Od poniedziałku do piątku wstawaliśmy jeszcze przed świtem. Biegaliśmy przez godzinę, wracaliśmy i jedliśmy śniadanie. Potem mieliśmy zajęcia z historii, strategii, informatyki, teoretyczne zajęcia o broni itp. Potem spędzaliśmy godzinę w magazynie z bronią lub na strzelnicy. Następnie była godzinna przerwa na lunch. Po lunchu mieliśmy trzy godziny treningu. Po treningu były krótkie, półgodzinne zbiórki z Sernikiem. Potem aż do kolacji kręciliśmy się patrolując teren. Po kolacji każdy z nas przez godzinę siedział w jakieś grze w której miał jakąś misję. Soboty spędzaliśmy całe dnie na patrolach albo grając w gry terenowe.
Niedziela była naszym dniem wolnym i mogliśmy opuszczać siedzibę. Każdy zazwyczaj spędzał je z swoją rodziną (Willow i Anastasia zawsze jeździły nad jezioro z rodzicami i młodszym bratem a Christopher jeździł z wujkiem w góry na narty), chłopakiem/dziewczyną (Steve umawiał się z jakąś Arią, a Alice zazwyczaj co tydzień zmieniała swoją orientację, w zależności od tego jak bardzo spita była) lub z przyjaciółmi (Marek był perkusistą w zespole Red Tea który założył kilka lat temu razem z kumplami).
Moją niedzielę spędzałem z Edenem. Eden dostał się na ten swój uniwerek i mieszkał w akademiku z chłopakiem o imieniu Bob. Eden świetnie sobie radził, był najmłodszym i zarazem najlepszym studentem.
Powoli zaczynałem zapominać o tym wirusie. Czasem dostawaliśmy jakieś informacje o jego źródle ale były to same fałszywe alarmy. Steve (który jest świetny w hakowaniu i potrafi włamać się do każdego urządzenia na świecie) nie potrafił nawet odczytać adresu IP. Alice dalej chodziła po świecie i mordowała ludzi. Ale wszystko to było całkiem normalne. Aż do dzisiaj.
Razem z Willow byliśmy na patrolu. Była to jedna z tych sobót, podczas których normalni ludzie w naszym wieku lenią się nad basenem do wieczoru a potem gdy temperatura opada ruszają swoje tyłki na miasto. Ale nie my. My w pociliśmy się na dworcu udając zwykłych ludzi. Siedzieliśmy na ławce. Willow udawała, że czyta gazetę a ja bawiłem się telefonem.
Tak naprawdę nie był to telefon wystarczyło wpisać jeden kod aby dezaktywować WSZYSTKIE urządzenia w promieniu dwóch kilometrów. W bucie miałem dwa noże. Za paskiem spodni pistolet i pięć granatów. W torbie były dwa pudełka nabojów i dwa pistolety. Pod garniturem miałem kuloodporny kombinezon. Willow w torebce miała paralizatory, sztylet, karabin XM-624 (najnowsze dzieło Republiki), kilka bomb dymnych i granatów.
Nagle na ekranie mojego telefonu pojawiła się wiadomość:
CIASTO ORZECHOWE
Wiedziałem co to oznacza. Uśmiechnąłem się do Willow i spytałem:-Masz ochotę na ciasto orzechowe?
-Jasne- odpowiedziała radośnie. Ale nikt z nas nie był. Zrobiła się jeszcze bardziej blada i dłonie jej drżały. Ciasto orzechowe oznacza, że wykryto podejrzaną aktywność w pociągu Courseway 17, który ma być na stacji za dwie minuty.
Wstałem i złapałem Willow za rękę. Mamy się zachowywać naturalnie, nie? Cholera, jej dłonie drżą jak oszalałe. Ścisnąłem jej rękę chcą dać jej znać, żeby coś z tym zrobiła, bo przez nią ja też zacząłem się stresować. Usłyszeliśmy pociąg.
Po trzydziestu sekundach zatrzymał się z piskiem na stacji. Drzwi się otwarły, wysiadło kilku pasażerów. Dobra. Wchodzimy.
