Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

sierpnia 30, 2015

Rozdział 13

Gdy się budzę wszystko zdaje się zamazywać. Słyszę jakieś głosy i próbuję je dopasować do nazwisk ale w głowie mam totalny chaos. Gdy ponownie otwieram oczy zdaje mi się, że jestem na sali operacyjnej. Właściwie to bardziej wygląda jak laboratorium. Jakaś kobieta mówi do kogoś ale nie potrafię rozpoznać twarzy
-Zainstalowaliśmy program. Powinien działać- robi na chwilę pauzę.- Usunęliśmy również pamięć z ostatnich dni.
Druga osoba coś odpowiada ale nie potrafię zrozumieć co. Nagle czuję jak ktoś wbija mi igłę w szyję. Najpierw świat migotać a potem robi się coraz czarniejszy i czarniejszy aż w końcu zasypiam.
Gdy tym razem się budzę jestem w szpitalu. Pielęgniarka podchodzi i majstruje coś przy mojej kroplówce. Gdy zauważa, że się obudziłem pyta:
-Jak się czujesz?
Zastanawiam się nad odpowiedzią aż w końcu po prostu wzruszam ramionami.
-Co się stało?- Pytam.
-Zaraz kogoś zawołam- mówi i wychodzi z mojego pokoju. Po chwili wraca z Sernikiem.
-Co cię nie zabije... To cię wzmocni- mówi Sernik na mój widok.
-Co się stało?- Pytam.
-Cała cukiernia... Każde nasze pomieszczenie... Przestało istnieć.
-Dlaczego?
-Była u nas taka jedna Iparis. Ponoć chciała przeprowadzić inspekcję magazynu. Prawdopodobnie uruchomiła jakąś bombę czy coś.
-Dlaczego miałaby to robić?
-Mamy podejrzenia... Że to ona wprowadziła wirus do systemu. To wasze nowe zadanie. Przekażemy wam nazwiska osób z którymi współpracowała, macie się ich pozbyć.
-A Iparis?
-Jest w Republice. Powiadomiliśmy już Elektora, pewnie już idzie na egzekucję.
Kiwam głową. Zasłużyła na to.
***
Pięć dni później  razem z Alice, Anastasią, Elizabeth, Chistopherem, Markiem i Stevem spotykamy się w moim apartamencie. Gdy zamykam za nimi drzwi dociera do mnie, że kogoś brakuje.
-A gdzie Willow?- Pytam.
-Jest na rehabilitacji- oznajmia Anastasia.- To znaczy: powinna być, ale kilka dni temu poleciała w góry do jakiegoś hotelu na spa, maseczki, masażyki, czytanie magazynów i flirtowanie z recepcjonistą. Próbowałam się do niej dodzwonić ale nie odpowiada. Albo nie ma zasięgu albo jest... zajęta.
Gdy wszyscy zajmują miejsca w salonie Alice wstaje i mówi:
-Jak wiemy Iparis wysadziła naszą tajną organizację. Władze Republiki już pewnie zrobiły co należy i teraz sprzątają jej wnętrzności z ściany. Nasza misja- tu robi pauzę i spogląda po naszych twarzach- to pozbycie się kilku jej pomocników. Potem wirus prawdopodobnie usunie się z systemu. Dostaliście już wiadomości kogo macie się pozbyć?- Pyta i wyciąga laptopa.
-Joshep McMillan- mówi Anastasia. Alice szuka jego imienia w Internecie.
-Jest dentystą. Jego zakład mieści się w Ross City na placu Montgomerego.
-Maggie Rivers- oznajmia Christopher.
-Dziennikarka dla portalu rosscity.com. Jej siedzibą jest pokój numer 211 w wieżowcu Caracarova.
-Annabeth Nesbo- mówi Marek.
-Jest instruktorką tańca. Jej studio mieści się w starej hali targowej za miastem.
-Tyler Smith- odzywa się Steve.
-Jest nauczycielem muzyki w liceum numer 14 w Ross City.
-Rick Valdez- mówi Elizabeth.
-Rick to kamerzysta dla Ross City News- milknie na chwilę.- Ja dostałam Nicka O'briena. Jest sprzedawcą w jednym z marketów na Missisiphy Avenue.
Wszyscy spoglądają na mnie wyczekująco. Nie chcę powiedzieć im, kogo dostałem. Miałem nadzieję, że o mnie zapomną.
-Daniel?
Biorę głęboki oddech.
-Prezydent Ikari- mówię w końcu.
***
Gdy tylko to wypada z moich ust następuje cisza która trwa, trwa, trwa, trwa i trwa...
-Jesteś pewien, że...- zaczyna Elizabeth.
-Tak. Jestem pewien.
-Ale... Dlaczego?- Odzywa się Alice.
-Chyba współpracował z Iparis- mówię.
-CHYBA?
Alice wystukuje coś na swoim laptopie. Po chwili klnie od nosem.
-Czy informacja o tym, że zostałeś rozstrzelany powinna być w Internecie?- Pyta ostro.
-Chyba tak- odpowiada Marek.
-W takim razie Iparis albo nie została rozstrzelana albo w Internecie tego nie ma.
-No...- odzywa się Anastasia.- Nie wszystko musi być w Internecie.
-Jak wytłumaczysz mi, że dokładnie 8 godzin temu zostało zrobione to zdjęcie?- Pyta i pokazuje nam ekran.
Elektor całuje się z Iparis w jakieś kawiarni. Iparis nie wygląda na osobą w którą naładowano tony ołowiu.
-Nie została zamordowana?- Pytam.
-Chyba nie- odpowiada Alice.- O! Elektor dodał nowe zdjęcie kilka sekund temu...
Razem z Iparis jest na wycieczce rowerowej. To nie wygląda jak edytowane zdjęcie.
-Wygląda na to, że Iparis żyje i ma się dobrze- mówi Chris i wzdycha z rezygnacją.
-Ale to nie zmienia faktu, że wciąż może być hakerem- mówię po chwili.
-To zmienia wszystko, Daniel. Odpuść jej, nic z tym nie ma wspólnego- mówi Alice gorzko.- Wracamy do punku wyjścia. Kim jest ten cholerny haker.
***
Siedzimy już dwie godziny i pijemy piwo gdy do apartamentu wchodzi Eden.
-O cześć- wita się a po chwili wyciąga coś z swojej torby.- Dostarczono mi to dzisiaj rano. Jest zaadresowana do ciebie- podaje mi małą paczuszkę i znika w swoim pokoju.
Wracam do salonu, siadam na kanapie i wolno zaczynam ją rozpakowywać. W środku jest kartka papieru i klucz.
Ludzie od tysięcy lat chowają swoje sekrety "pod kluczem". Jak masz klucz jedyne co musisz znaleźć to zamek. A potem prawda wyjdzie na jaw.

Przyglądam się kluczowi. Zwykły metalowy kluczyk. Z dziurką na środku. Nie, to nie jest dziurka. To szkło. Podaję klucz i kartkę innym a na ich twarzach maluje się zdziwienie. W końcu klucz ląduje z powrotem u mnie. Zapada cisza. Nagle Alice się zrywa i prosi mnie abym podał jej ten klucz.
-Kiedyś już go widziałam- mówi zamyślonym tonem.- Jakieś dwa lata temu?
-Gdzie go widziałaś?- Pyta Steve.
-Nie wiem... Naprawdę. Jestem pewna, że go widziałam ale nie wiem gdzie.
Siedzimy do północy i snujemy milion teorii na temat tego klucza. W końcu wszyscy jesteśmy już trochę pijani i zaczynamy przysypiać na mojej kanapie i na moich fotelach. Jednak tuż przed snem Alice mówi coś co wydaje się być absurdalne:
-A może Sernik nami manipuluje, może to on jest hakerem...
Ale nie jest. Następnego dnia budzimy się z kacem i odkrywamy, że Alice znikła. Została tylko kartka:
Wiedziała za dużo.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że nikt z nas nie pamiętał co powiedziała zanim odpłynęliśmy. .


