Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

września 26, 2015

Rozdział 20

-Jak plany?-Pytam Edena przy śniadaniu.
-Mam już piwnicę, parter... część ogrodu i kort tenisowy. To nawet nie jest 1/3 projektu- wzdycha.- Ale chyba mi się uda.
-Oczywiście, że ci się uda. Masz może trochę wolnego?
-Zależy na co.
-Nie wiem- robię pauzę.- Może pojedziemy gdzieś na weekend?
-Na przykład?- Pyta nie odrywając wzroku od swoich planów.
-Nie wiem. Na narty?
-I mam sobie odmrozić tyłek razem z tobą jeżdżąc na dwóch kawałkach drewna z górki?- Pyta unosząc na chwilę głowę.
-Tak.
-Chyba wolę zostać z moimi planami- odpowiada kreśląc coś na planie.
-Eden...Braciszku... ?
-No dobra.
***
Wyjeżdżamy około południa. Eden (oczywiście) zabrał ze sobą plany do auta i prawie całą drogę coś po nich kreślił. Próbowałem jakoś zlepić rozmowę ale nie dawał mi szansy. W końcu wypaliłem:
-Eden śpi z swoim pluszowym misiem i wciąż je jedynie kolorowe płatki małą łyżeczką w misce z pieskiem.
-To, że ci nie odpowiadam, nie oznacza, że cię nie słucham- odpowiada nie odrywając wzroku od kartek.
-Dobra, chyba przesadziłeś.
Wyrywam mu kartki i wyrzucam przez okno.
-DANIEL?!- Krzyczy z oburzeniem.
-Coś nie tak?- Pytam.- Przecież i tak masz kopie zapasowe w laptopie który został w domu.
-Nienawidzę cię- cedzi.
-Super. Ja też.
***
-A jest tu Internet?- Pyta gdy wchodzimy do naszego pokoju.
Hotel znajduje się tuż przy stoku. Jest raczej rozpadającą się chatką niż hotelem ale mamy łóżka, nie ma robaków, pająków, węży, mamy kominek w pokoju i jest ciepła woda. To i tak luksus w porównaniu z życiem na ulicy.
-Wiesz, że istnieje życie bez Internetu?
-Serio? Musisz mi wysłać linka!- Eden uśmiecha się do mnie łobuzersko na znak, że żartuje.
-Jutro z samego rana idziemy na narty?- Pytam.
-Tak. Potem wracamy na obiad i możemy iść znowu. Z tego co widziałem, to stok jest oświetlony.
-Byłeś kiedyś na nartach?
-Nie a ty?
-No, ja też nie.
Śmiejemy się.
Tęskniłem za Edenem. To znaczy: niby cały czas byliśmy razem, byliśmy raczej bezpieczni. Ale brakowało mi tego kontaktu, zamiast zbliżyć się do siebie raczej się oddalaliśmy. Cieszę się, że w końcu będziemy mieć trochę czasu na braterskie sprawy.
***
Śmiejemy się gdy kolejka ponownie rusza. To trochę nasza wina, że (znowu) w ciągu kilku sekund wyciąg musiał stanąć. Eden chwyta mocniej swoje kijki.
-Nawet jeszcze nie zdążyliśmy wjechać na górę a ty już się wywaliłeś- mój mały braciszek kręci głową.
-Było ślisko. Ja przynajmniej potrafię zapanować nad moimi kijkami.
Śmiejemy się cała drogę na górę. Gdy nadszedł czas by wysiadać przesuwamy się delikatnie na koniec kanapy. No, ja się przesuwam delikatnie. Eden poszedł na całość i... I spadł.
Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Eden krzyknął i po chwili wylądował na ziemi. Zrobił fikołka i jego narty powoli zaczęły jechać na dół. Chwiejnie stanął na nogach ale nie na długo. Nabrał prędkości i zaczął wymachiwać rękoma próbując się zatrzymać. Nie dawało to jednak efektów więc się przewrócił. Przez chwilę leżał na śniegu. Po chwili jęknął i coś do mnie krzyknął.
Podbiegła do niego ekipa ratunkowa i zabrała go na dół. A ja wciąż nie byłem pewien, czy się śmiać, czy nie.
***
Okazało się, że Eden najadł się trochę śniegu, zarobił kilka siniaków i otarć, potłukł żebra i złamał nogę. Chyba zdecydowanie powinien płakać.
Do szpitala przyjechali Adam, współlokator Edena, oraz Sam, jego dziewczyna (?!). Przez chwilę siedzieliśmy wszyscy razem u Edena ale razem z Adamem poszliśmy po kawę. Kiedy wróciliśmy ich już nie było.

