Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

marca 23, 2016

Rozdział 48

Jest na tym świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy. ~Haruki Murakami


Nie wiem co stało się potem, ale obudziłem się w szpitalu. Byłem sam ale po chwili do srodka wbiegła June.
-Daniel! Już myślałam, że się nie obudzisz!- Powiedziała ze łzami w oczach i ścisnęła mi dłoń.
-Jak długo tu leżę?
-Tydzień...
Tydzień. Przypomniało mi się co powiedziała mi Tess.
-June... Ja...
-Wiem, Daniel. Wiem.
Spojrzałem jej w oczy. Miałem nadzieję, że również na mnie spojrzy ale tego nie robi. Unika mojego wzroku, patrzy znacznie dalej niż ja. Odcięła się od emocji. Nie widzę na jej twarzy smutku, złości, żalu. Wargi są spokojne. Oczy bez łez. Nie widzę nic.
A potem spoglądam w jej serce i widzę wszystko bardzo dokładnie. Jak rozpada się na dwoje.

***

Kolejne kilka miesięcy mojego życia to operacje, zabiegi. Bóle głowy, gorączka. Sztuczny uśmiech przed Johnem i Metiasem. June która bez żadnych emocji gapi się w okno.
Podczas jednej z jej wizyt spadł śnieg. Święta musiały być już blisko. I stał się prawdziwy cud bożonarodzeniowy. Zamiast spojrzeć się w okno, spojrzała mi prosto w twarz. Mógłbym przysiąść, że przez chwilę coś pojawiło się na jej twarzy; ni to smutek, ni to uśmiech. 
-Masz śnieg we włosach- powiedziałem. 
June się roześmiała i strzepała go. 
-Daniel- powiedziała i znowu spojrzała się w okno. Jestem pewien, że zna już każdy szczegół tego okna oraz każdą dłoń jaka go dotykała. 
-Jestem tutaj, nie za oknem- upomniałem ją niczym małą dziewczynkę.
-Przepraszam... Ja po prostu... Ty...
-... umrę. Wiem. Kiedy? 
-Jak każdy z nas. 
Na chwilę zapadła cisza. Jakie to dziwne uczucie. Przez całe moje życie wiedziałem, że kiedyś umrę. Ale nigdy nie myślałem tak o nikim innym. June. Metias i John. Tess. Eden. Elektor. Pasco. Wszyscy kiedyś umrzemy. 
-Rozmawiałam dziś z lekarzami- zaczęła.- Twój stan się pogorszył...
-W tym roku pod choinkę dostaniesz moje zwłoki, Pchełko. 
-DANIEL!- Wrzeszczy i rzuca się na mnie. W jednej sekundzie chce mnie zamordować a w następnej przytula się do mnie i się śmieje. 
-Przepraszam- szepczę jej do ucha.- Kocham cię. 
-Ja też cię kocham. 
-To co chciałaś powiedzieć? 
-Że twój stan się pogorszył ale mogą zrobić ci operacje. 
-Kiedyś już to słyszałem...
-Wiem. Ale nic dwa razy się nie zdarza. I nie zdarzy. 
-Czy to jest więc pożegnanie?- Spytałem a one spojrzała mi w oczy. Przez chwilę chce się uśmiechnąć ale potem znowu odwraca się w stronę okna.
-Tak, Daniel. Przyszłam, żeby się z Tobą pożegnać.
-Ale ja nie chcę... Wciąż jest szansa. Wiem, że się uda. Musi się udać. Nadzieja...
-Jest dziełem głupców którzy nie potrafią się pogodzić z swoim losem. Nie ma czegoś takiego jak nadzieja, jest tylko złudzenie. Łudzisz się, Daniel. Tym razem... Tym razem do siebie nigdy nie wrócimy. Nie wpadniemy na siebie na ulicy. Nie powiemy już sobie nigdy "cześć"... Musimy tylko...
Zamilkła. Dlaczego nie wierzy, że się uda? Przecież będę mieć operację, nie? Jakieś szanse są, inaczej by się tej operacji nie podejmowali.
Nie... Nie.
NIE.
Albo moja twarz wszystko zdradziła, albo June czyta mi w myślach.
-Przepraszam- powiedziała łamiącym się głosem.- Przepraszam. Nie chciałam... Nie chciałam cię okłamywać ale...
-Będę mieć tylko jedną operację. Kiedy?
-Jutro.
Jutro.

June wychodzi. Wiem, że już nie wróci. Nie odwraca się.Żadne z nas nie mówi "do widzenia".
Bo "do widzenia" oznacza, że się zobaczymy.
A my już tego nigdy nie zrobimy.
Nie tutaj, w każdym razie.

***


Próbuję sobie wszystko uporządkować. Przekonać siebie, że śmierć to nie koniec.To tylko mała igła, nie? Jedno wbicie i moje serce się zatrzyma. Nie boję się igieł. Nie będzie bolało.
W każdym razie nie mnie...
-Daniel?- Pyta lekarz.
Za szybko...
-Jestem gotowy.
June nie wchodzi do sali. Nie wpuściliby jej. Nie chciałaby.
Tak umiera Legenda.
Duszę się powietrzem.
Chcę go wziąść jak najwięcej, bo już nigdy nie będę mógł.
Czuję jak igła wbija się w moją skórę. Jest lodowata.
Moje oczy powoli się zamykają a moje serce się uspokaja.
Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak spokojny.
Myślę, że spotkam mamę, tatę, Johna ale tak się nie dzieje.
Zapadam po prostu w sen.

Do końca: 1 rozdział+ Epilog
Chodźcie w świetle, czytajcie i polecajcie ludziom trylogię "Legenda" (i "The Young Elites" naszej kochanej Marie Lu!) i zostawiajcie komentarze ♥
Smacznego jajka :P I mokrego dyngusa :D