sierpnia 28, 2015

Rozdział 12

Usiedliśmy na kanapie przed telewizorem. Alice załączyła film.
-No nie- sprzeciwiła się Anastasia gdy wyświetlił się tytuł filmu. Upadek Nieba. - Tak chcesz znaleźć moją siostrę? Genialny plan.
Alice rzuciła w nią popcornem i kazała się przymknąć. Film okazał się naprawdę nudny. Przez cały seans walczyłem aby nie zasnąć gdy nagle Alice zatrzymała film.
-Okej- wyciągnęła kalendarz z pokoju Willow.- Spójrzcie na twarz dziewczynki na ekranie- spojrzeliśmy na ekran. Dziewczynka miała ciemne włosy i brązowe oczy.- A teraz na kalendarz.
To nie była ta sama postać. Miała ciemne, długie włosy i piwne oczy. Idealnie białe zęby, była trochę blada- dziewczynka z filmu miała znacznie ciemniejszą karnacje.
-Czyli...- Zaczął Chris.- Haker jest dziewczyną?
-Nie, idioto. Spójrzcie na mnie.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią pytająco. I jak na zawołanie nagle do nas wszystkich coś dotarło.
-To ty jesteś na tym kalendarzu!- Wrzasnęła Elizabeth.
-...A niebo jest niebieskie.
Zapadła cisza. W końcu odezwała się Anastasia.
-To metafora. Haker to szatan. Tą dziewczynką jesteś... ty. Dlaczego? Chce cię uczynić skrytobójcą?
-Właściwie- Alice nerwowo zaczęła gnieść skrawek koszulki.- To już to zrobił.
-Co- powiedział z śmiertelną powagą Steve.
Nagle ktoś zapukał do drzwi i do pokoju wszedł Sernik.
-Mamy gościa- powiedział.
Zaprowadził nas do jadalni. Przy jednym ze stołów siedziała dziewczyna w moim wieku. Miała ciemne, długie włosy związane w kucyk. Miała brązowe oczy. Nie, nie były do końca brązowe. Złote? Mieszała herbatę ale na nasz widok wstała. Przyjrzała się nam. Jej spojrzenie zatrzymało się na chwilę na mnie. Wpatrywałem się w jej oczy i miałem wrażenie, że kiedyś już ją widziałem. Szybko odwróciła wzrok z powrotem na Sernika.
-Miło mi pana poznać, oficerze Evernoon- uścisnęła rękę Sernikowi.
-I nawzajem, agentko Iparis. Co cię do nas sprowadza?
-Właściwie chciałam z nimi porozmawiać- wskazała na nas.- Na osobności...
-Ależ jestem pewien, że o cokolwiek chodzi możesz powiedzieć to przy mnie.
-Naprawdę bym chciała... Dziesięć sekund...
-Mów przy mnie. Chyba, że masz coś do ukrycia.
-Oczywiście, że nie. Prawda zawsze wychodzi na jaw, co?- Powiedziała zbyt ostro. Zapadło milczenie. Sernik wyglądał jakby chciał ją uderzyć. Do dziewczyny nagle dotarło co zrobiła.
-Bardzo pana przepraszam. Nie chciałam tak z tym wyskoczyć. Jestem trochę zmęczona podróżą i... sam pan rozumie- wzięła głęboki oddech.- Podobno macie kilka niezarejestrowanych karabinów XM- 624. Po prostu... Elektor obawia się następnego konfliktu.
-To musi być pomyłka. Wszystko co tu się odbywa jest całkiem legalne.
-Mam jednak nakaz przeszukania waszego magazynu. I pokoi. Pozostałe pomieszczenia zostały sprawdzone już przez moich ludzi.
-Sprawdzaliście moje pomieszczenia bez mojej wiedzy?
-Nakaz to nakaz. Przejdziemy do magazynu? Niech pan mi nie każe myśleć, że coś pan tam ukrywa.
Sernik zaczął iść w stronę magazynu. Za sernikiem ruszyła Iparis. Szliśmy w odstępie metra od Iparis.
-Co ona tu robi?
-Nielegalna broń?
-Sernik jej nienawidzi.
Sernik stanął przez metalowymi drzwiami i wpisał kod. Kątem oka dostrzegłem, że June cały czas mu się przygląda a jedną dłoń trzyma blisko kieszeni. Jest gotowa użyć broni.
Wchodzimy do magazynu. Nigdy tu nie byłem i muszę przyznać, że widok jest zdumiewający. Można by w to uzbroić cała armię a nie mała, tajną organizację.
June zaczęła przeszukiwać pomieszczenie. Nie byłem pewien, czy nielegalna broń to to, czego szuka. Obserwowałem każdy jej ruch. Gdy doszła do mundurów nagle się zatrzymała. Spojrzała na Sernika, który oglądał jakiś stary rewolwer. Delikatnie odsunęła jeden z mundurów za którym... Znajdował się sejf. Iparis ułożyła szybko wszystko tak jak było wcześniej. I poszła w stronę drzwi
-Czystko. Teraz pokoje- powiedziała całkiem spokojnym głosem.
Iparis sprawdziła nasze pokoje bez większego entuzjazmu, nawet nie sprawdziła ich dokładnie bo gdyby tak było odkryła by cały alkohol. Gdy tylko to zrobiła przeprosiła Sernika za oskarżenia i poszła w stronę wyjścia.
***
Nie spałem w nocy. Wymknąłem się i chodziłem po korytarzu obok magazynu. Miałem wrażenie, że ona tu wróci. Około trzeciej w nocy usłyszałem kroki. Schowałem się za zakrętem. Do drzwi podeszła Iparis i zaczęła wpisywać kod. Wyszedłem z ukrycia i wycelowałem w nią broń. Dziewczyna zamarła i wolno odwróciła się w moją stronę.
-Zdziwisz się- powiedziała wolno- ale to nie ja jestem twoim wrogiem.
-Nie jesteś tu z inspekcją. Co tak naprawdę tu robisz?
-Tu są kamery- powiedziała beznamiętnie.
Zacząłem się rozglądać za kamerami, których oczywiście nie było bo Iparis mnie wrobiła. Wszedłem za nią do magazynu. Kierowała się do tego sejfu.
-Co ty do cholery robisz?!- Krzyknąłem za nią ale ona już stała przy sejfie.
-Próbuję rozgryźć kod. Nikt z was nigdy na to nie wpadł?
-Na co?
-Taki drogi, najnowszy sprzęt. I takie stare, mundury które mają z dwadzieścia lat podczas gdy na rynku można kupić o wiele nowsze modele.
-Masz na myśli... One są tu tylko po to by kryć sejf?
Iparis potwierdziła i zaczęła rozglądać się za czymś po magazynie. Podszedłem do sejfu. Chciałem spróbować jakieś pierwsze lepsze cyfry ale usłyszałem krzyk Iparis
-NIE! WYLECISZ W POWIETRZE JAK WPISZESZ ZŁY KOD!
Dlatego szybko się odsunąłem od sejfu i w milczeniu czekałem, aż ona coś wymyśli. I wymyśliła.
Podeszła do sejfu i powiedziała:
-Módl się, Day, żebym miała racje inaczej zwiedzimy inne planety.
Zaśmiałem się.
-Od wieków nie słyszałem, aby ktoś mówił na mnie Day.
-Powiedziałam Daniel, nie Day.
-Day.
-Daniel.
-Day.
-Rozpraszasz mnie- mówi.
-Naprawdę?- Pytam zbyt entuzjastycznie.
Iparis nie odpowiada  ale widzę jak jej policzki się rumienią. Wpisuje kod.
2-1-1-5
Przez chwilę boję się, że zaraz wylecimy w powietrze ale potem rozlega się ciche kliknięcie i sejf zostaje otwarty.
-Skąd wiedziałaś?- Pytam.
-Wtedy się zaczęło. Thomas  Evernoon został zamordowany, zabójca do dzisiaj nie został znaleziony. Chociaż... Sernik, tak?, uważa inaczej.
-Thomas został zamordowany przez terrorystów.
-Nie przez terrorystów tylko przez Willow Diane Moore.
-Kłamiesz- mówię bez zastanowienia.
-Nie. Ci terroryści i tajni szpiedzy to tylko przykrywka. Byli razem na patrolu. Rozdzielili się. Thomas chciał przytulić Willow od tyłu niespodziewanie. Ona się wystraszyła i strzeliła. Było za późno. Thomas umarł w jej ramionach... Włamałam się do jej e-pamiętnika... Pisała, że nie wybaczy sobie do końca życia. Thomas mówił jej, że jej przebacza, że ją kocha i, że kiedyś się spotkają. Powiedział, jej, że miłość boli. I takie bzdury.
-Bzdury? Myślałem, że dziewczyny chcą by ich kochankowie wykrwawiali się w ich ramionach. Bo to jest... romantyczne?
-To nie jest romantyczne Day- mówi i kręci głową.- Romantyczne jest zestarzenie się razem.
Przez chwilę wpatruje się w moje oczy a ja wpatruję się w jej. Właściwie to nie przez chwilę tylko przez całą wieczność. I przysięgam, że naprawdę byłaby to cała wieczność gdyby nie fakt, że chyba słyszałem kroki na korytarzu
-To co jest w tym sejfie, June?- Pytam.
Iparis otworzyła drzwi.
-Klucz- mówi i ogląda go z bliska.
-Skoro Thomas był synem Sernika a Willow go zabiła... Dlaczego udawał, że wszystko jest okay?
-Bo Willow była eksperymentem. Włamał się do jej systemu i sterował nią. Gdy mu się udało, zaczął atakować innych ludzi. Alice Anderson, chyba się znacie?
Kiwam głową. Janus to Sernik.
-Gdzie mamy szukać Willow, geniuszu?
-Tam gdzie ludzie idą po śmierci. Willow została sparaliżowana, pozbył się jej jak zepsutej zabawki. Przykro mi.
Uśmiecham się smutno.
-To nie twoja wina- mówię i prawie się całujemy. PRAWIE bo do magazynu wpadają żołnierze. Chowamy się za skrzynią z nabojami.
-Nie będą tu strzelać bo wszystko eksploduje- szepcze June.-Jednak warto zaryzykować.
Bierze do ręki jeden z naboi i zanim zdążę ją powstrzymać rzuca nim w sejf. Nabój wystukuje jakiś bezsensowny kod. Biorę ją za rękę i najszybciej jak mogę wybiegam zza skrzyń i biegnę do wyjścia. Przekraczamy próg magazynu gdy wszystko za nami wybucha i rozpoczyna się wycie syren. Biegniemy do wyjścia. A gdy jesteśmy już na ulicy biegniemy przez jakiś kilometr aż zatrzymujemy się na końcu jakieś ulicy. June opiera się o ścianę i bierze kilka głębokich wdechów.
-Wysadziłaś tajną organizację... Wiesz jak bardzo się starałem? Wiele dla niej poświęciłem a nagle zjawiasz się ty i BOM.
-Mogłeś mnie zabić. Miałeś w ręku broń, mogłeś strzelić i byłoby po problemie. Zostałbyś pewnie uznany za bohatera. Czemu tego nie zrobiłeś?
Otwieram usta ale po chwili je zamykam. Nie wiem czemu tego nie zrobiłem.
-June...- Zaczynam wolno.
-Skąd znasz moje imię?- Pyta. To samo pytanie mógłbym sam sobie zadać. Skąd znam jej imię?
-Nie wiem. Po prostu je znam. Muszę cię skądś kojarzyć.
June patrzy na mnie swoimi hipnotyzującymi oczami. W jej oczach odbijają się bladnące gwiazdy.
-Chodź. Chcę ci coś pokazać- mówię i łapię ją za rękę.
***
Jedziemy windą na dach wieżowca Carcarova. Gdy docieramy na miejsce słońce akurat szykuje się do wschodu. June podchodzi do barierki i opiera się o nią. Gdy jej dłonie dotykają metalu słyszę metal obijający się o metal. Spoglądam na jej dłoń na której jest pierścionek ze spinaczy biurowych. Łapię ją za rękę i przyglądam się pierścionkowi. June przygląda mi się a pojedyncza łza spływa po jej policzku. Ocieram ją kciukiem i spoglądam na June. I tym razem się całujemy. A ja czuję się... Pełny. Pełny wspomnień które mnie wcześniej opuściły. Gdy ponownie na nią spoglądam nie widzę już nieznajomej tylko June Iparis. Cudowne dziecko Republiki które złapało najsławniejszego przestępcę Republiki, doprowadziło żołnierzy do jego domu. Eden został królikiem doświadczalnym. A potem wyciągnęła mnie z więzienia. John poświęcił się dla mnie. Uciekliśmy do Kolonii. Gdy wszystko zaczęło się układać i wracało do porządku lekarze oznajmili mi, że zostało mi kilka miesięcy życia. Zerwałem z nią kontakt, bo nie chciałem jej ranić. Ale nie mogłem jej utrzymać na dystans. Gdy zostałem postrzelony wykrwawiałem się w jej ramionach a ona błagała, bym nie odchodził. Mówiła, że zrobi wszystko w zamian za życia dla mnie. I zrobiła. Ja dostałem nowe życia a ona pozwoliła mi żyć bez tylu wspomnień. Przede mną stoi najpiękniejsza kobieta na ziemi, June Iparis, kobieta dla której jestem gotów umrzeć. I...
...I rozlegają się strzały.