Nie mogę uwierzyć, że Eden uciekł z Sam. No może zrozumiałbym gdyby nie fakt, że ledwo potrafi chodzić, ma gorączkę a każdy oddech sprawia mu ogromny ból.
Policja już ich szuka więc jedyne co mogę zrobić, to chodzić w kółko po poczekalni. W pomieszczeniu jest ze mną Adam, współlokator Edena.
-Hej, Daniel!- Krzyknął gdy po raz tysięczny przechodziłem koło niego. Zatrzymałem się, zacisnąłem dłonie w pięści i spojrzałem na niego ze złością.-Wyluzuj.
-Wyluzuj?
-Nic mu nie będzie. Jest z Sam. Przecież go nie zabije.
-Kilka godzin temu Eden był jeszcze na stole operacyjnym…
-Ale teraz jest już dobrze i będzie tylko lepiej.
Siadam ze złością na krześle.
-Eden jest nastolatkiem i jest zakochany. Zakochany po uszy.
-No i?
-To jego pierwsza miłość. Pamiętasz, jak to jest? Motylki w brzuchu, świat sto razy lepszy, całe zło wydaje się być przytłumione przez tą osobę. Liczycie się tylko wy, wszystko inne przestaje istnieć. Daj mu trochę czasu, życie go nauczy. Pewnie sam pamiętasz.
-Pamiętam co?
-Kiedy byłeś w jego wieku i spotkałeś taką dziewczynę.
-Jakoś nie bardzo. Powinienem?
Adam otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć ale tylko mamrocze coś pod nosem i już się nie odzywa. A ja, chociaż bardzo nie chcę, zapadam w sen.

W śnie jestem z powrotem w Republice. Chodzę po ulicach Lake z Tess i jakąś dziewczyną. Po chwili scena się zmienia. Tess śpi a ja siedzę z nią w jakimś ciemnym zaułku. Piłuję paznokcie nożem. Gdy kończę ściągam czapkę i przeczesuję moje wciąż długie włosy.
-Chcesz łyka?-Pytam ją podając jej butelkę
-No, poczęstuję się jeśli ty też się napijesz- odpowiada.- Nie możemy pozwolić, by łupy poszły na marnie, no nie?
Uśmiecham się i wbijam nóż w korek. Pociągam go i upijam łyka. Ocieram usta i podaję jej butelkę
-Doskonale- mówię.- Twoja kolej.
Bierze butelkę i upija nieco. Pijemy tak przez jakiś czas aż uznaję, że jesteśmy bliscy utraty kontroli. Wbijam korek z powrotem na jego miejsce.
-Powiedz mi, po co ci tyle pieniędzy?- Pyta po chwili.
-Serio pytasz?- Wybucham śmiechem.-Czy każdy człowiek nie chce mieć więcej i więcej? Czy istnieje w ogóle coś takiego jak wystarczająca ilość pieniędzy?
-Lubisz odpowiadać pytaniem na pytania, co?
Śmieję się jednak po chwili uderza we mnie rzeczywistość i odpowiadam:
-Pieniądze to najważniejsza rzecz na świecie, sama wiesz. Jestem przekonany, że za pieniądze można kupić szczęście i gdzieś mam to co inni twierdzą na ten temat. Pieniądze przyniosą ci ulgę, poprawią twój status, sprowadzą przyjaciół, dadzą poczucie bezpieczeństwa… Wszystko można mieć za pieniądze.
-Wygląda mi na to, że ty akurat bardzo się śpieszysz, żeby się wzbogacić?
Spoglądam na nią z rozbawieniem.
-A czemu nie? Przypuszczalnie mieszkasz na ulicy równie długo jak ja. Powinnaś chyba dobrze to rozumieć, nie?
-No chyba tak- odpowiada spuszczając wzrok.
Przez chwile siedzimy w ciszy. Przyglądam się jej. Jest najpiękniejszą istotą na świecie.
-Nie wiem, czy ktoś ci to kiedyś mówi- zaczynam.- Jesteś bardzo ładna.
-Z ciebie też jest przystojniak- stwierdza.- O ile jeszcze o tym nie wiesz.
Na mojej twarzy gości szeroki uśmiech. Chociaż to tylko sen, czuję się bardzo rozluźniony i szczęśliwy jak nigdy.
-Och wiem o tym- odpowiadam jej.- Uwierz mi.
Dziewczyna się śmieje.
-Dziękuję za szczerość!- Mówi nie odrywając ode mnie wzroku.
Zanim zdążę się zorientować, moja rękę ląduje na jej policzku. Przyciągam ją do siebie i nagle się całujemy. Z początku całuję ją delikatnie a potem nie mogę się powstrzymać i idę na całość. Świat przestaje istnieć, wszystko się rozmazuje. Liczymy się tylko my i ta chwila.

