miesiącach, nie wiem, widzę coś innego. Zieloną polanę. Normalny las, ptaki, zwierzęta, niebo, słońce. Zaczynam biegnąc i zatrzymuję się gdy spomiędzy drzew wychodzi jakiś cień. Moje serce robi fikołka a z mojego gardła wydobywa się jego imię.

-METIAS!

Biegnę jak najszybciej potrafię. Metias jest tuż tuż. Widzę jego oczy, takie same jak moje. Uśmiecha się do mnie.

I niespodziewanie uderzam tak jakby w szybę.

-Metias?!- Pytam zszokowana.

-Cześć, Pchełko- odpowiada podchodząc do mnie.

-Dlaczego nie mogę się tam dostać? Umarłam?

-Nie wiem, June. Ale jestem pewien, że nie umarłaś. Wiedzielibyśmy.

-Wy…?- Urywam i spoglądam z powrotem na las.

Do Metiasa podbiega Ollie. Za nim idzie kobieta i mężczyzna. Prawda jest taka, że moi rodzice umarli jeszcze zanim nauczyłam się mówić „mama” albo „tata”. Ale takie rzeczy po prostu się wie.

-Mama? Tata?

-Cześć June- moja mama uśmiecha się do mnie.

-Jesteśmy z ciebie tacy dumni- dodaje mój tata.
 
-Jesteście tutaj wszyscy... Razem... Dlaczego?
-Bo jesteśmy rodziną.
-Ale... Ale ja też jestem częścią tej rodziny! DLACZEGO....
-June- mówi łagodnie moja mama.- Jako jedyna z naszej rodziny wciąż jesteś żywa. Masz teraz własną rodzinę...
-ALE JA CHCĘ BYĆ Z WAMI.
-June. Posłuchaj. Kocham cię i też byśmy chcieli być z tobą. Ale ty wciąż należysz do świata żywych...
-Świetnie. Jak umrzeć?
-Pchełko- wtrąca się Metias.- Zachowujesz się samolubnie. Chcąc umrzeć nie jesteśmy pewni, czy będziesz z nami...
-Jak to?
-Nie wiesz dopóki nie umrzesz i...
-Ale wy jesteście razem...
-Bo nie mieliśmy wyboru. Ty możesz zostać albo odejść...
-June- odzywa się mój tata.- Zostań.
-Dlaczego miałabym zostawać na ziemi? Świat jest zły.
-Dla Daniela. Kochasz go. Prawda?
-Ale czy on też mnie kocha? Nie, nie kocha mnie.
-Mylisz się.
-Wróć- dodaje moja mama.
-Mamusiu...- mówię i czuję jak łzy wędrują po moich policzkach. Używam tego słowa pierwszy raz w moim życiu.- Ja... Jestem zmęczona... Mam dosyć tych wszystkich błędów jakie zrobiłam... Tego że krzywdzę tak dużo osób... Tego co się ze mną dzieje... Wszyscy widzą mnie jako kogoś idealnego ale ja... Nie jestem...
-Oczywiście, że nie jesteś. Jesteś tylko człowiekiem. Każdy z nas miewa chwile załamania, popełnia błędy...
-Chwile załamania- śmieję się gorzko.- Chyba całe dekady.
-Tyle złego się wydarzyło w twoim życiu- zaczyna mój tata- bo jesteś wystarczająco silna by mu zapobiec.
-Chciałabym aby tak było.
Zapada cisza. Chciałabym zostać. Ale chcę też żyć. Życie jest ciężkie a umieranie? Nie, nie jest.
-Kocham cię i zawsze będziemy cię kochać- słyszę delikatny, kojący głos mojej mamy.
Chcę coś powiedzieć ale nie daję rady. Wszystko robi się ciemne, brakuje mi tchu. Próbuję oddychać ale powietrze ucieka z moich płuc jak z przekutego balona.
Ciemność. Ale potem widzę kropkę światła w oddali. Światełko w tunelu, myślę.

To koniec. Nie udało mi się. Zostawiłam Daniela i całe moje życie. Na początku jak spotkałam moich rodziców to chciałam tak zrobić, ale teraz... Nigdy nie będziesz potrafił czegoś docenić póki tego nie stracisz.

Światło jaśnieje i zdaje się mówić, żebym za nim szła. Znajomym głosem woła moje imię. Uspokajam się.

I ruszam za światłem które prowadzi mnie przez świat ciemności.


***


Mijają godziny, dni... I wtedy słyszę to, czego nigdy nie chciałem usłyszeć.
-Daniel...- Zaczyna Tess. Wiem co chce powiedzieć. Widzę jak w jej oczach połyskują łzy.- Właśnie... Kilka minut temu stwierdzono śmierć kliniczną... June... Nie żyje.


Coś w głębi mnie pęka. Wrzeszczę jej imię. Nie, nie, nie, nie, nie, nie!!!...
Dlaczego musiała tak wcześnie mnie opuścić? Byłem w stanie dać jej wszystko prócz czasu na więcej życia. Sprzedałbym moją duszę diabłu gdyby była taka możliwość.
Zaczynam się dusić, bo jak mam bez niej oddychać...
Ktoś coś mówi ale nawet nie próbuję słuchać.
Wbiegam do jej pokoju i widzę jej martwe, ziemne ciało.
Jej martwe ciało.
Łapię się na tym, że wyobrażam sobie jak nagle otwiera oczy i omiata świat swoim mądrym spojrzeniem.
Ale tak się nie dzieje.
Widzę jak ludzie zaczynają odłączać jej ciało od tych wszystkich rurek i pasków.
Chcą zabrać jej ciało do kostnicy ale wrzeszczę, żeby zostawili ją w spokoju. Tess uspokoją mnie i każe wyjść wszystkim z pokoju.
Jestem tylko ja i June.
Właściwe to tylko ja.
I...
I June.