sierpnia 26, 2015

Rozdział 11

Nawet gdyby pozwolono nam spać, nikt by nie spał. Wszyscy ludzie w organizacji stali na nogach całą noc.
-Sprawdziliśmy wszystkie kamery. Żadna nic nie zarejestrowała.
-Sieć czysta.
-Brak identyfikatora Willow. Tak jakby został wykasowany z systemu.
-Wstrzymaliśmy wszelkie wyloty. Wysłaliśmy również odpowiednich ludzi do sprawdzenia pociągów, taksówek, metra i wypożyczalni samochodów.
-Nagłośnić sprawę w mediach?
Od tego wszystkiego rozbolała nas głowa. Siedzieliśmy w jadalni i wypijaliśmy jeden kubek kawy za drugim czekając aż ktoś łaskawie każe nam coś zrobić albo dostaniemy jakieś informacje.
Po kilku godzinach Sernik podszedł do nas:
-Dobra, dzieciaki. Wasza kolej. Pójdziecie do mieszkania Willow i je przeszukacie.
***
-Mówiłeś, że mieszkanie było całe w gruzach?- Spytała Elizabeth.
Staliśmy przed całkiem nowymi drzwiami do mieszkania Willow. Anastasia otworzyła drzwi i weszliśmy do środka.
-To na pewno to mieszkanie?- Spytałem. Było w idealnym stanie. Nowe, nowoczesne, kartony stały na podłodze i stole. Meble pachniały jeszcze sklepem.
-Tak! Przysięgam- Steve położył dłoń na swojej piersi.
-Ktoś tu wrócił i wszystko posprzątał- analizowała Alice.- Tylko dlaczego? Dlaczego ktoś zadał sobie aż tyle trudu? Steve, było tu coś jeszcze, jakaś poszlaka?
-Nic!
-MYŚL. Musi coś być. Zawsze jest jakiś błąd. Zawsze.
Zaczęliśmy przeszukiwać mieszkanie i kartony. Nic. Wszystko było w idealnym stanie. Kończyłem sprawdzać kuchnie gdy nagle Alice nas zawołała:
-Ludzie!- Zebraliśmy się wokół niej. Alice stała w pokoju Willow i patrzyła na kalendarz z jakiegoś filmu.- Który dzisiaj jest?
-Hm... 22 kwietnia- odpowiedział Marek.
Alice kiwnęła głową i wskazała palcem na kalendarz. Według kalendarza był dzisiaj 26 kwietnia.
-Willow nienawidziła tego filmu- powiedziała z oburzeniem Anastasia.
-Co to za film?
-"Upadek Nieba" z 2130.
-O czym on jest?
-Szatan przejmuje władze nad światem, życiem... Nad Bogiem. Jedyny ratunek w małej dziewczynce, która nie ma pojęcia o co chodzi, z plemienia Vazór która musi oddać się w całości szatanowi. Gdy to robi on zmusza ją do wielu rzeczy, zabija połowę ludzkości. Wszystkim się wydaje, że tak musi być, że ta dziewczynka to wybawienie. Kończy się na tym, że wojsko zabija dziewczynkę, odprawiają jakieś głupie rytuały i koniec. Najgorszy film roku. Alice... Alice?- Przerwała bo Alice zaczęła kręcić głową nie spuszczając z oczu daty.
-Po prostu to weźcie- rozkazała.- Wszystko sprawdzone? Wracamy do domu.
***
 Gdy wróciliśmy Alice zamknęła się w swoim pokoju i do nikogo się nie odzywała. Przekazaliśmy kalendarz Sernikowi ale on stwierdził, że powinniśmy go dać Alice, bo jej bardziej się przyda. Tak więc od dziesięciu minut stałem pod jej pokojem i zmuszałem się, żeby zapukać. W końcu się poddałem i miałem odejść gdy nagle drzwi się otworzyły:
-Mam świetny słuch a ty głośno oddychasz- mówi Alice.- Czego byś chciał?
-Mam ci to dać- mówię i przekazuję jej kalendarz.
-Dzięki- zatrzaskuje mi drzwi przed nosem.
***
-Może ktoś powinien z nią pogadać- sugeruje Christopher.
-Po prostu daj jej spokój- Elizabeth rzuca w niego żelkiem.
-Zachowuje się jak jakiś tchórz. To MOJA siostra została porwana- mówi Anastasia.
Nagle zadzwonił mój telefon. Tess. Zamknąłem się w moim pokoju i odebrałem.
-Dzięki Bogu ktoś normalny- mówię.
-Jakieś kłopoty?- Pyta Tess.
-Tak!- Niemal krzyczę.
-W tej tajnej organizacji?
Wiem, że to tajna organizacja. Ale Tess mogę zaufać. Mówię jej o wszystkim. Nie omijam nawet jednego szczegółu. Gdy kończę Tess przez chwilę milczy.
-Wow- mówi w końcu.
Słyszę pukanie do moich drzwi.
-Słuchaj muszę kończyć. Nikomu ani słowa?
-Nikomu ani słowa.
Rozłączam się. Do pokoju wchodzi Alice.
-Ruszaj się. Mamy plan.


Anden powiedział mi o kłopotkach Antarktydy. Gdy tylko wróciliśmy do domu poprosiłam Tess aby do mnie przyszła z kilkoma kubkami kawy. Gdy przyszła wyjaśniłam jej o co chodzi. Zadzwoniła do Daniela a ja przysłuchiwałam się całej rozmowie. Tess spojrzała na mnie z niepokojem gdy Daniel doszedł do części w której mówi o jego relacji z Willow. Ale tylko się uśmiechnęłam. Dobrze, że jest szczęśliwy. Gdy się rozłączył Tess spojrzała na mnie.
-Co chcesz zrobić?
-Janus idzie siedzieć- mówię. Wyciągam laptopa, notatnik i długopis. Upijam łyk kawy i biorę głęboki wdech. Janus wie, że Tess wie. dzwonię do Andena i proszę go o jakąś ochronę dla Tess, w razie czego. Gdy pyta o powód zmyślam coś o jakimś chłopaku który chce się z nią umówić i nie daje jej spokoju.
Ale Janus nie wie, że ja wiem. Upijam kolejny łyk kawy i załączam laptopa. Patrzę na zegarek. 21:50. Rano będę wiedziała kim Janus jest a może nawet uda mi się go namierzyć.