Ale to tylko sen z którego zostałem wybudzony.
-Przepraszam, że budzę- odzywa się Adam.- A po twoim uśmiechu stwierdzam, że to był dosyć miły sen… Ale twój brat się znalazł.
Spoglądam na Edena i Sam. Trzymają się za ręce a za nimi stoi policjant.
-Panie Wing?- Odzywa się glina.- Znaleźliśmy pana brata i tą młodą damę na dachu szpitala. Żadne z nich raczej nie planowało się zabić.
Kiwam głową i dziękuję policjantowi.
-Daniel- zaczyna Eden ale mu przerywam.
-Dobra. Rozumiem. Wracaj do pokoju. Nie mamy o czym rozmawiać- odpowiadam i wychodzę z pomieszczenia.
Wchodzę na dach szpitala i siadam na jego krawędzi. Pozwalam moim nogom zwisać swobodnie. Przyglądam się gwiazdom bawiąc się pierścionkiem z spinaczy biurowych.

Oddycham cicho i wpatruję się w niebo, myśląc o kimś kto powinien tu być ze mną. W spokoju czekam na wschód słońca. Na nowy dzień. Nowe 24 godziny. Nowe możliwości.

Rozdział 19

-Cześć kociaku- słyszę zaraz po obudzeniu.
Chwila. Próbuję przypomnieć sobie wszystko. Pamiętam las. Sernika. I chyba zemdlałem, bo taśma kończy mi się zaraz po tym jak zostałem postrzelony.
Nie muszę się wysilać, żeby stwierdzić, że jestem w szpitalu. Nie wiem jak długo. Przy moim łóżku siedzi wysoka blondynka o ostrych rysach. Ma duże, zielone oczy, ozdobione gęstymi rzęsami. Zdecydowanie jest ładna.
-Co ja...- Zaczynam.- Gdzie jest mój brat?
-Oh, gdy lekarze dwa tygodnie temu stwierdzili, że twój stan jest stabilny wrócił do szkoły. Obecnie jest na lekcjach ale poprosił mojego brata, żebym tutaj wpadała skoro mam wolne.
-Spałem przez dwa tygodnie?- Pytam z niedowierzaniem.
-Właściwie- uśmiecha się a w jej oku pojawia się łobuzerski błysk- to prawie miesiąc. Pierwszy tydzień spędziłeś na OIOMie, podczas drugiego byłeś wieziony z jednej sali operacyjnej na drugą... No i w końcu jakoś się ustabilizowałeś. Ale... To chyba nie jest twój rekord... Mam racje śpiąca królewno?
-Z tego co wiem wcześniej byłem ponad pół roku więc... Tia. Jak masz na imię?
-Katherine Chloe Mircal Vey. Ale możesz mi mówić Kate.
Przyglądam jej się. Ma znajomą twarz.
-Nie jesteś czasem modelką?
-Uważasz, że się nadaję?
Spoglądam na jej długie nogi i zgrabne ciało.
-Może- odpowiadam.
-Tak czy nie?
-Zdecydowanie tak, skarbie.
-A więc- odpowiedziała prostując się i odrzucając kosmyki włosów do tyłu.- Tak, jestem modelką.