!!!!!!!!!!Spoiler!!!!!!!!!!!!
!!!!!!!!June nie umarła. !!!!!!!!!!
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Zapraszam wszystkich na mój drugi blog: Dollhouse ♥ 
-Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze  

października 23, 2015

Rozdział 30

Tess wychodzi po jakieś godzinie. Załączam laptopa i siadam na krawędzi łóżka. Jedną ręką wpisuję hasło do Internetu a drugą głaszczę June po włosach. Wypisuję objawy jakie posiada i czekam na wyniki.
Spędzam godziny buszując w Internecie. Niektóre informacje wydają się wyssane z palca, inne są całkiem prawdziwe. Niektórzy twierdzą, że to po prostu szok a ktoś napisał, że tak umarła jego babcia.
Nie wiem kiedy zasypiam, ale zasypiam. Budzi mnie trzask drzwi. Spoglądam na puste miejsce June. Zrywam się i biegnę za nią.
June jak w transie wchodzi po schodach w górę.
-June!- Wołam ją. Brak reakcji. Idę za nią.
Wchodzi na ostatnie piętro a z tamtą po drabinie wchodzi na dach.
-June?- Pytam wchodząc za nią.
Gdy tylko znajduję się na dachu uderza mnie chłodny wiatr. Rozglądam się za June i znajduję ją na krawędzi dachu.
-JUNE!
June się odwraca.
-Day?- Pyta nieprzytomnym głosem. Po moich plecach przebiega dreszcz gdy słyszę to słowo. Już dawno nikt tak mnie nie nazywał.
-June co ty robisz?! Odsuń się z od krawędzi!
-To ja go zabiłam...
-Kogo?! O czym ty gadasz, nikogo nie zabiłaś!
-Metias- imię jej brata przez chwilę unosi się w powietrzu.- Powiedziałam mu, że już go nie potrzebuję... A on mnie posłuchał.
-Nie, to Thomas zabił Metiasa. June co ty...
-I twoją mamę. Zaufałeś mi. A ja cię wykorzystałam. Zabiłam twoją mamę, przez mnie robiono eksperymenty na Edenie...
-Do jasnej cholery zamknij się!- Wrzeszczę na nią. Mam wrażenie, jakby ktoś właśnie rozcinał mi wszystkie blizny, te o których zapomniałem.
-Wsadziłam cię do więzienia... I twojego brata... A potem cię uwolniłam a twój brat został rozstrzelany zamiast ciebie. Nie można mieć ciasta i zjeść ciastko...
-JUNE. W TEJ CHWILI MASZ SIĘ ZAMKNĄĆ. PRZESTAĆ PIEPRZYĆ I PODEJŚĆ TU DO MNIE.
June śmieje się pustym głosem. Po chwili śmiech przeradza się w płacz.
-Podjęłam w życiu złe decyzje...
-Tak, jak każdy z nas. A ta jest szczególnie zła- robię kilka kroków w jej stronę.
-Day...
Jej nogi zsuwają się z dachu. Moje ciało automatycznie rzuca się w dół. Spadam w dół i próbuję złapać June. Przyciskam ją mocno do siebie i staram się chronić jej głowę. Wiem, że za kilka sekund moje ciało rozwali się na ziemi. Modlę się, aby to przeżyła. By wylądowała na mnie, bym mógłbym złagodzić jej ból...
Uderzam o ziemię. Wszystko mi się miesza, nie potrafię złapać powietrza. Moje serce wali jak oszalałe.
-Daniel...?!- Słyszę jej głos. Podnoszę moje obolałe ciało. Skupiam wzrok na jej oczach które leczą moje rany szybciej niż najlepszy lek.
-DANIEL?!
-June...
-O mój Boże... Co? Co się stało? Dlaczego ty?! Nie, nie umierasz, prawda?! NIE MOŻESZ.
-June...
-Ty nie...
-Nie, June. Nie umieram- mówię tuląc ją do siebie. Ale tak naprawdę nie wiem. Umieram?
-Dlaczego... skoczyłeś?
-Ty skaczesz... Więc ja też skaczę.
***

Zdaniem Tess będę żyć i nic poważnego się nie stało. Zaproponowała mi noc na obserwacji w szpitalu ale odmówiłem. To nie o mnie muszą się teraz martwić.
June natychmiast wróciła spać. Tym razem naprawdę spać.
-A więc... skoczyła...- podsumowuje Tess.
-Dlaczego miałaby skakać?
-Bo nie chce więcej żyć?
-Ale... Ale ma mnie i... I Alex... I się kochamy... Jesteśmy szczęśliwi... Może kiedyś w przyszłości będziemy mieć dzieci i... Przecież jest szczęśliwa... Nie ma miedzy nami żadnych kłótni ani niczego... Kocham ją...
-Ty jesteś szczęśliwy... Ale czy ona jest?
Nigdy o tym nie myślałem. Bo po prostu wiedziałem, że tak jest. Widziałem jak w jej oczach pojawił się blask gdy się spotkaliśmy wtedy na stacji. Nigdy się nie kłóciliśmy. Spędziliśmy wiele szczęśliwych chwil. Wszystko było dobrze... A może tylko dla mnie? Może dla niej to klatka w której została zamknięta przez wyrzuty sumienia?
-To niemożliwe- mówię cicho.
-Daniel... Ja też tak myślałam no ale... Może wszyscy się myliliśmy...
-Nie... NIE.
Zapadła cisza. Spoglądam w kierunku naszej sypialni. Może Tess ma rację. Wstaję i uchylam lekko drzwi. June śpi spokojnie. Wydaje się być naprawdę zrelaksowana. Na jej twarzy pojawia się uśmiech. Uśmiecham się. Próbuję sobie wyobrazić co takiego jej się śni.
Może mnie tam nie ma. W jej śnie. Mój uśmiech znika. Podchodzę do niej i zauważam brak medalionu który jej dałem. Zaczynam myśleć, że Tess może mieć rację.
June jest świetną aktorką. Już raz udawała, że mnie kocha. Wychodziło jej to tak dobrze, że w to uwierzyłem. Może moja amnezja nie była dla niej taka zła. Mogła zacząć nowe życie, beze mnie. Szczęśliwa... Bez tej całej paskudnej przeszłości... Ale potem się zjawiłem i... Chyba nie mogła powiedzieć "Miałam nadzieję, że nigdy więcej się już nie spotkamy"? W takim razie dlaczego wciąż ze mną jest?
Odpowiedź nasuwa się sama.
Przecież nie jest już z Andenem a on umiera z zazdrości za każdym razem gdy nas widzi. Dlaczego June tak łatwo zgodziła się na ten wyjazd? Anden.
Kocham ją, poza moją matką to chyba jedyna osoba którą kocham aż tak mocno. Jestem w stanie zrobić dla niej wszystko by była szczęśliwa. Nigdy nie przestanę jej kochać... Nawet jeśli ona mnie nie kocha... To ja ją kocham i jeśli chce żebym zniknął z jej życia ponownie to... Mogę to zrobić. Upadek z dachu to żaden ból w porównaniu z tym jaki będę czuć ale to zrobię.
Wiem, że nigdy już nikogo więcej nie pokocham. Nie ma na tym świecie drugiej takiej osoby dla której byłbym w stanie to zrobić.
Chcę wyjść i próbować poskładać tysiące kawałków na które zostało rozbite właśnie moje życie. Ale coś mnie zatrzymuje.
Uśmiech znika z twarzy June. Spokojny oddech robi się coraz bardziej urywany. Jej oczy otwierają się gwałtownie i robią się duże jak nigdy przedtem. Łapczywie próbuje zaczerpnąć powietrza ale jej płuca odmawiają współpracy.