sierpnia 25, 2015

Rozdział 10

Miesiąc później wypisano mnie ze szpitala. Dostałem miesięczny urlop. Wróciłem więc do naszego starego apartamentu. Willow wciąż tkwiła w śpiączce, ale jej stan stał się już bardziej stabilny. Był sobotni wieczór gdy Alice mnie odwiedziła.
-Cześć- przywitałem się i wpuściłem ją do środka.- Chcesz coś do picia?
-Dlaczego ludzie zawsze pytają się, czy ktoś chce coś do picia? Dlaczego nie, czy chcesz coś do jedzenia?- Uniosła brew i usiadła na kanapie.- Woda wystarczy.
-Chcesz coś do jedzenia?- Spytałem nalewając jej wody do szklanki.
-Nie, po prostu chciałam się podzielić z tobą moją teorią.
Usiadłem naprzeciwko niej i podałem jej szklankę. Alice upiła trochę.
-Jak sprawy w cukierni?- Spytałem.
-Haker padł. Zero działań z jego strony w sieci. Sama też nie dostałam żadnej wiadomości. Jakby dał sobie spokój.
-Chyba, że to cisza przed burzą.
-Oby nie...- Zamyśliła się na chwilę.- Jak ten cyborg go nazwał?
-Janu...
-Janu..?
-Janu.
-Janu...?
-JEZUS MARIA. Powiedział: JANU. Nic więcej.
-A potem bum?
-Bum.
-Janu to pewnie tylko część imienia. Masz komputer?- Pyta.
Wstaję i idę do mojej sypialni z której wyciągam laptopa. Załączam go i podaję Alice.
-Masz dostęp do Internetu?- Pyta i klika na ikonkę przeglądarki.
-Mam.
-Świetnie.
Gdy strona główna już się załadowała Alice wpisuje w wyszukiwarkę JANU.
-Jan, Janus, Janus SA, Janu SA, Janus Capital Group, Janu imię zwierzaka z Azji, Janu ród w Indiach, Janu czeskie nazwisko- Alice przebiegła wzrokiem po pierwszej stronie.
-To chyba nigdzie nie prowadzi.
-Przeciwnie. To Janu albo Janus. Ale dłuższa nazwa. Albo skrót.
-Czyli wiemy tyle co wcześniej.
-Zamknij się.
***
Tydzień później Willow obudziła się ze śpiączki. Tak jak podejrzewali, została sparaliżowana od pasa w dół. Trzy tygodnie później została wypisana ze szpitala.
W międzyczasie wróciliśmy już do swoich zajęć. Siedzieliśmy i jedliśmy obiad gdy na jadalnie wszedł Łysy Sernik. Wstaliśmy.
-Chodźcie za mną- polecił. Poszliśmy za nim. Sernik zaprowadził nas do ogromnej auli. Zajęliśmy miejsca z przodu. Po chwili na wózku wjeżdża Willow. Zatrzymuje się obok nas i się uśmiecha.
-Przynajmniej żyję, nie?- Mówi swoim słodkim głosem. Wszyscy się śmiejemy, choć niektórzy mają w oczach łzy. Przytulamy się do niej.
-Cisza- ucisza nas Sernik.
Gdy już wszyscy ucichli kontynuuje:
-Zazwyczaj używamy tej sali, gdy kończymy jakąś skomplikowaną sprawę. Albo gdy się poddajemy. Żegnamy bohaterów. Albo zdrajców. Lub gdy nowa grupa adeptów awansuje na wyższy poziom. Wiecie, gdy wszyscy są wystrojeni i pada masa tych głupich mówi po których wszyscy biją brawo i płaczą- robi pauzę.- Dzisiaj zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać się z Willow Dianą Moore. Willow była naszym słoneczkiem. Pamiętam gdy twój tata wziął ciebie i twoją siostrę tutaj do pracy gdy miałyście siedem lat. Tylko, że... Ty była TAJNA organizacja. A małe dzieci i pijani ludzie zawsze mówią prawdę. To był twój pierwszy dzień tutaj. To tutaj dorastałaś. Czasem twój tata brał cię na spotkania. Wtedy siedziałaś i rysowałaś po jego wykresach albo zadawałaś głupie pytania. Nie jestem pewien, czy mogę... Pamiętasz Thomasa? Na początku tylko go biłaś. Nienawidziłaś go. Miałaś wtedy... 12 lat a on 14? To była twoja pierwsza misja. Twoja pierwsza... Jego ostatnia. Gdy został postrzelony skopałaś tyłki pięciu starszym, większym i bardziej wyszkolonym gościom od ciebie. A potem rozgryzłaś siatkę szpiegowską i wsadziłaś ich do paki- spojrzałem na Willow. Z jej oczu leciały łzy ale się uśmiechała.- Nazwałaś go wtedy bohaterem, ale ty też nim jesteś. Zawsze byłaś. Mimo wszystko zawsze byłaś pełna życia. Pożegnanie się z tobą będzie bardzo, bardzo trudne- Sernik zszedł ze sceny i stanął przed Willow.- Order Zorzy Polarnej. Jedno z najwyższych odznaczeń.
***
Steve zaproponował, że odwiezie Willow do domu. Staliśmy przed cukiernią i się żegnaliśmy.
-Kim był Thomas?- Pytam.
-Moim pierwszym chłopakiem. No może nie do końca chłopakiem. Wiesz o co mi chodzi. Szczenięce sympatie.
-Gdzie teraz jest?
-Tam, gdzie ludzie trafiają po śmierci- uśmiecha się smutno.
-Przepraszam... Nie wiedziałem...- Willow mnie całuje. Na początku jestem trochę zdezorientowany ale w końcu tez ją całuję.
-Chyba będę za tobą tęsknić- wyznaje.
-Tak, ja chyba też- odpowiada.- Gdyby nie ty byłabym teraz zwęglona.
Śmieję się i patrzę jak Steve pomaga jej wsiąść do auta. Willow macha nam. Samochód odjeżdża i znika nam z oczu. Chwile później odzywa się mój telefon. Wiadomość od Willow.
Wiem kim jest Janus.
Ale samochód już odjeżdża. Próbuję do niej zadzwonić ale nie odbiera. Podchodzę do Alice i pokazuję jej wiadomość.
-Cholera- krzyczy Alice.- Dlaczego nie powiedziała nam wcześniej?
-Może nie wiedziała.
-Myślisz, że...Steve? Dzwoń do niego!
Wybrałem jego numer. Odebrał po dwóch sygnałach.
-Czy ty jesteś Janusem?
-Cooo...? Kim? To jakiś bóg Grecki? Bawimy się w teatrzyk? Co...- Typowy Steve.
-Jest z tobą Willow?
-Wysadziłem ją jakieś pięć minut temu. Stoję na światłach, będę za jakąś minutę. A co?
Alice wyrywa mi telefon z ręki.
-Masz po nią w tej chwili wracać i ją tu przywieźć.
***
Wszyscy siedzieliśmy jak na szpilkach w jadalni.
-Janus to rzymski bóg. Jest bogiem bram, wrót, początków i końców. Pomysły?- Pyta Alice.
Cisza.
Cisza.
Cisza.
Nagle do jadalni wpada Steve. Jest spocony, blady i wyraźnie czymś poruszony.
-Pojechałem tam. Wbiegłem do jej mieszkania. Całkowita demolka- tłumaczy.- Na podłodze była krew. I... To- Wyciąga coś z kieszeni.
Chusta którą Willow miała dzisiaj na głowie.




-Daniel Wing został oficjalnie wypisany ze szpitala- mówi spikerka jednej ze stacji telewizyjnych.- Ten to ma szczęście. Ile razy uznaliśmy go za martwego a on nagle się pojawiał i robił wielkie zamieszanie?
Wyłączyłam telewizor. Uśmiechnęłam się do pustego, czarnego ekranu. Cieszę się, że żyje.
Nagle zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pokazał się numer Andena.
-Anden?- Spytałam odbierając.
-Cześć, June- usłyszałam znajomy głos.- Chciałem się tylko upewnić, że dzisiaj aktualne.
-Tak. Gdzie idziemy?
-Chyba raczej gdzie lecimy.
-Gdzie lecimy?- Pytam i marszczę brwi.
-Ważne spotkanie z premierem Unii Europejskiej.
-Chwila, nasza RANDKA to spotkanie z premierem?- Staram się ukryć złość.
-Nie, nasza RANDKA to lot tam. Po przylocie mamy dla siebie godzinę w hotelu. Potem idziemy na spotkanie. Po spotkaniu możemy się przejść do jakieś restauracji bo mamy trzy godziny. Potem, jak sprawy dobrze się ułożą, lecimy do domu.
-A jeśli się nie ułożą?- Pytam ostro.
-To lecimy na kolejne spotkanie. Do Rosji.
-O której mam być na lotnisku?- Pytam chowając do szafy nową, szafirową sukienkę.
-Wyślę po ciebie kogoś za jakieś pół godziny.
-Okej. Pa.
-Pa. Kocham ci- nie daję mu dokończyć bo się rozłączam. Kiedyś istniały inne telefony. Chciałabym ich powrotu. Chciałabym cisnąć ze złością słuchawką. Zamiast tego biorę poduszkę i ciskam nią o ścianę. Przypadkiem zrzucam mój dyplom ukończenia studiów. Biorę głęboki wdech i liczę do stu.

sierpnia 24, 2015

Rozdział 9

Jest ciemno. Bardzo ciemno. Cisza. Całkowita cisza. Nie ma żadnych odgłosów, nie słyszę nawet bicia własnego serca. Nie mam w głowie żadnych myśli. I nagle dociera do mnie, że mam zamknięte oczy. Otwieram je. Stoję na dachu. Na skraju siedzi jakaś dziewczyna.
-Hej- mówię i siadam obok niej. Nie wiem dlaczego, ale przytulam ją do siebie.
-Hej- odpowiada i się uśmiecha. W jej oczach widzę siebie i odbijające się gwiazdy.
-Uśmiechaj się częściej, dobra? Pasuje ci uśmiech- mówię.
Dziewczyna uśmiecha się jeszcze szerzej a potem obydwoje się śmiejemy. Gdy śmiech ustaje, całuję ją. Całujemy się przez jakiś czas. Nagle sen się zmienia. Dziewczyna trzyma się mojej dłoni. Stoję na skraju dachu.
-Nie!- Wrzeszczę. Nie chcę jej puszczać ale to robię. A gdy już to zrobiłem chcę się odwrócić, nie chcę patrzeć jak jej piękne ciało roztrzaskuje się na milion kawałków. Ale nie mogę. A ona spada, spada, spada. Wydaje się być tuż przy mnie, wystarczy wyciągnąć rękę by ją dotknąć, ale gdy to robię, nie mogę jej jednak dosięgnąć.  Wrzeszczę i zamykam oczy.