Kate wyciąga telefon i dzwoni do Edena. Uśmiecha się do mnie i wychodzi. Po kilku minutach wraca z Edenem. Cóż, Kate jest naprawdę wysoka. Ma szpilki ale i bez nich byłaby wyższa od mojego młodszego brata który jest niższy tylko i kilka centymetrów ode mnie.
***
-Myślisz, że założysz sobie kartę stałego klienta?- Spytał Eden gdy zostaliśmy sami.
-Myślę nad tym. Jakim cudem jeszcze żyję?
-Chris pobiegł za tobą. Znalazł cię gdy się wykrwawiałeś. I znalazł też Sernika. Ogólnie rzecz biorąc, to było z tym wszystkim trochę zamieszania ale... Jest po wszystkim. Haker nie żyje. Koniec skrytobójców i innych śmiertelnych gierek. To koniec. Zostaliście oznaczeni Orderem Zorzy Polarnej i Wilka Południa. Anastasia pracuje w policji. Steve dostał stanowisko zarządzania jakąś tajną organizacją. Marek patroluje tereny poza ogrodzeniem. Chris pracuje w wojsku. Elizabeth wyjechała do Unii Europejskiej. Możesz robić co chcesz.
-Co chcę?
-Tak.
-Kiedy Kate ma najbliższy pokaz?
-Nie wiem. Chyba w sobotę. A co?
-Myślisz, że mógłbym być jej osobistym ochroniarzem?
-Czy ja wiem? Chyba cię lubi. Może się zgodzi.
***
Tak więc przez dwa następne lata jeździłem z nią na każdy jej pokaz. Dla ludzi byłem tylko jej ochroniarzem ale nasz związek był bardziej intymny. Nie było to nic poważnego. Kate próbowała uleczyć serce po narzeczony który zdradził ją z jej siostra a ja szukałem odskoczni od całego tego zła. Rozstaliśmy się w pokoju, właściwie jeszcze przez kilka tygodni po naszym rozstaniu jej towarzyszyłem.
Eden dostał kontrakt na pięć lat na budowę kompleksu sportowego oraz hotelu przy jeziorze. Przez ten czas prawdopodobnie wrócę do wojska. A potem? Może odwiedzę Tess. Może wrócę do  d o m u.


____________________

Krótki rozdział, ale chciałam przyśpieszyć akcję. Mamy pięć lat do powrotu Daniela do Republiki. Czyli około 7-8 rozdziałów według mojego planu. A jeśli znajdą się chętni na czytanie dalszych losów June i Daya (czyli po epilogu!!!! *fangirling*) to około 30-40 rozdziałów. Komentujcie! Udostępniajcie! To motywuje!
A co jest 28 września?! No co jest?! Jesteśmy małym fandomem, ale wielkim! Dzień republiki! Czyli trzecia rocznica odkąd nasza trylogia jest z nami! Świętujemy? Świętujemy! Będziecie mogli spodziewać się jakiś nowych editków, może jakiś mini filmik, #LegendFact... No i kilka nowych rozdziałów. Może nawet finałowy rozdział... (epilog "Patrioty"!!!!!!)

