Każdy Dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Każdy Dzień sprawia, że wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden Dzień naraz. Czasem słońce zachodzi wcześniej. Nie ma Dnia, który trwałby wiecznie.

sierpnia 24, 2015

Rozdział 9

Jest ciemno. Bardzo ciemno. Cisza. Całkowita cisza. Nie ma żadnych odgłosów, nie słyszę nawet bicia własnego serca. Nie mam w głowie żadnych myśli. I nagle dociera do mnie, że mam zamknięte oczy. Otwieram je. Stoję na dachu. Na skraju siedzi jakaś dziewczyna.
-Hej- mówię i siadam obok niej. Nie wiem dlaczego, ale przytulam ją do siebie.
-Hej- odpowiada i się uśmiecha. W jej oczach widzę siebie i odbijające się gwiazdy.
-Uśmiechaj się częściej, dobra? Pasuje ci uśmiech- mówię.
Dziewczyna uśmiecha się jeszcze szerzej a potem obydwoje się śmiejemy. Gdy śmiech ustaje, całuję ją. Całujemy się przez jakiś czas. Nagle sen się zmienia. Dziewczyna trzyma się mojej dłoni. Stoję na skraju dachu.
-Nie!- Wrzeszczę. Nie chcę jej puszczać ale to robię. A gdy już to zrobiłem chcę się odwrócić, nie chcę patrzeć jak jej piękne ciało roztrzaskuje się na milion kawałków. Ale nie mogę. A ona spada, spada, spada. Wydaje się być tuż przy mnie, wystarczy wyciągnąć rękę by ją dotknąć, ale gdy to robię, nie mogę jej jednak dosięgnąć.  Wrzeszczę i zamykam oczy.


Gdy ponownie otwieram oczy, leżę w szpitalu. Mam jeszcze trochę zamazany wzrok. Z tego co widzę pochyla się nade mną jakaś postać. Tess? Tess!
-Tess?- Spytam i próbuję podnieść moją głowę która nagle waży pół tony.
-O, cześć- mówi. Nie, to nie Tess.- Jestem Claudia.
Gdy świat wokół przestaje wirować dociera do mnie, że Claudia wygląda inaczej niż Tess.
-Co się stało?- Pytam.
-Jesteś szczęściarzem, Daniel. Masz tylko złamaną rękę i pęknięte parę żeber. No i się trochę przypiekłeś. Kilka zadrapań i paskudnych siniaków. Nie jest źle. Naprawdę, wyglądasz bosko w porównaniu z Willow- Claudia kręci głową.
-Co z Willow?- Pytam.
-Źle. Tragicznie. Nie umiera, ale jest tragicznie. Całkiem połamane żebra, pęknięcie czaszki, możliwy wstrząs mózgu. Jest w śpiączce. Ma poparzone dłonie ale chyba obejdzie się bez amputacji. Obecnie jest na sali operacyjnej bo ma krwotok wewnętrzny. Prawdopodobnie zostanie sparaliżowana.
Nie wiem co powiedzieć. Willow... Willow zawsze się śmiała. Nigdy nie widziałem by kiedykolwiek była smutna, chyba, że podczas oglądania jakiegoś filmu albo czytaniu książki. Czasem zachowywała się jak mała dziewczynka. Zdarzało jej się chodzić w podskokach. Była pełną życia osobą. Nie potrafię sobie wyobrazić jej na sali operacyjnej w tak tragicznym stanie. Więc pytam:
-Jak długo tu jestem?
-Tydzień. Pierwsze dwa dni były najgorsze potem twój stan się ustabilizował. Twój brat i jakaś dziewczyna próbowali cię odwiedzić. Zaraz do niego zadzwonię.
Claudia wyszła a ja zamknąłem oczy. Tydzień? Kto chciał mnie odwiedzić? Alice? Anastasia? Elizabeth? Tess...?
***
-NIENAWIDZĘ gdy jesteś w szpitalu!- Krzyknął Eden na przywitanie. Za nim do pokoju weszła... Tess!
-Fajnie was widzieć- mówię i uśmiecham się od ucha do ucha. Czochram Edenowi włosy i przytulam Tess. - Słyszałem, że chcieliście mnie odwiedzić już wcześniej.
-Ja dopiero godzinę temu przyleciałam- powiedziała Tess siadając na krześle obok mojego łóżka.
Unoszę brew. Dobra. Nieważne.
-Jak ci się żyje beze mnie w Republice?- Pytam.
-Jest całkiem fajnie. Jestem w szkole medycznej i mam praktyki w szpitalu wojskowym.
-Wojsko, tak?
-Mhm. Moja przyjaciółka, June, jest agentem a średnio ufa obcym lekarzom więc robię to głównie dla niej.
-Republika ma wysokie wymagania. Kimkolwiek jest June musi być naprawdę dobra.
-Jest najlepsza. A co u ciebie?
-Tak jak widzisz. Trochę boli ale ogólnie to chyba jestem tu szczęśliwy.
Tess uśmiecha się i razem z Edenem wymieniają się spojrzeniami. Czy oni...?
-Hej, a może pójdziecie gdzieś dzisiaj?- Pytam.
Eden wygląda jakby miał zaprotestować ale Tess posyła mu ostre spojrzenie.
-Tak. Musimy pogadać o czymś.
Sekundę później odzywa się jej telefon. Tess odbiera
-June? Cześć. Tak, już jestem na miejscu. Tak, nie jest tak źle. Powinien z tego wyjść- Tess śmieje się na coś co powiedziała jej June.- A jak tam u ciebie?- Im dłużej June gada, tym Tess wydaje się bardziej zmartwiona. Zanim zaczyna jej odpowiadać zakrywa dłonią usta.- W łazience na najniższej półce, niebieskie opakowanie. Jak już jesteś u mnie to nie wychodź. Wyślę do ciebie kogoś. Spotkamy się za dwa dni, okay?
Tess się rozłącza a my patrzymy na nią pytająco z Edenem.
-June złapała jakiegoś wirusa po powrocie z misji w Afryce. Wiesz, June trochę mi cię przypomina. Jestem od niej młodsza ale to ja zawsze się nią opiekuję. Oboje zawsze wchodzicie w największe bagno.
***
Gdy Eden i Tess wychodzą próbuję wstać. Z każdym krokiem muszę przygryzać wargę aby nie wrzasnąć. Szukam pokoju Willow. Przez okno widzę doktora i pielęgniarkę rozmawiających nad śpiącą Willow. Nie wiedziałbym, że to Willow gdyby nie tabliczka na drzwiach. Jej długie włosy zostały zgolone, na głowie miała bandaż. Właściwie cała była w bandażach i gipsie. Z jej ciała wychodziło tysiąc rurek. Spojrzałem na jej twarz- nie uśmiechała się.
Nagle usłyszałem kroki na korytarzu. Odwróciłem się. Anastasia.
Włosy miała w totalnym nieładzie. Miała na sobie brudne i pogniecione ubrania. Nie było śladów makijażu. Miała spuchnięte, czerwone oczy. Była blada. W dłoniach niosła kawę.
-Kiedy ostatnio spałaś?- Pytam.
Anastasia podchodzi do szyby i wpatruje się w siostrę.
-Powiedz, że z tego wyjdzie. Musi wyjść- mówi drżącym głosem.
-Uda jej się. Jest silna, na pewno jej się uda- mówię próbując przekonać bardziej siebie niż ją.