Gdy ponownie otwieram oczy, leżę w szpitalu. Mam jeszcze trochę zamazany wzrok. Z tego co widzę pochyla się nade mną jakaś postać. Tess? Tess!
-Tess?- Spytam i próbuję podnieść moją głowę która nagle waży pół tony.
-O, cześć- mówi. Nie, to nie Tess.- Jestem Claudia.
Gdy świat wokół przestaje wirować dociera do mnie, że Claudia wygląda inaczej niż Tess.
-Co się stało?- Pytam.
-Jesteś szczęściarzem, Daniel. Masz tylko złamaną rękę i pęknięte parę żeber. No i się trochę przypiekłeś. Kilka zadrapań i paskudnych siniaków. Nie jest źle. Naprawdę, wyglądasz bosko w porównaniu z Willow- Claudia kręci głową.
-Co z Willow?- Pytam.
-Źle. Tragicznie. Nie umiera, ale jest tragicznie. Całkiem połamane żebra, pęknięcie czaszki, możliwy wstrząs mózgu. Jest w śpiączce. Ma poparzone dłonie ale chyba obejdzie się bez amputacji. Obecnie jest na sali operacyjnej bo ma krwotok wewnętrzny. Prawdopodobnie zostanie sparaliżowana.
Nie wiem co powiedzieć. Willow... Willow zawsze się śmiała. Nigdy nie widziałem by kiedykolwiek była smutna, chyba, że podczas oglądania jakiegoś filmu albo czytaniu książki. Czasem zachowywała się jak mała dziewczynka. Zdarzało jej się chodzić w podskokach. Była pełną życia osobą. Nie potrafię sobie wyobrazić jej na sali operacyjnej w tak tragicznym stanie. Więc pytam:
-Jak długo tu jestem?
-Tydzień. Pierwsze dwa dni były najgorsze potem twój stan się ustabilizował. Twój brat i jakaś dziewczyna próbowali cię odwiedzić. Zaraz do niego zadzwonię.
Claudia wyszła a ja zamknąłem oczy. Tydzień? Kto chciał mnie odwiedzić? Alice? Anastasia? Elizabeth? Tess...?
***
-NIENAWIDZĘ gdy jesteś w szpitalu!- Krzyknął Eden na przywitanie. Za nim do pokoju weszła... Tess!
-Fajnie was widzieć- mówię i uśmiecham się od ucha do ucha. Czochram Edenowi włosy i przytulam Tess. - Słyszałem, że chcieliście mnie odwiedzić już wcześniej.
-Ja dopiero godzinę temu przyleciałam- powiedziała Tess siadając na krześle obok mojego łóżka.
Unoszę brew. Dobra. Nieważne.
-Jak ci się żyje beze mnie w Republice?- Pytam.
-Jest całkiem fajnie. Jestem w szkole medycznej i mam praktyki w szpitalu wojskowym.
-Wojsko, tak?
-Mhm. Moja przyjaciółka, June, jest agentem a średnio ufa obcym lekarzom więc robię to głównie dla niej.
-Republika ma wysokie wymagania. Kimkolwiek jest June musi być naprawdę dobra.
-Jest najlepsza. A co u ciebie?
-Tak jak widzisz. Trochę boli ale ogólnie to chyba jestem tu szczęśliwy.
Tess uśmiecha się i razem z Edenem wymieniają się spojrzeniami. Czy oni...?
-Hej, a może pójdziecie gdzieś dzisiaj?- Pytam.
Eden wygląda jakby miał zaprotestować ale Tess posyła mu ostre spojrzenie.
-Tak. Musimy pogadać o czymś.
Sekundę później odzywa się jej telefon. Tess odbiera
-June? Cześć. Tak, już jestem na miejscu. Tak, nie jest tak źle. Powinien z tego wyjść- Tess śmieje się na coś co powiedziała jej June.- A jak tam u ciebie?- Im dłużej June gada, tym Tess wydaje się bardziej zmartwiona. Zanim zaczyna jej odpowiadać zakrywa dłonią usta.- W łazience na najniższej półce, niebieskie opakowanie. Jak już jesteś u mnie to nie wychodź. Wyślę do ciebie kogoś. Spotkamy się za dwa dni, okay?
Tess się rozłącza a my patrzymy na nią pytająco z Edenem.
-June złapała jakiegoś wirusa po powrocie z misji w Afryce. Wiesz, June trochę mi cię przypomina. Jestem od niej młodsza ale to ja zawsze się nią opiekuję. Oboje zawsze wchodzicie w największe bagno.
***
Gdy Eden i Tess wychodzą próbuję wstać. Z każdym krokiem muszę przygryzać wargę aby nie wrzasnąć. Szukam pokoju Willow. Przez okno widzę doktora i pielęgniarkę rozmawiających nad śpiącą Willow. Nie wiedziałbym, że to Willow gdyby nie tabliczka na drzwiach. Jej długie włosy zostały zgolone, na głowie miała bandaż. Właściwie cała była w bandażach i gipsie. Z jej ciała wychodziło tysiąc rurek. Spojrzałem na jej twarz- nie uśmiechała się.
Nagle usłyszałem kroki na korytarzu. Odwróciłem się. Anastasia.
Włosy miała w totalnym nieładzie. Miała na sobie brudne i pogniecione ubrania. Nie było śladów makijażu. Miała spuchnięte, czerwone oczy. Była blada. W dłoniach niosła kawę.
-Kiedy ostatnio spałaś?- Pytam.
Anastasia podchodzi do szyby i wpatruje się w siostrę.
-Powiedz, że z tego wyjdzie. Musi wyjść- mówi drżącym głosem.
-Uda jej się. Jest silna, na pewno jej się uda- mówię próbując przekonać bardziej siebie niż ją.




Gdy tylko usłyszałam o tym wypadku wsiadłam w pierwszy samolot do Ross City. Na miejscu spotkałam się z młodszym bratem Daniela. Razem próbowaliśmy wejść do jego pokoju. Pielęgniarka za każdym razem nas wyrzucała, po piątej próbie postawiła przed drzwiami ochroniarza. W końcu Eden poszedł do domu. Zostałam i siedziałam w poczekalni. Chciałam zachować kamienną twarz, tak jak zawsze to robiłam. Ale nie umiałam. Łzy były coraz bliżej, warga mi drżała. Nie mogę go stracić. Nie ponownie. Ochroniarz mnie rozpoznał.
-Ty jesteś June Iparis?- Spytał.
-Tak- odpowiedziałam.
-Ten tam, to ten twój chłopak?
-Właściwie, to nie jesteśmy razem. Daniel... Nie pamięta nic z trzech lat które spędziliśmy razem, w tym mnie. Jestem dla niego obcą osobą.
-Dlaczego więc tu siedzisz, bliska płaczu, wiedząc, że on i tak nie ma pojęcia kim jesteś?
-Bo... Chyba go kocham.
Ochroniarz otwiera drzwi pokoju Daniela.
-Nie chyba, tylko na pewno- gestem zaprasza mnie do środka.- Masz pięć minut, Iparis.
Wchodzę do środka. Day... Daniel leży spokojnie na łóżku. Siadam na brzegu i spoglądam na jego twarz. Ściął włosy. Całuję go w czoło.
Spoglądam na jego dłoń. Wciąż nosi pierścionek. Chwytam go za rękę i mocno ściskam. Po moich policzkach skapują łzy. Płacz przeradza się w szloch. Delikatnie kładę się obok niego. Łapię się na tym, że Daniel zaraz się obudzi i mnie przytuli. Pocałuje mnie w czoło i powie, że mnie kocha. Że mi przebaczy.
-Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię mocniej niż cokolwiek. Jesteś moim światłem. Kocham cię, wybacz mi wszystko co kiedykolwiek zrobiłam. Nie zostawiaj mnie, okay? Żyj. Masz żyć. Wiem, że będziesz. To bardzo w twoim stylu, przeżywanie. Ale nie chcę żebyś przeżył. Chcę, żebyś żył. kocham cię. Będę cię kochać aż do śmierci. Jeśli potem coś jest, to będę cię kochać wtedy.
Do pokoju wchodzi ochroniarz.
-Iparis?- Pyta.
Wstaję i ściskam Daniela za rękę. Całuję go.
-Kocham cię- szepczę.
A potem odchodzę. Nie oglądam się za siebie, bo to złamałoby moje i tak złamane serce.
Kiedyś wszystko będzie dobrze.