Dwa rozdziały tego samego dnia. Kto jest ze mnie dumny? XD
xoxo -Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze   

Rozdział 29


-Wszystko dobrze?- Spytałem June.
-Tak, jest świetnie- odpowiedziała uśmiechając się lekko. Dwa dni temu wróciła ze szpitalu. Prawdę mówiąc zachowuje się trochę dziwnie. Ale nie mogę jej za to obwiniać. Jako jedyna przeżyła z swojego oddziału.
-Zrobię herbatę- zaproponowała. Przez chwilę siedziałem w milczeniu na kanapie gdy nagle powietrze przeszył jej krzyk.
-June!- Zawołałem wbiegając do kuchni. Na podłodze był rozlany wrzątek i stłuczone szkło. June siedziała po środku tego bałaganu z poparzoną noga i szkłem wbitym w ręce i twarz.
-O Boże- wziąłem ją na ręce i posadziłem na krześle. Zmoczyłem ręcznik zimną wodą i owinąłem go wokół jej nogi.
Wytarłem wrzątek i pozbierałem szkło. Usiadłem naprzeciwko June i spojrzałem na nią. Jeden z odłamków szkła wbił się tuż pod jej okiem. Z rany skapywała kropla krwi, co wyglądało tak jakby z jej oczu zamiast łez płynęła krew.
-June…- Szepnąłem wycierając kroplę. Wtem zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Mam waszego psa- powiedziała Tess. Weszła do środka i zawołała Alex.
Alex zaczęła warczeć i nie chciała wejść do środka.
-Dobra. Po prostu zostawmy otwarte drzwi. Wejdzie za chwilę. Tess… potrzebuję twojej pomocy.
Zaprowadziłem ją do kuchni June nie siedziała już na krześle. Jak gdyby nigdy nic nalewała wody do szklanki.
-O, cześć J...- powiedziała radośnie. Na dźwięk jej głosu June odwróciła się na pięcie.- JUNE! O MÓJ BOŻE! CO SIĘ STAŁO?!
***


-To do niej nie podobne- szepcze Tess. Siedzimy w kuchni a June leży na kanapie w salonie.

-To pewnie jakiś rodzaj traumy powypadkowej. W końcu tylko ona przeżyła… To znaczy, prawie wykrwawiła się na śmierć, sekundy dzieliły ją od kopnięcia w kalendarz ale… Żyje. Wróciła. Ale tak jakby to już nie była ona.

-Może jakaś terapia?

-Wątpię by to zadziałało. Wątpię by w ogóle na to poszła.

-Ale myślę, że to jedyne wyjście… Z jaką siłą musisz walnąć szkłem o ziemię aby rozbiło się na drobny mak?

-Chyba nie sugerujesz, że…

-Tak, właśnie to mam na myśli.

-June nigdy by się nie zabiła. Każde zło jakiego doświadczyła uczyniło ją silniejszą przez co jest niemal niezniszczalna.

-Każdy ma granice- Tess spogląda na mnie z śmiertelną powagą.- Nie wiemy co dokładnie stało się w Afryce. Może… Może June właśnie przekracza granice. Może coś ją zabija.

-Tess- zaczynam ale nie wiem co powiedzieć.

Zapada cisza. Nagle do kuchni wchodzi June.

-Nie umiem spać- skarży się wyciągając spirytus z szafki. Następnie wyciąga pudełko tabletek nasenny.

-June, to nie jest butelka z wodą- mówię poważnym głosem.

-Och, racja- śmieje się nerwowo.

-June, ja to zrobię. Mam doświadczenie- Tess wstaje, nalewa wody do szklanki i podaje jej jedną tabletkę.

-Jedna wystarczy?

-To BARDZO silny środek nasenny. Będziesz spać po nim jakieś osiem godzin.

June połyka tabletkę i idzie do sypialni. Odprowadzam ją i przykrywam kołdrą gdy się kładzie.

-Dobranoc- mówię całując ją w czoło.

Chciałbym, aby to była dobra noc. Chciałbym aby June była dawną June. Tess ma rację. Coś jest nie tak. Potrzebuję odpowiedzi nim dojdzie do czegoś naprawdę złego.

Króciuteńki rozdzialik... I tak wiem, że obiecałam dodać wcześniej ale cały poprzedni weekend czytałam instrukcje z Ikei a w tygodniu miałam kilka sprawdzianów, kartkówek itp. itd. dziennie + muszę jeszcze chodzić na różańce bo bierzmowanie xD... Ogólnie to chodziłam spać po północy a budzik miałam na 6:00-6:30 ;_;
Good news: Mam wenę i napiszę dzisiaj kilka rozdziałów. Może nawet dodam jakiś. I chyba zacznę pisać nowe opowiadanie... Inspirując się Pretty Little Liars... Nie fanfik o PLL tylko po prostu opowiadanie w ten deseń o kłamstwach itp. Ktoś tu lubi Kłamczuchy?
xoxo -Iparis
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze   


października 15, 2015

Rozdział 28


Rzucam lodowate spojrzenie Andenowi. Zaczynam być wściekła na siebie, że nie zastrzeliłam go wtedy w hotelu. Minimetry dzieliły mnie od pociągnięcia za spust.

-Uspokój się- nakazuję sobie w myślach.- On nie jest wart siedzenia w więzieniu.
***

Zawsze na misje jeździłam z pewna obojętnością. Jak wrócę to wrócę. Jeśli nie to zapiszę się w historii, moje imię zostanie zapisane w wielkiej księdze tuż przy imieniu Metiasa a ja (jeśli to w ogóle możliwe) spędzę resztę nie-życia z moją RODZINĄ.

Ale tym razem jest inaczej. Boje się, że mogę nie wrócić. Obiecałam Danielowi, że wrócę. Wrócę?

Mam nadzieję.
Muszę wrócić
***

O szóstej wszyscy oficerowie zostają zwołani na zbiórkę.

