Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

marca 11, 2016

Rozdział 45

Pomaga mi brat Kaede, Kyung. Jest równie świetnym pilotem jak była jego siostra. Obawiałam się jedynie problemu z Andenem. Między nami wciąż jest, dziwne napięcie, jakbyśmy czekali aż któreś z nas zaatakuje pierwsze. 
Ale najwidoczniej Elektor się zmienił. Gdy do niego zadzwoniłam i spytałam, czy pozwoli na start jednemu z  odrzutowców nawet nie dał mi dokończyć, tylko się zgodził. Może Anden był na tyle mądry i odpuścił podczas gdy ja wciąż miałam casem ochotę przyłożyć mu nóż do gardła. 
Pasco z pomocą Lucy będzie się opiekować Metiasem i Johnem. 
Będę skakać gdzieś w górach przy jeziorze Crystallize. Kyung wyląduje na najbliższym lotnisku oddalonym o 8 km od jeziora na wschód. Mam 10 godzin by znaleźć i odbić Daniela i na czas wrócić na lotnisko.
Uda mi się. Wiem, że mi się uda.

***

Gdy tylko moje stopy dotykają ziemi biegnę na północny zachód w kierunku starego schronu. Odkąd Metias i John się urodzili nie miałam czasu na jakiekolwiek ćwiczenia. Już po 5 minutach pali mnie w płucach i nogi zaczynają się plątać. Mam jeszcze dwa razy tyle do przebiegnięcia a już nie daję rady. 
Potykam się i upadam. Pozwalam sobie na chwilę przerwy. Biorę łyk wody i uspokajam oddech. 
Dopiero teraz uderza mnie piękno Antarktydy. Rezerwat Crystallize Woods jest naprawdę piękny. Większość drzew to drzewa iglaste ale jest też kilka drzew liściastych. Widzę z mojego miejsca jezioro. Woda jest niezwykle spokojna. Jakieś dwa ptaki łowią ryby. 
Nigdzie nie ma ludzi. Gdyby takie piękne lasy istniały w Republice możliwe, że nawet bym próbowała przekonać Daniela byśmy kupili domek na odludziu. 
Daniel pewnie by się roześmiał, bo większość mojego życia spędziłam w miejskiej dżungli i wśród sztucznych roślinek. 
Gdy byłam mała Metias zabrał mnie na kilka wycieczek w góry. Byłam wtedy strasznie podekscytowana. Przeczytałam wiele książek i naooglądałam się zdjęć. Nigdy tak bardzo się nie zawiodłam. Zdjęcia jakie oglądałam były dosyć stare, więc wszystko wyglądało... pięknie. W rzeczywistości połowa drzew była powycinana a na ich miejsce postawiono luksusowe hotele. Na szlakach było pełno ludzi z aparatami którzy byli zbyt ślepi żeby zauważyć kosz na śmieci. 
I chyba już wiem dlaczego na Antarktydzie jest inaczej. Bo tutaj ludzie są zbyt zajęci sobą i swoimi głupimi grami. 
Nie chcę aby Daniel do nich dołączył. 
Wstaję i szybkim krokiem odnajduję schron. Z pozoru wydaje się mieć ponad 40 lat ale zauważam ekran. 
Hasło. Jakie oni mogą mieć hasło?! 

***

Jeśli mam być szczerzy: z chwili na chwilę robię się coraz lepszy. Właściwie to powoli zapominam dlaczego tworzę to miasto. Po prostu zaczyna mi zależeć tylko na zaspokojeniu swojej ambicji. Chcę stworzyć najlepsze, najbardziej efektowne miasto na świecie i w świecie gier komputerowych. 
Buduję jakiś zamek który miałem zamiar postawić na wodzie gdy nagle program się zacina a potem wyłącza. Słyszę jak coś ciężkiego spada a potem następne coś. To moje miasto. Pewnie Jameson się wkurzył
Potem obraz robi się coraz mniej widoczy aż w końcu znika, bo ktoś mnie odłączył z tej gry. 
June.

***  

 W pierwszym odruchu chcę jej przywalić. Byłem już tak blisko a ona wszystko zepsuła. 
-Dlaczego to zrobiłaś?! 
-Nie ma za co. 
-Tylko tak mogę ich uratować! Nic nie rozumiesz! 
-Rozumiem wszystko bardziej niż ty. Jameson to cholernie sprytny manipulator. 
-Jak ty...?!
-...I tchórz. Wystarczyło mu przyłożyć lufę do głowy i wszystko wyśpiewał.  
-Coś ty do jasnej cholery narobiła?!
-Uratowałam ci cztery litery! 
-Nie! Nigdy nikogo nie uratowałaś, jak już to zniszczyłaś!
Zapada cisza. Wpatruję się w jej twarz ciężko dysząc. Przez chwilę mam wrażenie, że się rozpłacze ale źle ją oceniłem. June daje mi z liścia w prawy policzek. A potem w lewy. I znowu w prawy. I znowu. 
-Przestań ty psychopatko!- wrzeszczę łapiąc ją za dłoń. 
-Tchórz.
-Morderca.
-Jesteś cholernym tchórzem. Świat jest aż tak straszny, że budujesz nowy? To jest żałosne. Myślałam, że zawsze w głębi serca będziesz Dayem. Zabiłeś go swoją ucieczką od prawdziwego świata. 
-Wcale nie uciekłem! Nie mogłem się...
-Zostałeś tylko ty. Tylko ty grasz w grę.  Wszyscy inni zrezygnowali. Dobrowolnie. Jeśli chcesz żyć sam i wrócić do swoich pikseli to droga wolna. Rób co chcesz- mówi wyrywając się. 
-Dla mnie już jesteś martwy- dodaje wychodząc. 
Czuję się martwy. Wrakiem człowieka pozbawionego duszy, uczuć. Potworem. 
Zabija mnie to od środka, chcę się znowu podłączyć. Jeśli tam jest życie, nie dla mnie.  
Ale tego nie robię bo coś innego zwraca moją uwagę. 
Strzał. Krzyk. Strzał. Odgłosy tysiąca stóp. Strzały.  


Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze ♥