sierpnia 23, 2015

Rozdział 8

Mój cały pierwszy rok wyglądał mniej więcej tak samo. Mógłbym powiedzieć, że był wręcz monotonny tylko, że nie było by to prawdą. Ciągle się coś działo, byłem czymś zaskakiwany.
Od poniedziałku do piątku wstawaliśmy jeszcze przed świtem. Biegaliśmy przez godzinę, wracaliśmy i jedliśmy śniadanie. Potem mieliśmy zajęcia z historii, strategii, informatyki, teoretyczne zajęcia o broni itp. Potem spędzaliśmy godzinę w magazynie z bronią lub na strzelnicy. Następnie była godzinna przerwa na lunch. Po lunchu mieliśmy trzy godziny treningu. Po treningu były krótkie, półgodzinne zbiórki z Sernikiem. Potem aż do kolacji kręciliśmy się patrolując teren. Po kolacji każdy z nas przez godzinę siedział w jakieś grze w której miał jakąś misję. Soboty spędzaliśmy całe dnie na patrolach albo grając w gry terenowe.
Niedziela była naszym dniem wolnym i mogliśmy opuszczać siedzibę. Każdy zazwyczaj spędzał je z swoją rodziną (Willow i Anastasia zawsze jeździły nad jezioro z rodzicami i młodszym bratem a Christopher jeździł z wujkiem w góry na narty), chłopakiem/dziewczyną (Steve umawiał się z jakąś Arią, a Alice zazwyczaj co tydzień zmieniała swoją orientację, w zależności od tego jak bardzo spita była) lub z przyjaciółmi (Marek był perkusistą w zespole Red Tea który założył kilka lat temu razem z kumplami).
Moją niedzielę spędzałem z Edenem. Eden dostał się na ten swój uniwerek i mieszkał w akademiku z chłopakiem o imieniu Bob. Eden świetnie sobie radził, był najmłodszym i zarazem najlepszym studentem.
Powoli zaczynałem zapominać o tym wirusie. Czasem dostawaliśmy jakieś informacje o jego źródle ale były to same fałszywe alarmy. Steve (który jest świetny w hakowaniu i potrafi włamać się do każdego urządzenia na świecie) nie potrafił nawet odczytać adresu IP. Alice dalej chodziła po świecie i mordowała ludzi. Ale wszystko to było całkiem normalne. Aż do dzisiaj.
Razem z Willow byliśmy na patrolu. Była to jedna z tych sobót, podczas których normalni ludzie w naszym wieku lenią się nad basenem do wieczoru a potem gdy temperatura opada ruszają swoje tyłki na miasto. Ale nie my. My w pociliśmy się na dworcu udając zwykłych ludzi. Siedzieliśmy na ławce. Willow udawała, że czyta gazetę a ja bawiłem się telefonem.
Tak naprawdę nie był to telefon  wystarczyło wpisać jeden kod aby dezaktywować WSZYSTKIE urządzenia w promieniu dwóch kilometrów. W bucie miałem dwa noże. Za paskiem spodni pistolet i pięć granatów. W torbie były dwa pudełka nabojów i dwa pistolety. Pod garniturem miałem kuloodporny kombinezon. Willow w torebce miała paralizatory, sztylet, karabin XM-624 (najnowsze dzieło Republiki), kilka bomb dymnych i granatów.
Nagle na ekranie mojego telefonu pojawiła się wiadomość:
CIASTO ORZECHOWE
Wiedziałem co to oznacza. Uśmiechnąłem się do Willow i spytałem:
-Masz ochotę na ciasto orzechowe?
-Jasne- odpowiedziała radośnie. Ale nikt z nas nie był. Zrobiła się jeszcze bardziej blada i dłonie jej drżały. Ciasto orzechowe oznacza, że wykryto podejrzaną aktywność w pociągu Courseway 17, który ma być na stacji za dwie minuty.
Wstałem i złapałem Willow za rękę. Mamy się zachowywać naturalnie, nie? Cholera, jej dłonie drżą jak oszalałe. Ścisnąłem jej rękę chcą dać jej znać, żeby coś z tym zrobiła, bo przez nią ja też zacząłem się stresować. Usłyszeliśmy pociąg.
Po trzydziestu sekundach zatrzymał się z piskiem na stacji. Drzwi się otwarły, wysiadło kilku pasażerów. Dobra. Wchodzimy.
Zajmujemy wolne miejsca a ja czytam wiadomość którą przysłał mi Sernik.
OSTATNI WAGON
Wstaję. Willow robi to samo. Spokojnie przechodzimy do następnego wagonu. I następnego. I następnego. Zatrzymujemy się tuż przed wejściem do ostatniego. Willow unosi pytając brew. Otwieram drzwi.
W wagonie jest tylko jedna osoba, jakiś biznesmen. Haker? Z głośników leci jakaś muzyka klasyczna.
-Hm, to Vivaldi?- Pytam Willow i zajmuję jedno z wolnych miejsc.
-Nie- odpowiada biznesmen.- To Sonata Księżycowa Beethovena.
-Lubi pan muzykę klasyczną?- Pyta Willow.
-Nie, ale on tak.
Biznesmen wstaje i wykonuje jakiś ruch. Dociera do mnie co chce zrobić. Kopię Willow lekko w obcas jej szpilek. Wszyscy troje w tym samym czasie wyciągamy broń.
-Kim jest on?!- Pyta ostro Willow.
-Nie twój pieprzony biznes!- Krzyczy facet. Drga mu ręka. Jego palec naciska wolno na spust. Szybko analizuję sytuację.
-Nie ruszaj się- szepczę do Willow.- Ręka mu drga. Kula poleci w podłogę.
Pięć sekund później kula przecina podłogę. Facet wrzeszczy.
-Kurwa- klnie Willow. Obydwoje wiemy co się stanie. Chowany się za siedzeniami. Najszybciej jak mogę wyciągam telefon i wpisuję kod. Mimo to rozlegają się strzały. Burza nabojów szaleje po wagonie. facet wpadł w szał a kod nie zadziałał. Cóż, nie na jego broń. Na cały nasz ekwipunek tak. Zostały nam noże i pięści. A co jest najgorsze? Nasze kuloodporne kombinezony przestały działać. Biorę głęboki wdech. Wychylam się i rzucam jednym z noży w jego ramię. Facet pada na ziemię i zwija się z bólu. Podbiegam do niego i wykopuję mu broń z dłoni.
-Kim on jest?!- Wrzeszczy Willow i wyciąga nóż z jego ramienia. Przystawia mu go pod gardło.
-Dostałem tylko wiadomość. To-to była groźba. Albo w-was za. zabiję.. Albo. On. zabije moją. Rodzinę.
-ON? TO BYŁ FACET?
-Ni.. Nie wiem. Chyba t-taak.
-Mówił jak się nazywa?
-Niee, nie.... Nie mogę. Nie mogę pow-powiedzieć.
-MÓW!
-Jan... jann... Januu
Nagle coś dziwnego zaczęło się dziać. Facet zaczął się trząść, jego żyły zaczęły pękać, przez usta lał się wodospad krwi. Odskoczyliśmy od niego. I nagle coś jeszcze do nas dotarło: od jakiegoś czasu się nie ruszamy. Nasz wagon odłączył się od reszty. Jesteśmy na środku jakiegoś pustkowia.
Facet zaczął wydawać z siebie dziwne bip, bip, bip. Rozerwałem mu koszulę. To nie człowiek. Tylko cyborg. Cyborg- bomba. Pułapka.
15... 14...
Razem z Willow próbujemy otworzyć drzwi. Zamknięte.
10...9...
Biorę moją torbę i rzucam ją o szybę. Chwytam Willow za rękę i wyskakuję z nią z pociągu.
5...4...
Uderzam nogami o ziemię i natychmiast biegnę w środek jakiegoś lasu ciągnąc za mną Willow.
1...0...
I wszystko ogarnia ogłuszający wybuch. Tak silny, że powala nas na kolana. Uderzam o coś ciałem. Piszczy mi w uszach a przez całe ciało przechodzi tępy ból. Próbuję się podnieść ale jedyne co mi się udaje to przewrócić się na plecy. Spoglądam w górę i widzę drzewa. Nie, to nie drzewa tylko płomienie. Albo to drzewa. Nie, to płonące korony drzew. Wzrok mi się rozmywa i wkrótce wszystko na zmianę robi się czarne albo białe. A potem całkiem czarne.