-Witam- przywitał nas Anden załączając projektor.- Jedynka idzie na patrol do miasta. Dwójka i trójka mają wolne. Piątka i szóstka, dla was mam pustynie. Czwórka… proszę was o zostawienie mnie sam na sam z czwórką.

Wszyscy opuścili namiot. Wbiłam spojrzenie w Andena.

-Idziesz przez miasto do ruin jednej z wiosek.

-Dlaczego nie mogłeś mi tego powiedzieć przy wszystkich?

-To nie o tym chciałem rozmawiać, Iparis.

-WING. W-I-N-G. Chcesz, żebym ci to zapisała?

-Nie, nie ma takiej potrzeby, Iparis. Chodzi o to, że…

-Co do twojego pomysłu… Lepiej iść przez ruiny antycznego miasta przez pustynie. Będzie szybciej i jest mniejsze prawdopodobieństwo tego, że ktoś nas wytropi.

-Nie przerywaj mi, Iparis. Jestem Elektorem. Powinnaś okazać mi szacunek.

-Okażę ci szacunek, jak na niego zasłużysz.

-Iparis. Rób jak chcesz. Wiedz tylko, że wysłałem już dwa odziały tą drogą. Coś tam jest. Nikt nie wrócił.

-Myślę, że po prostu od ciebie uciekli.

-Więc jak coś się stanie tobie i twoim ludziom… To twoja odpowiedzialność.
-Świetnie. Szykuj nam miejsce w alei sław
***

-A więc… To jest to miasto?- Odezwał się jeden z moich żołnierzy.

-Tak.

Było to stare miasto zbudowane tysiące lat temu, prawdopodobnie za czasów panowania Kleopatry. Było w połowie przykryte piaskiem. Na drugą stronę najbezpieczniej idzie przedostać się tunelem. Tunel ma około dwa metry szerokości i dwa wysokości. Musimy iść w pojedynkę. Jeśli coś jest w środku i nas zaatakuje mamy tylko jedną drogę ucieczki. Nie wiem czy wydostaniemy się na czas. Przypominają mi się słowa Andena. Jeśli to prawda, to wydarzyło się właśnie w tym tunelu.

-Dobra- odwróciłam się do mojego oddziału.- Nie wiem co tam jest. Ale musimy tam wejść. Jeśli się boicie i chcecie zrezygnować… To jest wasz wybór. Czy ktoś chce? Nikt? Świetnie. Zapalcie latarki, miejsce broń w pogotowiu. Pomyślcie zanim strzelicie. Tu może być ktoś z naszych. Ale równie dobrze może to być wróg…

-Terroryści?- Spytał ktoś.

-Albo jakieś inne zło… Niech odwaga was nigdy nie opuści. I… Jesteście ludźmi. Nie zapomnijcie tego.

Odwracam się. Świecę latarką przed siebie i wchodzę w ciemność.

Z moich obliczeń wynika, że tunel nie ma więcej niż 100 metrów długości. Po stu metrach nie ma wyjścia. Są schody w dół.

Gdy tylko moja stopa dotyka stopnia moja latarka migocze przez chwilę a potem gaśnie. Odwracam się. Światła w naszych latarkach gasną jedne po drugiej.

-Jak chcecie możecie zostać- mówię i schodzę w dół. Uderza we mnie lodowate powietrze. Mój oddech zmienia się w parę.

Korytarze nie mają końca. Idę i idę a jedynymi towarzyszami jest mój oddech i moje stopy uderzające o kamienną posadzkę. Chwila… Odwracam się i robię kilka kroków w tył. Macham rękami mając nadzieję dotknąć czegoś. Jedyne na co natrafiają moje dłonie to powietrze.

Zaczynam panikować. Wokół mnie jest ciemno, moja latarka nie działa, nie wiem gdzie jestem a mój cały oddech gdzieś zniknął. Moje serce zaczyna bić jak szalone. Powietrze zaczyna mnie przygniatać a do moich oczu napływają łzy. Czuję jak spływają po moich policzkach. Panikuję jak małe dziecko gdy zgubi swoich rodziców w supermarkecie.

Moje dłonie wędrują do medalionu Daniela- dał mi go dzisiaj jak wylądowaliśmy w Republice.

-Nic ci się z nim nie stanie. Będzie cię strzegł. Ja cię będę strzegł.

Moja dłoń wślizga się pod mundur ale natrafia na pustkę. Nie ma go. Moje wargi zaczynają drgać. Nie, nie, nie…

Mam ochotę zwinąć się w kłębek, zamknąć oczy i mieć nadzieję, że gdy otworzę je ponownie to będzie tylko zły sen.

-Myśl racjonalnie- upominam się. Myśl, myśl, myśl. Gdy wszystko zawodzi pozostaje jedynie logika.

Idę przed siebie mając nadzieję, że te piekielne korytarze się kiedyś skończą. I po jakimś czasie widzę światło. Zaczynam biec w jego kierunku karcąc się w duchu za to, że pozwoliłam moim uczuciom zawładnąć nad sobą w takiej sytuacji. Logika. Logika to klucz do pozbycia się słabości w sobie.

Skręcam w korytarz gdzie powinno być wyjście. I zamieram.

Całe moje ciało paraliżuje strach. Nakazuję sobie myśleć logicznie ale logika mnie zawodzi.

Nic nie mówię, nie ruszam się, nawet nie oddycham.

A potem krzyczę. Mój krzyk wypełnia korytarze.

Biegnę łamiąc wszelkie prawa fizyki. Czuję jak coś rozdrapuje moje udo. Ból przeszywa mnie i wrzeszczę. Czuję jak krew zaczyna cieknąc i kapie na ziemię. Chciałabym się zatrzymać. Chciałabym opaść na ziemię i pozwolić się zabić.

Mimo to wciąż biegnę. Potykam się o martwe ciała ludzi którzy jeszcze kilka godzin temu próbowali rozładować napięcie przed misją.

Wbiegam po schodach i rzucam się w stronę wyjścia.

Światło oślepia moje oczy. Potykam się i upadam.

