Kiedy wróciłem już z Edenem do naszego mieszkania, odetchnąłem z ulgą. Tak naprawdę ciągle bałem się, że wciąż tkwię w tamtym koszmarze, że zaraz umrę.
Usiadłem z bratem na sofie i delektowałem się ciszą.
-Daniel?- Usłyszałem po chwili za sobą czyjś głos. Obróciłem się, To była Lucy.
-Taak?
-Eden dostał propozycję studiowania na jednym z uniwersytetów Antarktydy. Mógłbyś wyjechać razem z nim. Dostaniecie mieszkanie i w ogóle...
-I?
-Tylko musisz się zgodzić.
-Aha- odwróciłem się w stronę ściany dając jej do zrozumienia, że koniec rozmowy.
W końcu wstałem i udałem się do mojego pokoju. Padłem na łóżko i zamknąłem oczy. Czułem się dziwnie. Bardzo dziwnie. Jakbym coś zgubił. Ale co? Nagle do pokoju wszedł Eden.
-Wszystko dobrze, Daniel?
-Jest okej.
-To dobrze. A co do Antarktydy to... Jak nie chcesz tam lecieć to nie ma sprawy.
-A ty? Czy ty chcesz lecieć?
-E... Tak. Chcę.
-Aha...
-To co?
Wstałem i wyjrzałem za okno. Nie chciałem opuszczać Los Angeles, mimo, że tak wiele tutaj cierpiałem. W końcu TO mój dom. Jednak jeśli chcę zacząć od nowa, może powinienem zapomnieć o przeszłości.
-Słyszałem, że na Antarktydzie życie to jedna wielka gra. Zdobywasz punkty a za złe czyny ci je zabierają- usłyszałem Edena.
-To brzmi przekonująco...- powiedziałem wolno wciąż przyglądając się panoramie LA.
Późnym wieczorem wyszedłem w końcu z swojego pokoju. Eden budował coś z garnków.
-Co ty do cholery robisz, młody?- Spytałem trochę ostro.
Chłopak podskoczył i spojrzał na mnie.
-Forteca- odpowiedział podekscytowany.
Westchnąłem. -Posprzątaj to. Zaraz coś zjemy.
-Zastanowiłeś się już w sprawie Antarktydy?- Spytał sprzątając garnki.
-Tak. Dzisiaj spakujemy część rzeczy. Resztę jutro z samego rana. Do jutrzejszego wieczora załatwimy wszystkie sprawy i ruszamy na Antarktydę.
-Serio?
-Nie. To co dzisiaj jemy?- otworzyłem lodówkę.- Umieram z głodu. Przez pół roku nic nie jadłem.
Po kolacji spakowaliśmy ubrania, dekoracje itd. Następnie zamknąłem się w łazience. Spojrzałem w lustro i spostrzegłem, że na jednym z moich palców tkwi pierścionek ze spinaczy. Zdjąłem go i uważnie mu się przyjrzałem. Nie wiem co robił na moim palcu.
Otworzyłem muszlę klozetową i wyciągnąłem w jej stronę pierścień. Chciałem go wywalić do ścieków. Jednak COŚ kazało mi tego nie robić. Nie myśląc założyłem go z powrotem. To będzie taka pamiątka o dawnym życiu. Będzie mi przypominać o wszystkich chwilach spędzonych w LA.
Rano dokończyliśmy z Edenem i Lucy pakowanie. Zjedliśmy śniadanie. Około południa razem z Edenem udaliśmy się w stronę sektora Lake. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu Figueroa i Watson. Nasz stary dom. A może wciąż nim jest?
W milczeniu przyglądałem się spłowiałemu "X" z poziomą kreską przecinającą znak. W końcu wszedłem do środka. Na stole wciąż leżały niezapominajki. Posłałem im tęskne spojrzenie. W myślach przeżyłem wszystkie chwile związane z tym miejscem. Nie chcę go opuszczać. Nie chcę zapominać.
Poczułem, że robią mi się mokre oczy. Zamachnąłem się i zrzuciłem kwiaty ze stołu. MUSZĘ przestać żyć wspomnieniami.
Po powrocie do domu rozejrzałem się po wszystkich pomieszczeniach, sprawdzając, czy czegoś nie zapomnieliśmy. Kiedy skończyłem obchód usiadłem na podłodze w przedpokoju. Nic nie znalazłem. Ale coś zgubiłem. Zgubiłem i nie potrafię tego znaleźć. Nie wiem też, co to jest.
Spotkałem się z Tess w jakiś restauracji w sektorze Batalla. Muszę z nią porozmawiać. No i się pożegnać. Chyba już nigdy nie wrócę do LA.
-Cześć-przywitałem się.- Co byś chciała? Ja stawiam.
-Cześć. Właściwie wystarczy mi tylko woda.
-Ok. Musimy porozmawiać.
Po złożeniu zamówienia (dla siebie wziąłem colę w puszce a dla Tess wodę) przystąpiłem od razu do rzeczy:
-Mam wrażenie, że coś zgubiłem- powiedziałem wolno.
-To do ciebie niepodobne. Rzadko coś gubisz. Co to jest?
-Właściwie to nie wiem.
-Dlaczego więc sadzisz, że coś zgubiłeś?
-Czuję to. Czy mogłabyś... Czy mogłabyś spytać nowych właścicieli mieszkania, czy czegoś czasem nie znaleźli?
-Jasne. A co, jeśli tego czegoś nie ma w twoim mieszkaniu?
-To kij z tym.
Tess roześmiała się. Nagle jej wzrok spoczął na moim pierścionku ze spinaczy biurowych.
-Eh... Naprawdę nic nie pamiętasz? Nic a nic?- Spytała ponuro.
-Nic. A wydarzyło się coś, o czym powinienem wiedzieć?
Zamyśliła się a po chwili wyszeptała:
-Nie. Lepiej jak zaczniesz wszystko od nowa. Zapomnisz...
-Chciałbym. Ale z drugiej strony nie chcę. Rozumiesz o czym mówię?
-Nie...
Zapadło milczenie. Mój mózg układał historię, które mogłyby zdarzyć się w ciągu tych 3 lat których nie pamiętam. Niektóre wizje mnie przerażają, za to inne chciałbym przeżyć. Z zamyślenia wyrwała mnie Tess:
-Muszę się zbierać. Dzięki za wodę- wstała od stołu.
Wstałem również i spojrzałem jej prosto w oczy:
-Dziękuję, że się mną opiekowałaś.
-Dziękuję, że pomogłeś mi przetrwać na ulicy.
Uśmiechnąłem się do niej smutno:
-Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy.
-Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła ci przedstawić moją przyjaciółkę.
-Cieszę się, że nie będziesz samotna w LA. Kto to jest?
-June Iparis. Jestem pewna, że się polubicie.
Przytuliłem mocno Tess a ona odwzajemniła uścisk:
-Będę tęsknić-wyrzuciłem z siebie.
W drodze na Antarktydę załamałem się. Czułem, że nie powinienem opuszczać Republiki. Powinienem wyciągnąć z każdego wszystko o mojej przeszłości. Powinienem żyć u boku osoby która zrobiła ten głupi pierścionek ze spinaczy. Wyjrzałem przez okno. Prawdopodobnie nigdy z TEGO nie wyjdę. Ale jakoś sobie poradzę. Chyba.
☀ Poprzedni rozdział ☀ ☀ Następny Rozdział ☀