sierpnia 19, 2015

Rozdział 7

Topię się. Wrzeszczę i budzę się z snu. Chwila, co mi się śniło? Jestem zdezorientowany i potrzebuję chwili by wszystko sobie poukładać. Dostałem własny pokój. Wczoraj trochę popiliśmy. Leżę na podłodze koło mojego łóżka w rzygach. I właśnie zostałem oblany wodą. przez Alice. Czuję się... Jak trup.
-Dzień dobry, Daniel- mówi i wylewa na mnie kolejny kubeł lodowatej wody. Wstaję. Alice odkłada kubeł.-Masz pięć minut aby pozbierać się do kupy. Inaczej zapewniam cię, że na zbiórce zostaniesz zamordowany. Równo za pięć minut jestem tu i zabieram cię na poranny trening. Bez względu na to, czy będziesz jeszcze całkiem nagi pod prysznicem albo czy będziesz wyglądać... jak gówno które ktoś rozjechał czołgiem. Pięć minut- wskazuje na mnie palcem i wychodzi zatrzaskując za sobą drzwi.
Spoglądam na budzik. Jest za dziesięć piąta rano. Gdy zasypiałem była chyba trzecia albo czwarta. Kręcę głową i wchodzę pod prysznic. Woda jest lodowata więc nie pozwalam sobie na sterczenie w kabinie zbyt długo. Ubieram czyste ubrania i ściągam moje długie, całkiem mokre włosy w kucyk. rozglądam się za szmatą, by wytrzeć ten bajzel gdy do pokoju wpada Alice. Uśmiecham się blado i wychodzę z pokoju.
Na korytarzu są już wszyscy. Ubrani, umyci, bliźniaczki próbowały zakryć podkowy pod oczami makijażem. Cóż, niestety i tak można było je zobaczyć z daleka. Alice poprowadziła nas do wyjścia, następnie skręciliśmy kilka razy, przeszliśmy koło jakiś pokoi. Zatrzymała się przed starymi, metalowymi drzwiami. Ciągnie za nie i wychodzimy na jakąś uliczkę. Na niebie gwiazdy zaczynają blednąć a słońce jaśnieje daleko na horyzoncie. Alice nie zatrzymuje się i prowadzi nas na koniec przeciwległej ulicy. Cukiernia. Przed cukiernią stoi jakiś facet. Jest średniego wieku, łysy i ma parę kilo nadwagi. Łysy sernik? Mierzy nas wzrokiem.
-Macie półtorej minuty spóźnienia.
-Tak wiem, sir. Przepraszamy- Odzywa się Alice.- To się więcej nie...
-Daruj sobie, Anderson. Wszyscy wiemy, że to się powtórzy i to nie raz. Sprzątacie dzisiaj wieczorem cukiernię za karę.
-Tak jest, sir- Alice kiwa głową.
Facet patrzy na mnie krytycznym wzrokiem.
-To ty jesteś ten nowy? Day?
-Właściwie to Daniel, proszę pana.
-Niech ci będzie. I zrób coś z tymi włosami, błagam cię. To nie wybieg mody.
***
-Dobra. Mamy godzinę. Najpierw biegamy wzdłuż torów aż do jeziora. Z jeziora kierujemy się tunelem awaryjnym metra do centrum. Obiegamy park w około. Zostanie nam jeszcze trochę czasu. Pomysły?- Alice pyta gdy Sernik odchodzi.
No tak. Trening.
-Możemy na wieżowiec Carcarova. Wbiec po schodach. Na dach a potem na dół- sugeruje Willow. Albo Anastasia. Z tego co pamiętam wieżowiec został zbudowany dziesięć lat temu przez jakiegoś biznesmena i jest obecnie piątym najwyższym budynkiem w Ross City.
-W nagrodę, Willow, ty prowadzisz- Alice uśmiecha się i puszcza ją przodem. Willow zaczyna biec i wszyscy ruszamy za nią.
Tak wcześnie rano Ross City jest prawie opuszczone. Biegniemy kilkoma ulicami i spotykamy zaledwie 10 ludzi, w większości są to pracownicy wracający z nocnych zmian i jacyś turyści. Willow skręca w kierunku stacji kolejowej. Stacja jest pusta. Poza ochroniarzem który spał na ławce nie było tam nikogo. Żadnego pociągu. Przebiegliśmy na drugą stronę torów i wzdłuż nich biegliśmy w kierunku lasu oddalonego o parę kilometrów od miasta gdzie znajdowało się to jezioro. Biegłem, całkiem skupiony na odgłosach wydawanych przez moje buty. Asfalt, trawa, żwir, piach, asfalt... Gdy nagle obok mnie przejechał jakiś pociąg. Spojrzałem na niego i nie był to pociąg towarowy. Ludzie w nim budzili się albo wciąż jeszcze spali. Niektórzy wyglądali przez okno. Rzuciłem okiem na Ross City w oddali. Miasto zdawało się budzić powoli do życia. Gwiazdy rozmyły się a słońce wyraźnie szykowało się do wschodu. Skupiłem się z powrotem na biegu. Biegłem, i biegłem. Biegłem, budząc też do życia moje serce. Wszystko mnie wciąż bolało ale nie czułem się już kupą gówna.
Gdy wróciliśmy już do miasta, byłem zlany potem i nogi zaczynały mi się plątać. Ile my przebiegliśmy? 20 kilometrów? 30? 40?
Wbiegliśmy do wieżowca Carcarova. KLIMATYZACJA! Z wrażenia aż się zatrzymałem i jedyne co chciałem zrobić to paść plackiem na te lodowate kafelki pod moimi stopami. Christopher klepie mnie po ramieniu i mówi:
-Tak. Wiem o czym myślisz, nie zatrzymuj się, to nie będzie tak kusić- poradził i wyprzedził mnie truchtem. Chciałem skierować się prosto do windy gdy przypomniało mi się, że mamy biec schodami. Westchnąłem i zacząłem się wspinać.
***
-Jak na pierwszy raz, to całkiem dobrze ci poszło, Daniel- Pochwaliła mnie Alice gdy zjeżdżaliśmy na dół windą.
Wszyscy byli mokrzy i mieli zaczerwienione policzki.
-Gdy ja pierwszy raz biegłam, musieli mnie zdrapywać z piasku na tej plaży którą mijaliśmy przy jeziorze- wyznaje Anastasia ze śmiechem.
-O, tak. Sernik był wściekły. Ciesz się, że tylko przez miesiąc musiałaś wstawać godzinę wcześniej od innych i pomagać w cukierni. Mógł cię wywalić.
Wina oznajmia, że jesteśmy na parterze. Rozbrzmiewa ten śmieszny dźwięk który zawsze wydają windy i drzwi się otwierają. Ze zdumienia opada mi szczęka. Gdy wbiegaliśmy na górę kilkanaście minut temu, oprócz stróża, ochroniarza i śpiącej sekretarki nie było tu nikogo. Teraz było tu ze czterdzieści, albo i więcej biznesmenów i bizneswoman w swoich markowych ciuchach i z tymi małymi, śmiesznymi teczkami.
Opuszczamy budynek wolnym krokiem i wychodzimy na zewnątrz. Idziemy wolno w milczeniu pochłaniając pierwsze promienie słońca. Wchodzimy przez zaplecze cukierni do siedziby. Kierujemy się do naszego skrzydła.
-Dwadzieścia minut na prysznic i odpoczynek. Potem idziemy coś zjeść i na spotkanie- zarządziła Alice.
***
Z ulgą stwierdziłem, że woda pod prysznicem jest ciepła. Stałem opierając się o ścianę i pozwoliłem wodzie spadać na moje ciało. Byłem wykończony ale i jednocześnie pobudzony. Starałem uporządkować sobie fakty, to jakim cudem się tu znalazłem. Ale luki w mojej głowie na to nie pozwalały. Tak, dostałem kilka informacji ale to na pewno nie była CAŁOŚĆ, nie wiedziałem nawet czy to prawda.
Założyłem nowe ubranie i osuszyłem włosy. Posprzątałem bałagan zeszłej nocy i wyszedłem na korytarz. Chciałem sam pójść na stołówkę, ale jestem pewien, że bym się zgubił, więc cierpliwie czekałem na resztę.
***
-Więc- podjął rozmowę Christopher.- Chyba czas zmienić fryzurę.
Siedzieliśmy i jedliśmy śniadanie w dużej, raczej prostej stołówce. Oprócz nas przy innych stołach siedziało kilka innych pracowników organizacji. Z głośników płynęła jakaś okropna piosenka.
Zakrztusiłem się bułką.
-Możemy ci je również przefarbować- zasugerowała Willow.
Elizabeth uśmiechnęła się:- Mam jeszcze trochę farby. Może być różowy?
-O. A mogłabyś mi pożyczyć?- Spytał Chris.
-Oh, zamknij się dziecinko. Jesteś rudy, nic ci już nie pomoże.
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Chris. Jestem pewien, że tak naprawdę nie przeszkadza mu ten kolor.
Nagle Alice wstała i poleciła nam iść za nią. Weszliśmy do Gorzelni. Alice kazała mi usiąść na krześle przed lustrem. Willow wzięła do ręki nożyczki. Spojrzałem na jej odbicie w lustrze, na nożyczki i na moje włosy.
-Obcinałaś już kogoś kiedyś?- Spytałem.
-Tylko Stev- odpowiedziała i uśmiechnęła się do mojego odbicia. Spojrzałem na Stevea.
-Ale on jest łysy...
-No właśnie- powiedział Steve z udawaną rozpaczą.
Chciałem się zerwać z krzesła ale oni mnie przytrzymali. Przywiązali mnie do krzesła. Następnie zasłonili oczy czarną chustą. I nastała ciemność.
-Um. To wygląda strasznie- przyznałem.
-Nawet jeszcze nie zaczęłam!- Krzyknęła Willow i złapała za moje włosy.
Słyszałem nożyczki jeżdżące po moich włosach. Po chwili było już po wszystkim. Odwiązano mnie od krzesła. Ściągnąłem chustę i spojrzałem w lustro. Moje włosy kończyły się teraz na poziomie uszu. Mój wzrok padł na podłogę pełną blond kosmyków.
-I?- Spytała Willow.
-Może być.
No to chyba oficjalnie koniec z Dayem, najbardziej poszukiwanym przestępcą Republiki. Teraz jestem Danielem, tajnym agentem tajnej organizacji wyrywającej chwasty z systemu Antarktydy.