Piasek jest ciepły od słońca. Otula mnie niczym silne ramiona Daniela. Chcę krzyczeć ale z mojego gardła nic się nie wydobywa. Mój wzrok skupia się na piasku który robi się coraz bardziej bordowy od mojej krwi. Wkrótce kolory zaczynają mi się mieszać. Moje serce zwalnia, jest wykończone i będzie musiało na chwilę przestać wykonywać swoją pracę.
Cliffhanger! Dobra wiadomość jest taka, że następny rozdział pojawi się w ciągu 2-3 dni... Może nawet jutro...
Btw. wpadłam na świetny pomysł! Tuż przy każdym rozdziale będzie w nawiasie numerek który (moim zdaniem) odpowiada piosence z mojej małej playlisty.
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze
 

października 12, 2015

Rozdział 27


-Która godzina?- Spytała w końcu June.

-Nie wiem- odpowiedziałem bawiąc się jej włosami.- Koło południa.

-Nie chcę wstawać.

-Mm… Ja też.

Wróciliśmy do naszego apartamentu o piątej rano. Opuściliśmy imprezę na plaży o trzeciej ale zdecydowaliśmy jeszcze pozwiedzać miasto. Wróciliśmy dwie godziny później i żadne z nas nie potrafiło zasnąć jeszcze przez jakąś godzinę.

-Może po prostu zostaniemy w łóżku przez cały dzień?- Zaproponowałem.

-Kocham cię- zamruczała.

Całowaliśmy się przez kilka minut kiedy zadzwonił telefon. June oderwała się ode mnie ale ja nie chciałem przestać. Moje wargi zaczęły ślizgać się po jej szyi.

-Halo?- Powiedziała do telefonu nie zbyt odpowiednim tonem.

Nie wiem co powiedziała osoba która do niej zadzwoniła ale sekundę później June zerwała się jak oparzona.

-Ja… To znaczy- zaczęła się tłumaczyć rzucając we mnie poduszką.- Anden… To znaczy Elektorze…- O kurde.- Czemu zawdzięczam twój telefon?

June wyszła z pokoju więc nie mogłem usłyszeć reszty rozmowy. Wiem jedno: nie była to miła rozmowa bo gdy kilka minut później wróciła nie była już tak szczęśliwa jak przedtem.

-Zostałaś zwolniona?- Spytałem.

-Nie- spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.- Mam misję.

-Przecież masz wolne…

-Polecenie Elektora. Musimy zakończyć nasz miesiąc miodowy trochę wcześniej…

-Kiedy wylatujesz? I gdzie?

-Do Afryki…- Zrobiła pauzę.- Dzisiaj wieczorem.

Wbiłem wzrok w podłogę i pokiwałem lekko głową.
-Pójdę nas wymeldować.
***

une pomachała Tess i Edenowi. Zajęliśmy miejsca w samolocie. Pierwsze minuty lotu upłynęły w ciszy. Alex spokojnie leżała pod naszymi stopami.

-Ja- zaczęła wolno June.- Przepraszam. Totalnie zepsułam nasz miesiąc miodowy..

-To nie twoja wina- powiedziałem delikatnie ściskając jej dłoń.

June przytuliła się do mnie.
-Nie wiem jak bez ciebie przetrwam te kilka dni...

***

-IPARIS!- Zawołał Anden.  June była już w drodze do samolotu gdy nagle zawróciła i zaczęła biegnąć w moją stronę. Zatrzymała się gdy usłyszała głos Andena.
-Wing, Elektorze- powiedziała. Anden obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem.

June wskoczyła w moje ramiona.

-Kocham cię, okay?- powiedziała między pocałunkami.

-Ja też cię kocham. Bądź ostrożna, okay? Nie wiem co zrobię jak coś ci się stanie. Kochasz mnie?

-Tak.

-Więc zrób coś dla mnie. Wróć, jeśli kochasz.

-Wrócę.

Odprowadzam ją wzrokiem. Chcę za nią krzyknąć, że ma wrócić żywa ale jest już zbyt daleko.


No więc zepsuł mi się laptop ale już działa xD Następne rozdziały będą o wiele dłuższe i będzie się więcej działo.
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze
 
(Ktoś może wybiera się na spotkanie z Veronicą Roth, autorką "Niezgodnej" i przyjaciółką Marie Lu, w Wawie 12 grudnia? Ja na 80% tak )
 

października 06, 2015

Rozdział 26


Alex podbiegła do mnie. Dała mi łapkę na przywitanie. Pogłaskałem ją i spojrzałem na June która biegła w moim kierunku.

-Wskakuj pod prysznic bo za godzinę wylatujemy- krzyczę za nią gdy przelatuje obok mnie. Alex biegnie za June i razem wpadają prosto do szatni.

Po pięciu minutach June była już gotowa. Pojechaliśmy do naszego mieszkania i zabraliśmy nasze bagaże (oraz bagaże Alex, bo stwierdziliśmy, że nie zaufamy w tej kwestii Edenowi i Tess) i ruszyliśmy na lotnisko.

-Cały miesiąc!- June zapiszczała gdy wjechaliśmy na autostradę. Alex zaszczekała szczęśliwa z tylnego siedzenia.

***

Może zabranie Alex nie było najlepszym pomysłem. Gdy tylko weszliśmy na pokład zaczęła szczekać na jakieś starsze małżeństwo. W prawdzie udało nam się już ją uspokoić ale wciąż się w nich wpatruje i powarkuje co chwilę. Od godziny.

-Może też mają psa- szepcze June.- Albo coś do jedzenia…

-Poczekajmy może jej przejdzie…

Ale następna godzina upłynęła tak samo.

Wstałem z mojego miejsca i poszedłem w kierunku tej pary. Gdy stanąłem przy ich miejscach pochylili głowy. Zmarszczyłem brwi. Starsza pani zaczęła chichotać zupełnie jak Tess… Chwila…

-Tess?! Eden?!- Krzyknąłem ściągając im przebrania.

June odwróciła się i szybko do nas podeszła. Alex zerwała się i podbiegła do Edena.

-No… Um… Cześć?- Odezwała się Tess.

-Można wiedzieć do wy tu robicie?- Spytała June.

-Siedzimy- odpowiedział Eden.

-Tak ale co robicie w tym samolocie? Lecicie za nami do Rio?!

-Ooo… To wy też lecicie do Rio? Co za miła niespodzianka- Tess zaczęła udawać zdziwioną.

June warknęła.

-Daj spokój June, to duży hotel- mówił Eden ale June zaczęła iść już w kierunku swojego miejsca.- Nawet nas nie spotkacie!- Krzyknął za nią.

Zmierzyłem mojego brata i jego partnerkę zbrodni wzorkiem. Pokręciłem głową i wyciągnąłem portfel. Wyciągnąłem z niego parę prezerwatyw i rzuciłem na kolana Edena.

