Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

lipca 30, 2014

Rozdział 2

   Kiedy wróciłem już z Edenem do naszego mieszkania, odetchnąłem z ulgą. Tak naprawdę ciągle bałem się, że wciąż tkwię w tamtym koszmarze, że zaraz umrę.
   Usiadłem z bratem na sofie i delektowałem się ciszą.
-Daniel?- Usłyszałem po chwili za sobą czyjś głos. Obróciłem się, To była Lucy.
-Taak?
-Eden dostał propozycję studiowania na jednym z uniwersytetów Antarktydy. Mógłbyś wyjechać razem z nim. Dostaniecie mieszkanie i w ogóle...
-I?
-Tylko musisz się zgodzić.
-Aha- odwróciłem się w stronę ściany dając jej do zrozumienia, że koniec rozmowy.
   W końcu wstałem i udałem się do mojego pokoju. Padłem na łóżko i zamknąłem oczy. Czułem się dziwnie. Bardzo dziwnie. Jakbym coś zgubił. Ale co? Nagle do pokoju wszedł Eden.
-Wszystko dobrze, Daniel?
-Jest okej.
-To dobrze. A co do Antarktydy to... Jak nie chcesz tam lecieć to nie ma sprawy.
-A ty? Czy ty chcesz lecieć?
-E... Tak. Chcę.
-Aha...
-To co?
  Wstałem i wyjrzałem za okno. Nie chciałem opuszczać Los Angeles, mimo, że tak wiele tutaj cierpiałem. W końcu TO mój dom. Jednak jeśli chcę zacząć od nowa, może powinienem zapomnieć o przeszłości.
-Słyszałem, że na Antarktydzie życie to jedna wielka gra. Zdobywasz punkty a za złe czyny ci je zabierają- usłyszałem Edena.
-To brzmi przekonująco...- powiedziałem wolno wciąż przyglądając się panoramie LA.


   Późnym wieczorem wyszedłem w końcu z swojego pokoju. Eden budował coś z garnków.
-Co ty do cholery robisz, młody?- Spytałem trochę ostro.
  Chłopak podskoczył i spojrzał na mnie.
-Forteca- odpowiedział podekscytowany.
Westchnąłem. -Posprzątaj to. Zaraz coś zjemy.
-Zastanowiłeś się już w sprawie Antarktydy?- Spytał sprzątając garnki.
-Tak. Dzisiaj spakujemy część rzeczy. Resztę jutro z samego rana. Do jutrzejszego wieczora załatwimy wszystkie sprawy i ruszamy na Antarktydę.
-Serio?
-Nie. To co dzisiaj jemy?- otworzyłem lodówkę.- Umieram z głodu. Przez pół roku nic nie jadłem.

  Po kolacji spakowaliśmy ubrania, dekoracje itd. Następnie zamknąłem się w łazience. Spojrzałem w lustro i spostrzegłem, że na jednym z moich palców tkwi pierścionek ze spinaczy. Zdjąłem go i uważnie mu się przyjrzałem. Nie wiem co robił na moim palcu.
   Otworzyłem muszlę klozetową i wyciągnąłem w jej stronę pierścień. Chciałem go wywalić do ścieków. Jednak COŚ kazało mi tego nie robić. Nie myśląc założyłem go z powrotem. To będzie taka pamiątka o dawnym życiu. Będzie mi przypominać o wszystkich chwilach spędzonych w LA.

   Rano dokończyliśmy z Edenem i Lucy pakowanie. Zjedliśmy śniadanie. Około południa razem z Edenem udaliśmy się w stronę sektora Lake. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu Figueroa i Watson. Nasz stary dom. A może wciąż nim jest?
  W milczeniu przyglądałem się spłowiałemu "X" z poziomą kreską przecinającą znak. W końcu wszedłem do środka. Na stole wciąż leżały niezapominajki. Posłałem im tęskne spojrzenie. W myślach przeżyłem wszystkie chwile związane z tym miejscem. Nie chcę go opuszczać. Nie chcę zapominać.
  Poczułem, że robią mi się mokre oczy. Zamachnąłem się i zrzuciłem kwiaty ze stołu. MUSZĘ przestać żyć wspomnieniami.
  Po powrocie do domu rozejrzałem się po wszystkich pomieszczeniach, sprawdzając, czy czegoś nie zapomnieliśmy. Kiedy skończyłem obchód usiadłem na podłodze w przedpokoju. Nic nie znalazłem. Ale coś zgubiłem. Zgubiłem i nie potrafię tego znaleźć. Nie wiem też, co to jest.


  Spotkałem się z Tess w jakiś restauracji w sektorze Batalla. Muszę z nią porozmawiać. No i się pożegnać. Chyba już nigdy nie wrócę do LA.
-Cześć-przywitałem się.- Co byś chciała? Ja stawiam.
-Cześć. Właściwie wystarczy mi tylko woda.
-Ok. Musimy porozmawiać.
   Po złożeniu zamówienia (dla siebie wziąłem colę w puszce a dla Tess wodę) przystąpiłem od razu do rzeczy:
-Mam wrażenie, że coś zgubiłem- powiedziałem wolno.
-To do ciebie niepodobne. Rzadko coś gubisz. Co to jest?
-Właściwie to nie wiem.
-Dlaczego więc sadzisz, że coś zgubiłeś?
-Czuję to. Czy mogłabyś... Czy mogłabyś spytać nowych właścicieli mieszkania, czy czegoś czasem nie znaleźli?
-Jasne. A co, jeśli tego czegoś nie ma w twoim mieszkaniu?
-To kij z tym.
Tess roześmiała się. Nagle jej wzrok spoczął na moim pierścionku ze spinaczy biurowych.
-Eh... Naprawdę nic nie pamiętasz? Nic a nic?- Spytała ponuro.
-Nic. A wydarzyło się coś, o czym powinienem wiedzieć?
  Zamyśliła się a po chwili wyszeptała:
-Nie. Lepiej jak zaczniesz wszystko od nowa. Zapomnisz...
-Chciałbym. Ale z drugiej strony nie chcę. Rozumiesz o czym mówię?
-Nie...
   Zapadło milczenie. Mój mózg układał historię, które mogłyby zdarzyć się w ciągu tych 3 lat których nie pamiętam. Niektóre wizje mnie przerażają, za to inne chciałbym przeżyć. Z zamyślenia wyrwała mnie Tess:
-Muszę się zbierać. Dzięki za wodę- wstała od stołu.
Wstałem również i spojrzałem jej prosto w oczy:
-Dziękuję, że się mną opiekowałaś.
-Dziękuję, że pomogłeś mi przetrwać na ulicy.
Uśmiechnąłem się do niej smutno:
-Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy.
-Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła ci przedstawić moją przyjaciółkę.
-Cieszę się, że nie będziesz samotna w LA. Kto to jest?
-June Iparis. Jestem pewna, że się polubicie.
  Przytuliłem mocno Tess a ona odwzajemniła uścisk:
-Będę tęsknić-wyrzuciłem z siebie.


   W drodze na Antarktydę załamałem się. Czułem, że nie powinienem opuszczać Republiki. Powinienem wyciągnąć z każdego wszystko o mojej przeszłości. Powinienem żyć u boku osoby która zrobiła ten głupi pierścionek ze spinaczy. Wyjrzałem przez okno. Prawdopodobnie nigdy z TEGO nie wyjdę. Ale jakoś sobie poradzę. Chyba.

☀ Poprzedni rozdział ☀                                ☀ Następny Rozdział ☀