sierpnia 05, 2015

Rozdział 6

Skręcam w boczną uliczkę. Centrum miasta jest prawie puste. W niektórych miejscach jest jeszcze trochę śniegu. Mam na sobie strój w kolorze cieni. W rękach trzymam broń,w butach i za paskiem mam noże, w kieszeniach mam dwa granaty i zapas nabojów. W wewnętrznej kieszeni kurtki mam małe pudełko po pączkach z napisem "Wszyscy lubią pączki". Z zimna pieką mnie policzki a z ust leci mi para. Chowam się za śmietnik i rozglądam po terenie. Czysto. Ruszam dalej i biegnę jeszcze przez jakieś pięć minut. Wdrapuję się po balkonach na dach jednego z budynku. Gdy docieram na górę, upewniam się, że nikt mnie nie widzi i rozpoczynam mój wyścig z czasem. Powiedziano mi, że mam tylko jakieś pół minuty na dotarcie do bazy zanim ONI się zorientują.
Biegnę, biegnę, biegnę. Mój oddech staje się ciężki. W uszach słyszę świst wiatru i podeszwy moich butów uderzające co chwilę o dach. Zdaje mi się, że jestem szybszy niż cokolwiek. Zbliżam się do kolejnej przerwy w dachach, którą muszę przeskoczyć. Ta jest większa niż inne. Biegnę jeszcze szybciej, jeśli to w ogóle możliwe i w ostatniej sekundzie odbijam się. Mam wrażenie, że mija wieczność, nim moje nogi znowu dotykają dachu.
Jakiś facet mówi mi do mikrofonu, który mam przy uchu, że mam jeszcze 10 sekund. Mam do pokonania jakieś 60 metrów. Mijam kolejny komin, gdy rozlegają się strzały. Musiałem popełnić jakiś błąd i zdradzić się moją obecnością. Nie ma czasu na walkę. Biegnę i naginam wszelkie granice możliwości. Biegnę, jakby moje życie zależało od tego. Bo zależy.
Jestem już tuż-tuż, gdy napastnik trafia mnie w ramię. Boli, cholera, jak boli. Zbieram całe pozostałe mi siły, żeby się nie przewrócić. Wpadam do starego budynku, biegnę schodami do jego piwnicy i drżącymi rękami wpisuję kod. Drzwi się otwierają a ja z ulgą wpadam do środka i zamykam je za sobą.
Podchodzi ktoś do mnie i coś mówi, ale to już nieważne. Obraz zaczyna się co chwilę urywać, jakikolwiek dźwięk tracić a ból powoli ustępuje. W końcu wszystko znika a ja ściągam okulary i wstaję wychodzę z małego pomieszczenia w którym mnie zamknięto.
Na zewnątrz stoi Alice i kilka innych osób których nie było tu, gdy wcześniej tu wchodziłem.
-Witaj panie Ustanowiłem Nowy Rekord-mówi i uśmiecha się szeroko.
-Co?
-tak. Masz najlepszy czas w dziejach. Nikt wcześniej tego nie dokonał. Wszyscy zatrzymywali się by podjąć walkę, albo walczyli w biegu, ty zignorowałeś napastnika i myślałeś tylko o dotarczeniu przesyłki. Na całym świecie są chyba tylko dwie osoby, które mogłyby tego dokonać. Jesteś jedną z nich i bardzo się cieszę, że cię tu mamy-odzywa się jeden facet.- Mam chyba zaszczyt ogłosić, że od jutra zaczynasz trenować z resztą ekipy. Gratulacje. Może nawet zostaniesz partnerem Alice i będziecie razem wysyłani na misje. Zobaczymy.

Jesteśmy tu już z Edenem dwa miesiące. Na początku było bardzo trudno się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Ale z czasem wszystko zaczęło nabierać normalnego tempa. Eden chodzi na kursy przygotowawcze do nowej szkoły a za rok będzie już pełnoprawnym studentem tej uczelni. Ja miesiąc temu zacząłem szkolenie na agenta wywiadu. dla tajnej organizacji w której pracuje Alice. Ich celem jest pozbycie się skrytobójców (oraz wirusa i hakera) z systemu. Wejście do ich tajnej bazy mieści się w piwnicy cukierni. Może dlatego ich tajnym kodem jest "wszyscy lubią pączki". A może dlatego, że to prawda, bo chyba nie znam osoby, która by nie lubiła pączków. Szkolę się już od miesiąca. "Praktycznie"- w symulacjach stworzonych na potrzeby organizacji. Oraz teoretycznie- dostaję listy lektur, piszę testy i uczę się historii. Moim mentorem jest Alice. Moje życie prywatne kuleje. Poza Edenem (i Alice) z nikim nie udało mi się póki co nawiązać głębszych kontaktów. Czasem dzwoni do mnie Tess. Ale to trochę dziwnie uczucie rozmawiać z kimś, kto tak bardzo się zmienił. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi ale przez wydarzenia z ostatnich lat ona stara się mnie trzymać na dystans. Jakby coś ukrywała. 

Alice prowadzi mnie korytarzem do jakiegoś pomieszczenia. Podchodzimy do drzwi a ona wpisuje kod. Po drugiej stronie jest jeszcze jeden długi korytarz. Po obu stronach są drzwi. Każde są inne. Są w różnych kolorach, w różnych stopniach zniszczone, inaczej poozdabiane. Na końcu korytarza są jeszcze jedne drzwi. One są zwykłe, proste, brązowe z srebrną klamką. Są uchylone. Ze środka dobiega mnie odgłos muzyki, jakiś gier, rozmów, śmiechów. 
-Witamy w Gorzelni- mówi Alice i przechodzi przez korytarz szybkim krokiem i otwiera drzwi. Podchodzę do niej i widzę co jest w środku. 
Na środku jest cały brudny dywan i zniszczona kanapa. Pod ścianą jest ogromny telewizor. W rogu znajdują się dwa duże biurka z komputerami. Na sąsiedniej ścianie są rzutki, odklejające się plakaty i zdjęcia, jakieś zakurzone trofea. W kącie są trzy stosy zniszczonych książek.Wszędzie są jakieś zużyte, zepsute, lub działające rzeczy na podłodze i po kątach. Jest również lodówka, kuchenka mikrofalowa, toster i ekspres do kawy. Na blacie są resztki jedzenia i ktoś rozlał mleko które teraz kapie na podłogę. Sześć osób siedzących w pokoju najwyraźniej całkowicie się tym nie przejmuje. W pokoju czuć alkohol i dym z papierosów.
Na kanapie siedzą dwie dziewczyny i chłopka. Dziewczyny czytają jakieś gazety a chłopak bawi się swoim telefonem. Dziewczyny muszą być bliźniaczkami. Mają blond włosy i ciemne oczy. Są bardzo jasnej karnacji. Są drobne i wysokie. Mają na sobie krótkie spodenki, czarne buty za kostkę i identyczne koszule w kratkę. Chłopak ma na sobie dres. Jest łysy a na jego głowie jest cała konstelacja tatuaży. Ma tatuaże również na rękach i nogach oraz kolczyki w uchu i nosie. W wolnej ręce trzyma papierosa. Na dywanie z konsolami w rękach siedzą dwaj chłopcy. Są dobrze zbudowani. Jeden z nich ma rude włosy. Siedzi w spodenkach jakiegoś zespołu piłkarskiego i bluzie z kapturem. Drugi ma ciemne włosy i siedzi bez koszulki w samych bokserkach. Wygląda na zdenerwowanego. Koło nich jest kilka opróżnionych butelek po piwie i po jednej jeszcze nie do końca wypitej. Przy blacie stoi bardzo seksowna dziewczyna w farbowanych włosach. Ma obcisłą bluzkę i krótką, bardzo krótką, spódniczkę. Do dwóch szklanek do połowy zapełnionych alkoholem wlewa jakiegoś soku. Nikt nas nie zauważa. W pokoju jet szaro od dymu a muzyka jest wręcz ogłuszająca. 
-Hej- mówi wolno Alice.-HEJ! HEEEEEJ!!!!- Zero reakcji- ŁYSY SERNIK IDZIE!!!!!!
Nagle wszyscy podskoczyli przerażeni ale szybko się uspokoili, gdy zauważyli, że to tylko my. 
-Serio, ludu. Ściszcie ten jazgot trochę ciszej, bo sernik usłyszy. Mamy nowego- popycha mnie do przodu.- Kochani to Daniel. Będzie pracować ze mną w wywiadzie. 
-Steve- mówi łysy i podaje mi rękę. 
-Willow i Anastasia- mówią jednocześnie bliźniaczki. 
-Christopher-mówi rudy.- Ten tutaj to Marek, ale Marek idzie spa...
-Cholera jasna, Chris! Ty też idziesz kurna spać! Dlaczego ty zawsze upijasz nam Mareczka?- Pyta ze złością Alice.
-Dlatego, kochana moja, że gramy w grę. Jak przegra mecz to pije jedną kolejkę i ściąga jakąś część garderoby. 
-Wiesz- wtrąca się dziewczyna w farbowanych włosach.- Normalnie jak ludzie chcą iść z kimś do łóżka a ten ktoś nie chce to jest takie coś jak tabletka gwałtu. Mało kto najpierw kogoś upija a potem każe mu się rozbierać- jej wzrok ląduje na mnie.- Jestem Elizabeth. 
Wszyscy wyglądają na bardzo wyluzowanych. Wydaje mi się to trochę śmieszne, większość z nich jest pewnie super tajnymi pracownikami, być może nawet najlepszymi w swoim fachu. Tymczasem oni siedzą w swojej "bazie" i robią to, co robi większość nastolatków w wolnych chwilach. Odcinają się od świata i prowadzą tutaj swój własny. Jak normalni ludzie którymi przecież są. 

______________________________
 
Jezuniu, ten rozdział jest okropny. W ogóle jakoś  mi się ta akcja tu ciągnie i ciągnie :O 
Postaram się, aby następne rozdziały były częściej  i były o wiele ciekawsze od tych które napisałam dotychczas. Egh, dziwne. Miałam problem zz napisaniem końcówki do tego rozdziału a w tym czasie napisałam zakończenie całego ff w wordzie na jakieś dziesięć stron :O Epilog będzie dłuuuuugi XD
Teraz tylko trzymać kciuki, że doprowadzę ten ff do końca i moja praca się nie zmarnuje XD