-Zajmujcie się swoimi sprawami.

Poszedłem w kierunku swojego miejsca ale zanim usiadłem odwróciłem się. Tess spoglądała na swoje buty a Eden cały czerwony chował je go kieszeni.

-Chyba do końca lotu mamy ich z głowy- powiedziałem szczerząc się do June, Odwróciłem się i zawołałem Alex.

***

-Ten hotel jest… Aż nie wiem co powiedzieć!- Krzyknęła June gdy dostaliśmy nasz pokoju.

-June Iparis brakuje słów? Ominęłaś jakiś rozdział gdy czytałaś słownik?- Zażartowałem. June odwróciła się i klepnęła mnie w ramię. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem namiętnie.



Cóż, nasz pokój był naprawdę olśniewający. Właściwie to apartament. W salonie były przeszklone okna z widokiem na plaże i morze. Na środku salonu było wbudowane jacuzzi. Była tutaj również nowoczesna, przestronna kuchnia oraz jadalnia z szklaną podłogą po którą zbudowano akwarium. W sypialni było ogromne łóżko. Było bardzo wygodne i zajmowało mniej więcej połowę pokoju.



Całowaliśmy się przez chwilę ale przerwała nam Alex. Stała w jadalni i szczekała na podłogę… akwarium… na ryby.

-Alex…- June uklęknęła obok niej i próbowała jej wytłumaczyć, że nic się nie stanie. Ale to nic nie pomagało. Alex szczekała i szczekała.

-Oj, psinko- June wzięła ją na ręce jak małe dziecko. Alex próbowała się wyrywać ale w końcu jakoś się uspokoiła.

-Jaki numer pokoju mają Tess i Eden?-Spytała idąc w kierunku drzwi.

-Poczekaj idę z tobą!

Weszliśmy do windy. Alex zaczęła się wyrywać June.

-Ale będziesz grzeczna?- Spojrzała na June i uspokoiła się na chwilę jakby to miało znaczyć „tak”. June postawiła Alex na nogach.

Po pięciu minutach zapukałem do pokoju numer 235. Przez chwilę nikt nie odpowiadał ale w końcu w drzwiach pojawiła się Tess.

-Macie akwarium w pokoju?- Spytała June.

-Macie akwarium w pokoju?!

-Super. Jak już tak bardzo nas kochacie i musicie wszędzie za nami latać- zacząłem.- To macie naszego psa. Ma mieć cały czas zimną wodę w misce.

-Sucha karma na śniadanie i kolacje, po dwie garście. A karma z puszki na obiad. Trzy łyżki.

-Codziennie rano biega przez godzinę.

-Po południu ma zwyczaj, że jej obdija.

-Na przykład buduje sobie fortecę z poduszek.

-Albo raz wykopała ogromną dziurę.

-Uwielbia ciasto czekoladowe.

-Właśnie przeszła szkolenie wojskowe więc czasem może chcieć was „ratować”.

-Dobra, ej- przerwała nam Tess.- To tylko pies.

-To nie tylko pies. To nasza Alex- przyznała June.

-Macie ją dobrze traktować- dodaję.

-I czasem będziemy ją odwiedzać, zabierać na plażę czy coś.

-To wszystko?- Tess wpuściła Alex do środka.- No to… Pa?

-A i jesz…- Zaczęła June ale Tess zatrzasnęła już drzwi.

***

Leżeliśmy w ogromnym łóżku w sypialni i oglądaliśmy zachód słońca.

-Jutro gdy tylko słońce wstanie idziemy na plażę, okay?- Słyszę głos June.

-Okay.

-Okay.

-Okay.


***

-Daniel? Daniel! Wstawaj!- Usłyszałem głos June.

Otworzyłem oczy. June stała już w drzwiach ubrana i z kocem pod pachą. Spojrzałem za okno. Było jeszcze ciemno.

-Która godzina?

-Około 4.

-Dlaczego…

-Idziemy na plaże!

***

Razem z usiedliśmy na piasku. Słońce powoli pojawia się na horyzoncie. Wstałem i wziąłem June za rękę. Pływaliśmy razem przez chwilę obserwując jak wschodzi słońce.



Nowy dzień. Nowe 24 godziny.


(Nie wie ktoś czy imiona: Lidia, Chionia i Thea są akceptowane przy bierzmowaniu? Niby jakieś święte albo błogosławione to są ale nie jestem pewna.)
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze

października 04, 2015

Rozdział 25


 
Przez pierwszy miesiąc moja relacja z Danielem wyglądała dość dziwnie… Przyjaźniliśmy się ale ta przyjaźń była pełna niezręcznych chwil i „przyjacielskich” uścisków. Po miesiącu Daniel zaprosił mnie na randkę. Poszliśmy na spacer po sektorze Lake. I pocałowaliśmy się jak w jakimś romansidle. Przez kilka następnych dni byliśmy trochę zdezorientowani ale w końcu wszystko wróciło do normy. Po trzech miesiącach Daniel przeprowadził się do mnie. Można by uznać, że to wcześnie ale czekaliśmy już ponad dziesięć lat.

Wczoraj minęło pół roku odkąd razem mieszkamy. Daniel zabrał mnie wieczorem na spacer z Alex. Wszystko było dobrze aż nie zaczęło padać. To nie był jakiś tam deszczyk podczas którego można tańczyć, śpiewać i całować się jak na filmach. To była porządna ulewa, deszcz był zimny a krople waliły w nas z taką siłą, że mam parę siniaków.

Gdy wróciliśmy do naszego mieszkania wszyscy byliśmy cali mokrzy. Razem z Danielem przywróciliśmy sierść Alex do porządku i daliśmy jej miskę wody.

Prawdę mówiąc byłam wykończona i jedyne na co miałam ochotę to wczołgać się do łóżka z ciepłą herbatą albo od razu iść spać, ale gdy tylko zaczęłam się przebierać Daniel wziął mnie na ręce

-Nie chcę być nie miły-powiedział z uśmiechem.- Ale Alex nie jest jedyną osobą która musi się umyć.

-W takim razie będziesz musiał mnie umyć bo ja nie mam już na nic siły.

Daniel się zaśmiał i w kilka sekund znaleźliśmy się już pod prysznicem. Daniel odkręcił ciepłą wodę. Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy. Wsłuchiwałam się w szum wody i bicie jego serca. Wkrótce wszystko zaczęło się robić coraz cichsze a moje myśli powoli znikały. Do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk zakręcanej wody. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Daniela z wyrzutem.