Gdy tylko usłyszałam o tym wypadku wsiadłam w pierwszy samolot do Ross City. Na miejscu spotkałam się z młodszym bratem Daniela. Razem próbowaliśmy wejść do jego pokoju. Pielęgniarka za każdym razem nas wyrzucała, po piątej próbie postawiła przed drzwiami ochroniarza. W końcu Eden poszedł do domu. Zostałam i siedziałam w poczekalni. Chciałam zachować kamienną twarz, tak jak zawsze to robiłam. Ale nie umiałam. Łzy były coraz bliżej, warga mi drżała. Nie mogę go stracić. Nie ponownie. Ochroniarz mnie rozpoznał.
-Ty jesteś June Iparis?- Spytał.
-Tak- odpowiedziałam.
-Ten tam, to ten twój chłopak?
-Właściwie, to nie jesteśmy razem. Daniel... Nie pamięta nic z trzech lat które spędziliśmy razem, w tym mnie. Jestem dla niego obcą osobą.
-Dlaczego więc tu siedzisz, bliska płaczu, wiedząc, że on i tak nie ma pojęcia kim jesteś?
-Bo... Chyba go kocham.
Ochroniarz otwiera drzwi pokoju Daniela.
-Nie chyba, tylko na pewno- gestem zaprasza mnie do środka.- Masz pięć minut, Iparis.
Wchodzę do środka. Day... Daniel leży spokojnie na łóżku. Siadam na brzegu i spoglądam na jego twarz. Ściął włosy. Całuję go w czoło.
Spoglądam na jego dłoń. Wciąż nosi pierścionek. Chwytam go za rękę i mocno ściskam. Po moich policzkach skapują łzy. Płacz przeradza się w szloch. Delikatnie kładę się obok niego. Łapię się na tym, że Daniel zaraz się obudzi i mnie przytuli. Pocałuje mnie w czoło i powie, że mnie kocha. Że mi przebaczy.
-Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię mocniej niż cokolwiek. Jesteś moim światłem. Kocham cię, wybacz mi wszystko co kiedykolwiek zrobiłam. Nie zostawiaj mnie, okay? Żyj. Masz żyć. Wiem, że będziesz. To bardzo w twoim stylu, przeżywanie. Ale nie chcę żebyś przeżył. Chcę, żebyś żył. kocham cię. Będę cię kochać aż do śmierci. Jeśli potem coś jest, to będę cię kochać wtedy.
Do pokoju wchodzi ochroniarz.
-Iparis?- Pyta.
Wstaję i ściskam Daniela za rękę. Całuję go.
-Kocham cię- szepczę.
A potem odchodzę. Nie oglądam się za siebie, bo to złamałoby moje i tak złamane serce.
Kiedyś wszystko będzie dobrze.