Zajmujemy wolne miejsca a ja czytam wiadomość którą przysłał mi Sernik.
OSTATNI WAGON
Wstaję. Willow robi to samo. Spokojnie przechodzimy do następnego wagonu. I następnego. I następnego. Zatrzymujemy się tuż przed wejściem do ostatniego. Willow unosi pytając brew. Otwieram drzwi. W wagonie jest tylko jedna osoba, jakiś biznesmen. Haker? Z głośników leci jakaś muzyka klasyczna.
-Hm, to Vivaldi?- Pytam Willow i zajmuję jedno z wolnych miejsc.
-Nie- odpowiada biznesmen.- To Sonata Księżycowa Beethovena.
-Lubi pan muzykę klasyczną?- Pyta Willow.
-Nie, ale on tak.
Biznesmen wstaje i wykonuje jakiś ruch. Dociera do mnie co chce zrobić. Kopię Willow lekko w obcas jej szpilek. Wszyscy troje w tym samym czasie wyciągamy broń.
-Kim jest on?!- Pyta ostro Willow.
-Nie twój pieprzony biznes!- Krzyczy facet. Drga mu ręka. Jego palec naciska wolno na spust. Szybko analizuję sytuację.
-Nie ruszaj się- szepczę do Willow.- Ręka mu drga. Kula poleci w podłogę.
Pięć sekund później kula przecina podłogę. Facet wrzeszczy.
-Kurwa- klnie Willow. Obydwoje wiemy co się stanie. Chowany się za siedzeniami. Najszybciej jak mogę wyciągam telefon i wpisuję kod. Mimo to rozlegają się strzały. Burza nabojów szaleje po wagonie. facet wpadł w szał a kod nie zadziałał. Cóż, nie na jego broń. Na cały nasz ekwipunek tak. Zostały nam noże i pięści. A co jest najgorsze? Nasze kuloodporne kombinezony przestały działać. Biorę głęboki wdech. Wychylam się i rzucam jednym z noży w jego ramię. Facet pada na ziemię i zwija się z bólu. Podbiegam do niego i wykopuję mu broń z dłoni.
-Kim on jest?!- Wrzeszczy Willow i wyciąga nóż z jego ramienia. Przystawia mu go pod gardło.
-Dostałem tylko wiadomość. To-to była groźba. Albo w-was za. zabiję.. Albo. On. zabije moją. Rodzinę.
-ON? TO BYŁ FACET?
-Ni.. Nie wiem. Chyba t-taak.
-Mówił jak się nazywa?
-Niee, nie.... Nie mogę. Nie mogę pow-powiedzieć.
-MÓW!
-Jan... jann... Januu
Nagle coś dziwnego zaczęło się dziać. Facet zaczął się trząść, jego żyły zaczęły pękać, przez usta lał się wodospad krwi. Odskoczyliśmy od niego. I nagle coś jeszcze do nas dotarło: od jakiegoś czasu się nie ruszamy. Nasz wagon odłączył się od reszty. Jesteśmy na środku jakiegoś pustkowia.
Facet zaczął wydawać z siebie dziwne bip, bip, bip. Rozerwałem mu koszulę. To nie człowiek. Tylko cyborg. Cyborg- bomba. Pułapka.
15... 14...
Razem z Willow próbujemy otworzyć drzwi. Zamknięte.
10...9...
Biorę moją torbę i rzucam ją o szybę. Chwytam Willow za rękę i wyskakuję z nią z pociągu.
5...4...
Uderzam nogami o ziemię i natychmiast biegnę w środek jakiegoś lasu ciągnąc za mną Willow.
1...0...
I wszystko ogarnia ogłuszający wybuch. Tak silny, że powala nas na kolana. Uderzam o coś ciałem. Piszczy mi w uszach a przez całe ciało przechodzi tępy ból. Próbuję się podnieść ale jedyne co mi się udaje to przewrócić się na plecy. Spoglądam w górę i widzę drzewa. Nie, to nie drzewa tylko płomienie. Albo to drzewa. Nie, to płonące korony drzew. Wzrok mi się rozmywa i wkrótce wszystko na zmianę robi się czarne albo białe. A potem całkiem czarne.