-Jezu, June. Naprawdę jesteś wykończona- powiedział całując mnie w czoło.

***

Gdy otworzyłam oczy byłam zlana potem. Myśli mi się mieszają i na początku nie wiem gdzie jestem. Staram się uspokoić a gdy mi się już to udaje spoglądam na zegarek. 4:15. Wszystko mnie boli.

-June?- Słyszę zaspany głos Daniela.- Wszystko dobrze?

Daniel zapala lampkę nocną i spogląda na mnie z troską.

-Dobrze się czujesz?- Pyta w końcu.

Chcę mu odpowiedzieć ale z mojego gardła wydobywa się jęk. Zamykam oczy i kręcę głową.

Daniel przykłada mi dłoń do czoła. Po chwili ją zabiera i przybiera naprawdę zmartwiony wyraz twarzy. Całuje mnie delikatnie w czoło, wstaje i idzie do kuchni. Po chwili wraca z termometrem, szklanką wody i tabletką na gorączkę. Podaje mi termometr. Do pokoju wbiega Alex i obydwoje z Danielem wpatrują się we mnie w ciszy. Po chwili słychać ciche pip. Patrzę na termometr a potem podaję Danielowi. 39.1

-Masz- podaje mi tabletkę i szklankę z wodą.- Jutro rano zadzwonię do Tess.

Połykam tabletkę i obserwuję jak Daniel odnosi termometr a po chwili wraca z mokrym ręczniczkiem. Kładzie się obok mnie, opadam na jego pierś. Daniel całuje mnie w czoło i kładzie zimny okład na moim czole.

-Kocham cię- szepczę i zamykam oczy.

Ostatnim dźwiękiem jaki do mnie dociera jest jego odpowiedź:

-Ja też cię kocham.

***

Budzi mnie szczekanie psa. Spoglądam na zegarek. Jest 8:50. Zerkam na Daniela który właśnie otworzył oczy. Uśmiechnął się na mój widok

-Wyglądasz już lepiej. Jak się czujesz?- Pyta dotykając mojego czoła.

-Lepiej ale wciąż źle.

Daniel wstaje i się ubiera. Wychodzi z sypialni. Alex nie przestaje szczekać.

-Daniel- krzyczę za nim.- Mógłbyś wyjdź z Alex na spacer?

Wszystko zdaje się wirować więc zamykam oczy.

-Wyjdziesz za mnie?- Słyszę głos Daniela.

Już mam odpowiedzieć, że nie dam nawet rady wstać z łóżka ale otwieram oczy i zamieram.

Daniel niczym słodki szczeniaczek klęczy przede mną z moim pierścionkiem ze spinaczy biurowych w ręku. Tym samym który dał mi gdy byliśmy młodsi. Nawet nie wiem kiedy udało mu się go ściągnąć z mojego palca.

Patrzy na mnie najpiękniejszym, najsłodszym spojrzeniem jakie istnieje na świecie. Jestem tak zaskoczona, że nie wiem co powiedzieć. Uśmiecha się lekko.

-O mój Boże… Daniel…- Chrypię.- Ja…

-Nic nie mów June, zadzwoniłem po Tess, powinna być za kilka minut. Pokiwaj głową jeśli tak, pokręć jeśli nie.

Spoglądam na dwa oceany w jego oczach. Daniel jest najpiękniejszą istotą we wszechświecie. Pamiętam jak mnie uratował, a potem ponownie i znowu, i znowu. Oświetlał mi drogę gdy chodziłam zagubiona po ciemnym świecie.

Kiwam głową i uśmiecham się jak nigdy.

Daniel oddaje mi mój pierścionek i całuje moją dłoń.



***

-...Możesz pocałować pannę młodą.

Daniel ujmuje moją twarz w dłonie i patrzy mi w oczy. Spoglądam w głębię oceanu w jego oczach. Daniel całuje mnie. Całowaliśmy się milion razy, nasze usta znają się niemal na pamięć. Ale dzisiaj, stojąc w śnieżnobiałej sukni, u boku chłopaka który kiedyś uratował mi życie po walkach Skiz, czuję się jakby to był pierwszy raz.

Kocham cię. Będę Cię kochać dopóki nie umrę. A jeśli jest życie po śmierci, będę cię kochać i wtedy. Nie ważne co się ma wydarzyć, być może jutro zostaniemy zaatakowani i wszyscy umrzemy, albo nastąpi koniec świata, nie wiem co będzie nawet za pięć minut.

Moje usta jakby przykleiły do jego ust. Jakby to była szalupa a ja dryfuje po wzburzonym oceanie.

Day, ów chłopiec z ulicy którego całym bogactwem było brudne ubranie i szczerość w oczach, zawładnął moim sercem.

Jest najpiękniejszy na świecie zarówno ciałem jak i duszą.

Jest srebrnym błyskiem w świecie ciemności.

Jest moim światłem.
 
 Wchodzę a tu tyle nowych komentarzy ♥ No więc tak: blog zostaje ten sam, jutro go trochę pozmieniam oraz napiszę kilka nowych rozdziałów+ powplatam więcej Tess i Edena.
A co do historii Dune mam z sto pomysłów na nowe wątki, postaram się dodawać nowe rozdziały co najmniej raz w tygodniu (może nawet raz na dzień).
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze
 

października 03, 2015

Rozdział 24

Nie wiem. Nie wiem co mam zrobić. Na taką sytuację nie możesz się przygotować, nie dostaniesz instrukcji obsługi.
Mam ochotę ją pocałować. Naprawdę. Nasze usta były oddzielne przez dziesięć lat. Ale... Ja ją kocham. Ale czy ona wciąż mnie kocha? A może jestem już tylko wspomnieniem, dawnym przyjacielem którego utraciła?
Więc po prostu się w siebie wpatrujemy. Patrzę w jej oczy jakby nic innego nie istniało. A potem do akcji wkracza Eden...
-Um... Daniel?- Pyta niepewnie.
Nasze oczy uciekają od siebie w tempie natychmiastowym.
-Tak, Eden?- Zwracam się do brata.
-Pamiętasz June? Pamiętasz... Wszystko?
-No... Chyba- uśmiecham się do June.
-Dzięki Bogu. Nie wiem jak długo dałbym rade to jeszcze ukrywać- uśmiechnął się do June.- Cześć, June.
-Cześć, Eden. Dziękuję, że nic nie powiedziałeś.
Eden zasalutował a June wybuchnęła śmiechem. Prawdą było, że naprawdę rzadko się śmiała lub uśmiechała, więc tym bardziej tęskniłem za jej śmiechem.
-Idziemy do Tess?- Spytała po chwili posyłając mi uśmiech.
-Wiesz June- zaczynam gdy ruszamy.- Nie powinnaś się martwić tym, że możesz mieć zmarszczki od uśmiechu. A nawet jeśli miałabyś zmarszczki... To i tak pewnie byłabyś piękna.
Chociaż jest ciemno to widzę jak się rumieni. Obejmuję ją przyjacielsko a ona się śmieje. Boże, jak ja za nią tęskniłem.
***
-DANIEL!- Krzyczy Tess na mój widok. Ściska mnie tak mocno, że chyba słyszę jak coś mi trzaska w żebrach.
-Zaraz mnie udusisz, siostrzyczko.- mówię ale przytulam ją równie mocno.- Ah, tęskniłem za tobą!

