Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

marca 01, 2016

Rozdział 43

Zostałem sam. Wszyscy poznikali a ja byłem jedynym graczem.
Sam.
To nawet nie miało sensu. Zero. Nawet odrobiny.
Nie wiedziałem co mam robić, jaki mam cel. Być może po prostu będę tu tkwić. By zaspokoić głupotę Jamesona. Idiota.
Przez większość czasu włóczyłem się po mieście. Wstawałem o 7 rano, chodziłem na bieżnię, jadłem śniadanie w restauracji która sama się wszystko robiła. Potem zwiedzałem miasto: na spokojnie, wchodziłem do każdej "dziury". Jadłem kolację i spałem gdziekolwiek.
Nie wiem ile czasu minęło w prawdziwym życiu- tutaj czas płynie inaczej.
Czułem się bez siły. Wykańczało mnie to czekanie, ta bezczynność. Zastanawiałem się co robią ludzie w prawdziwym świecie, co robi June, Metias, John... Ludzie z ośrodka.
Chciałem zrobić wszystko choć nie mogłem nic.
Chodzenie bez celu przypominało mi trochę życie na ulicy. Gdy razem z Tess kradliśmy jedzenie, oglądaliśmy walki Skiz i każdy dzień był nową niezwykłą przygodą. Gdy chodziłem na tyle niebezpiecznych akcji, moje serce biło dziesięć razy szybciej. Najbardziej poszukiwany przestępca w Republice.
Przestępca.
Podobno ludzie się zmieniają, ja tak nie uważam. Dostosowują się do nowego otoczenia ale gdzieś głęboko zawsze będą prawdziwą osobą.
Jestem najbardziej poszukiwanym przestępcą, nazywam się Day. Żyję w świecie gry wideo. Jestem jedynym obywatelem tego miasta. jestem sam. Ale ktoś jest po drugiej stronie. I, przysięgam, zrobię im piekło. Zniszczę ich technologię, to miasto. Będę podpalać budynki, wycinać drzewa, wyrzucać śmieci na ulicę. Kiedy w końcu mnie z tąd wypuszczą: piekło przeniesie się na ziemię. Obiecuję im, wasze życia, wasza technologia odtąd należy do mnie.
Pędzę na stację benzynową. Kradę benzynę i zapałki. Podpalam ich kochany park, przejście między światami.
Oglądam jak płonie, przyglądam się płomienią. Nienawidzę ich. Nienawidze ich wszystkich. Kłamstwa- znam to skądś. Ocaliliśmy jedno państwo, ale dla nieistniejącego miasta nie ma ratunku.
Tak nie wygląda prawdziwy świat. Drzewa są bardziej zielone. Zachody słońca ładniejsze. Tak nie wygląda ból w prawdziwym świecie. Deszcz ma swój zapach którego nie udało im się uchwycić. Kawa ma inny smak.
Nie wiem jak mogłem być taki głupi. Żyjemy w świecie w jakim żyjemy i żaden inny nam go nie zastąpi.
Podpaliłem kilka głównych budynków. Rozbiłem samochody, poprzewracałem ławki. Ulice tonęły w śmieciach. Powybijałem szyby w oknach. Powyrywałem drzwi. Zniszczyłem fontannę.
Miałem brać się za wyłączenie prądu gdy pojawił się przede mną hologram. Jameson.
-Widzę, że masz dusze rebelianta, Day- mówi.
-Nic mi nie możecie zrobić.
-Ależ możemy, wiele.
June. Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie... Błagam tylko nie June. Nie John. Nie Metias. Nie Tess. Nie Eden. Nie...
Pojawiło się kilka nowych hologramów. Summer, Derek, Finn, Octavia, Caleb.
-Masz tydzień naszego czasu aby naprawić miasto.
-Tydzień?! To niemożliwe.
-W naszym świecie tak. W grach... Hm... W grach naginana jest nieco rzeczywistość.
-Skąd mam wiedzieć, że minął tydzień? Tutaj czas chyba jest inaczej.
-To już twój problem.

Kolejny krótki, raczej nudny rozdział. Ale akcja się rozkręci, obiecuję :D 
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze