Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

października 01, 2015

Rozdział 23


Jest już ciemno kiedy wysiadamy z pociągu w sektorze Batalla. Eden opowiada mi o swoim nowym projekcie. Jesteśmy tutaj prawie sami.

Prawie.

W naszym kierunku zmierza młoda dziewczyna. Eden przerywa i spogląda w jej kierunku a wtedy i ja ją dostrzegam.

Jest piękna, ma ciemne, długie włosy i brązowe oczy. Mam dziwne wrażenie, że to nie pierwszy raz kiedy ją widzę.

Jednak mijamy się bez słowa jak zwykłe obce osoby.

Nie mogę. Odwracam się i biegnę za nią. Dziewczyna spogląda na mnie a ja ją doganiam i staję obok niej.

-Przepraszam- zaczynam.- Przepraszam, czy my się nie znamy?

-Nie-szepcze po chwili.- Przykro mi.

Trochę to niezręczne. Przeczesuję dłonią włosy i próbuję uporządkować bajzel w mojej głowie. Skądś wiem, że ją znam. Po prostu wiem.

-Aha- odpowiadam.- A więc przepraszam, że ci zawracam głowę. Tylko że…- co ja do cholery robię?!- Tylko, że kogoś mi przypominasz. Jesteś pewna, że się skądś nie znamy?

Dziewczyna milczy. Wpatruję się w jej oczy. Moje oczy okazują się znać każdy szczegół jej twarzy, złote plamki na brązowym tle w jej oczach. Wydaje mi się być najbliższą osobą na świecie, chociaż jest tak daleko.

-Skądś cię znam- szepczę.- Spotkałem cię dawno temu. Nie wiem gdzie, ale chyba wiem dlaczego.

-A więc dlaczego?- Pyta.

Odkąd ją spotkałem dziwnie się czuję. Właściwie to nie dziwnie. Przez cały mój pobyt poza Republiką miałem wrażenie, że chodzę po ciemnym pokoju i nie mogę znaleźć włącznika światła. Ale nagle ona się pojawiła i wszystko stało się jaśniejsze. To takie same uczucie jak znalezienie czegoś, co się kiedyś zgubiło. Wieki temu, najpierw próbowało się to odszukać ale w końcu zapominało się o tym. A potem nagle przez przypadek zawsze się to znajduje i dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo za tym tęskniłeś.

-Przepraszam to zabrzmi naprawdę dziwnie… Ja…- zaczynam i przerywam. Nie wiem czemu jej to mówię.- Ja od dłuższego czasu szukam czegoś, co chyba zgubiłem.

-Nie ma w tym nic dziwnego- odpowiada.

Uśmiecham się.

-Gdy cię ujrzałem, miałem wrażenie, że coś odnalazłem. Czy ty jesteś pewna… Czy ty na pewno mnie nie znasz? A może ja znam ciebie?

Dziewczyna przez chwilę milczy a gdy w końcu otwiera usta słyszę:

-Idę na spotkanie z przyjaciółmi.

-Och przepraszam.- Cholera. Odskakuję od niej jak oparzony.- Ja w sumie też. Idę spotkać się z Ruby kogo dawno nie widziałem.

Dziewczyna otwiera szerzej oczy.

-Czy ten ktoś ma na imię Tess?- Pyta.

Wooa. Przez chwilę jestem zdezorientowany ale w następnej uśmiecham się do niej. Może faktycznie się znamy.

-Znasz ją?- Pytam.

-Tak- odpowiada.- Mam zjeść z nią dziś obiad.

Wpatrujemy się w siebie w milczeniu. I nagle wiem.

Nie ma dziwnych mgieł ani nic nie dzieje się z moim wzrokiem. Po prostu nagle wszystko uderza w moje wspomnienia i odblokowuje te których wcześniej nie miałem. Ja… ją znam.

-Już pamiętam- szepczę odtwarzając sobie w myślach wszystkie nasze wspólne chwile. Wszystko zaczyna się składać w logiczną całość i zapełniać ogromne dziury w moim sercu. I tworzą całość. Pozwala mi posklejać szkło które dawno temu zostało rozbite.

-To ty- szepczę ze zdumienia. To naprawdę ona.

-Czyżby?- Odpowiada również szeptem. Jej głos drży z emocji.

-Mam nadzieję- mówię cicho- że znów cię poznam. Jesli tego chcesz oczywiście. Jest wokół ciebie mgła którą pragnę rozwiać.

Może na ten świat nie jest aż tak okrutny jak go malują. Może jest coś takiego jak przeznaczenie. Może naprawdę można dostać drugą szansę.

Czasem blizny znikają. I wciąż wiemy, że zostaliśmy zranieni. Ale to już nie ważne.

Pamiętam, że kiedyś June spytała mnie co by było, gdybyśmy poznali się inaczej. Powiedziałem jej, że wtedy ująłbym jej dłoń i się przedstawił.
Więc dotykam jej dłoni. Ma na palcu pierścionek ze spinaczy biurowych który zrobiłem jej wieki temu. Ja swój też mam.

Przez nasze dłonie przepływają wspomnienia oraz słowa których nigdy nie mieliśmy szansy sobie powiedzieć. Nasza zerwana i podarta na milion kawałków wieki temu więź powoli zaczyna się zrastać i oplata nasze dłonie, jakby to miała być jakaś obietnica.

Spoglądam jej w oczy w których tańczą łzy. Ja pewnie też mam łzy w oczach ale średnio mnie to obchodzi.

Myślę, że to ja powinienem wykonać ten pierwszy krok, ale to nieprawda. Pierwszy krok należy zrobić wspólnie, bo tylko wtedy będzie się zawsze iść razem, obok siebie a nie jedno oddzielone od drugiego.

-Cześć- mówię. - Mam na imię Daniel.

-Cześć- odpowiada.- Mam na imię June.