Tess prowadzi nas do salonu w którym siedzi Pasco, Baxter i kilka innych ludzi których nie znam. Usiedliśmy i wspominaliśmy wszystko przez chwilę. Tess zniknęła w kuchni by po chwili pojawić się z tortem.
-Sto lat, sto lat- zaczęła śpiewać stawiając ciasto na stole. Włączyliśmy się wszyscy do śpiewania. Spojrzałem na June. Wydaje się być trochę wytrącona z równowagi. Nie jestem pewien, czy od śmierci Metiasa świętuje w ogóle urodziny. Tańczące płomyki odbijają się w jej pięknych oczach. Gdy kończymy Pasco woła:
-Pomyśl życzenie, June!
Spoglądamy na nią w milczeniu. June patrzy na wszystkich po kolei. Jej wzrok zatrzymuje się na mnie. Po sekundzie zamyka oczy i zdmuchuje świeczki.
Bijemy brawo a Tess zaczyna rozdawać każdemu po kawałku ciasta.
***
Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Chyba wszyscy się świetnie bawili. Nawet June śmiała się co chwilę i opowiedziała kilka śmiesznych historii. Koło północy June oznajmiła, że musi iść bo ma budzik na szóstą. Gdy wyszła trochę spochmurniałem. Chciałem iść za nią... No i znalazłem dobry powód by za nią pobiec. Biorę jej klucze i życzę wszystkim dobrej nocy. Wybiegam z mieszkania Tess i uderza mnie zimno nocy. Idę w pierwszą lepszą uliczkę mając nadzieję, że tam tędy poszła. Jej sylwetka ukazuje mi się kilka chwil później.
-Hej, kopciuszku!- Wołam za nią.
Odwraca się i uśmiech się na mój widok.
-Czemu nazwałeś mnie ko- pokazuję jej klucze.- O. Dziękuję.
-Nie ma za co- stoimy przez chwilę w milczeniu.- Jak już i tak ulotniłem się z imprezy, mogę cię odprowadzić?
-Jasne.
Ruszamy i próbujemy jakoś skleić naszą rozmowę. Opowiadam jej trochę o Antarktydzie a potem ona mówi mi trochę co działo się w tym czasie w Republice. Gdy temat się wyczerpał nastała niezręczna cisza. Tkwimy w tej ciszy przez dobre kilka minut.
-Dziękuję...- Szepcze po chwili June.
-Nie ma za...
-Nie, nie tylko za klucze- przerywa mi.- Za... Za wszystko.
Uśmiecham się i ściskam jej dłoń.
-Jak już powiedziałem... Nie ma za co.
June uśmiecha się. Znowu zapada cisza. Ale ta jest w jakimś sensie inna od poprzedniej. Jej wzrok pada na pierścionek ze spinaczy.
-Przez cały...- Zaczyna unosząc głowę i marszcząc brwi.- Przez cały ten czas?
-Zawsze.
***
-No to... Dobranoc- mówi June wchodząc do swojego mieszkania.
-Czekaj, June!- Wołam za nią
June pojawia się przede mną z powrotem.
-Może spotkamy się kiedyś- mówię.
-Jasne- uśmiecha się.- Może... Może jutro rano spotkamy się na bieżni? I tak nie mam z kim biegać.
-Przecież masz Olliego- mówię co było błędem. June pochmurnieje i spuszcza wzrok.
-Nie, już go nie mam...- szepcze.
-O... June... Przepraszam... Nie powinienem...- Mówię i przyciągam ją do siebie. June tuli się do mnie i trzyma jakbym był ostatnią rzeczą we wszechświecie. Może dla niej jestem. Jedyną rodziną June byli Metias i Ollie.
-To... Jutro?- Pytam ją cicho.
-Jutro wydaje się być zbyt odległe... Nie chcę czekać tak długo.
-To może dzień przed jutrem?- Pytam. June się śmieje.
***
-Masz siedzieć cicho, dobra?- Rozkazuje szczeniakowi którego niosę w pudle gdy zbliżyliśmy się do bieżni.
-Spóźniłeś się, Wing- mówi lodowatym tonem June na mój widok. Po chwili się jednak śmieje na znak, że tylko żartowała.
-Cóż, panno Iparis... Nie jestem pewien, czy zasłużyłaś na prezent.
-Prezent?- June pyta zdziwiona.
Przechylam głowę. June kręci głową ale w końcu całuje mnie w policzek.
-Co za dyskryminacja- mówię obracając głowę w drugą stronę.
Uśmiecham się szeroko gdy jej usta lądują na moim drugim policzku.
Kładę pudło na ziemi i je otwieram. Z wnętrza wyskakuje szczeniak.
-Daniel... - zaczyna głaszcząc psa.- Nie musiałeś...
-Nie dawałem ci żadnego prezentu od 10 lat...
-Wystarczającym prezentem było to, że oddychasz.
-June... - Zaczynam. Ale co mam powiedzieć? Więc po prostu ją przytulam. To ona trzymała mnie przy życiu, to ona mnie prowadziła przez świat ciemności.


The End?
Jak się podoba? Ktoś chciałby, żebym pisała co dalej? Założyć nowego bloga czy zrobić kilka zmian na tym? Mam nadzieję, że Wam się podobało co do tej pory napisałam, kuzyni.
Chodźcie w świetle ♥
...
.
.
.
Ile mamy rozdziałów? ♥ xD
..
..
.
.
Yup, jestem Potterhead  i mam nadzieje, ze Jo się nie obrazi za to, że ukradłam jej tekst :( ♥