Rozdział 18

Gdy się budzę, słońce dopiero wschodzi. Pozostali są pogrążeni w głębszym lub lżejszym śnie. Wstaję cicho i wchodzę do lasu przy jeziorze.
Początkowo gdy już rozprostowałem nogi chcę zawrócić ale coś mi mówi, żeby iść dalej. Przechodzę obok starego drzewa a potem schodzę z ścieżki. Włóczę się po lesie przez chwilę i wracam na ścieżkę która skręca. Za zakrętem słyszę szum wody. Skręcam i dochodzę do wodospadu. Drogę na druga stronę przecina mi rzeka ale ścieżka prowadzi w dół rzeki jakby czekał na mnie most. I po kilku chwilach moim oczom ukazuje się most.
Rzeka w tym miejscu płynie bardzo spokojnie. Gałęzie drzew uginają się wokół niego tworząc zieloną kopułę. Do poręczy jest przypiętych wiele kłódek z inicjałami zakochanych par, a ci którzy nie mieli kłódki pomazali mazakiem poręcz. Na mości ktoś stoi. Nie jest to dziewczyna z mojego snu.
***
-Sernik- cedzę gdy staję naprzeciwko niego.
-Witaj Daniel- odpowiada spokojnie.
-Dlaczego?
-Dlaczego co?
-Dlaczego zabiłeś Alice? Willow? I tylu innych ludzi?
-Alice... Nie chciałem jej zabić. Ale jakoś tak wyszło. Gdy jeszcze grałem w tą gierkę ze skrytobójcami, miała nikomu nie mówić, że jest jednym z nich. Ale to powiedziała. Willow... Odkryła kim jestem i nie dała mi rozpocząć nowej rundy. Więc wywaliłem ją z gry.
-Dlaczego już się nie ukrywasz?
-Znudziło mi się to. Poza tym... Masz coś, co jest moje.
Moja ręka wędruje do klucza na szyki ale on tylko kręci głową.
-Podczas jednej z operacji przypadkiem wszczepiono ci coś, co chciałbym odzyskać.
-Co to jest?
-Nie powiem. Musisz tylko poddać się jednej małej operacji a raz na zawsze zostawię ciebie i kogo tam będziesz chciał.
-Nie. Masz mi powiedzieć co to jest.
Sernik wyciąga broń. Cholera.
-Mogę cię zabić. Wciąż będzie działać. Będzie uszkodzone ale będzie działać.
-To zabij. Proszę. Strzelaj. Nie mam nic do stracenia. Eden jest z Tess, świetnie sobie radzą. Moi znajomi też sobie poradzą beze mnie. Naciśnij na spust.
I tak właśnie robi. Może jego cyborgi świetnie strzelają, ale nie on. Ręka mu się chwieje. Kula ląduje przy moim obojczyku.
Upadam. Sernik pochyla się nade mną. Wykopuję mu broń z dłoni a potem uderzam jego głową w most. Okładam go przez chwilę. Gdy na sekundę próbuję zaczerpnąć oddechu, on wykorzystuje okazję i podciąga mnie do góry a następnie z całej siły ciska mną o most.
Przez chwilę się bijemy aż dociera do mnie, że właściwie tylko ja biję. Spoglądam na Sernika. Nie rusza się. Sprawdzam puls. Nie oddycha. Zdecydowanie nie żyje.
Spoglądam na swoje dłonie. Są całe we krwi. Nie mojej- krwi Sernika. Zabiłem go.
Próbuje wytrzeć krew ale nie mogę. Wycieram mocniej ale tak już chyba musi być- już zawsze będę mieć jego krew na dłoniach. Niektórzy ludzie zabijają z słusznych powodów.
Chyba.
Lecz zanim zacznę rozważać prawdziwość tej tezy świat zaczyna się robić czarny. Na moście jest też moja krew. Dotykam postrzelonego miejsca. Krew jest ciemna, tak ciemna, że nigdy nie uznałbym ją za krew. Cieknie po moim ciele zdecydowanie i pewnie. Nie przestaje.
Przypomina mi się to, co powiedziałem wcześniej.
Chciałbym mieć kogoś, dla kogo bym teraz umierał. Ktoś, w czyich ramionach mógłbym spokojnie umrzeć. Może ktoś taki jest. Wciąż jest ogromna luka w mojej pamięci.
Czy jest ktoś, kto mógłby teraz mnie do siebie przytulić i wrzeszczeć, że nie mogę umrzeć?
Chciałbym aby tak było.
Może tak jest.
Zanim świat robi się całkiem czarny i cichy pojawia się przede mną twarz, którą dobrze znam. Czy jest taka osoba?
Tak, jest.
-June Iparis- wymawiam jej imię.